82. Postępy w sprawie

Gosia wzięła głęboki wdech, jakby właśnie miała skoczyć na główkę. Nie była zbyt dobra w pływaniu, wolała opalanie, pluskanie, leżenie na kocu i ewentualnie jacuzzi. Trochę żałowała, że nie zdecydowała się jednak przed wyjściem wypić dla odwagi tej nalewki, którą Sowa odnalazła ostatnio na dnie szafy i którą usiłowała załatwiać sprawy mieszkania z panią Mularczykową. Młoda dziennikarka potrząsnęła świeżo umytą głową, jakby chciała odpędzić od siebie wszystkie wątpliwości. Nacisnęła guzik domofonu.

Igor otworzył jej drzwi zamaszystym ruchem. Z uśmiechem wyciągnął rękę, zapraszając do wejścia. Gosia zawahała się ostatni raz, a potem przekroczyła próg jego mieszkania. 

– Świetnie, że już jesteś, bo właśnie miałem zamawiać coś do jedzenia. Od tego pączka z porannej audycji nie miałem nic w ustach, a lodówka świeci pustkami, więc dostawa to jedyna opcja na dziś. Masz na coś ochotę?

– Właściwie, to nie jestem głodna – Gosia powiesiła płaszczyk na wieszaku i zaczęła zdejmować buty. – Przed wyjściem zjadłam spory obiad. 

– Oj, to niedobrze, niedobrze – Igor potarł głowę ręką. – Ale na kawałek pizzy chyba się mimo wszystko skusisz, co? 

Dziewczyna przez chwilę milczała, z głową przekrzywioną lekko na bok. 

– Byle bez ananasa.

– Ależ oczywiście, wedle życzenia – Igor skłonił się dwornie. Wyciągnął telefon z tylnej kieszeni spodni. – To ja zamawiam, a ty idź się rozgościć na kanapie. 

Gosia weszła do salonu, gdzie przytłumione światło stojącej lampy miękko wsiąkało w granatową sofę ozdobioną kilkoma poduszkami. Skądś dobiegała muzyka, ale dziewczyna nie umiała zlokalizować źródła dźwięków. Usiadła na miękkim siedzeniu, podciągnęła nogi do góry i ze zdziwieniem stwierdziła, że wcześniejsze napięcie prawie całkowicie z niej opadło. Kiedy już postanowiła przyjść do Igora po obiecane informacje do reporterskiego śledztwa, poczuła coś  więcej, oprócz wcześniejszej obawy. Końcówki palców delikatnie ją mrowiły od oczekiwania. Chwyciła jedną z poduszek i zaczęła bawić się jej krótkimi frędzlami. 

Igor wszedł do salonu z miną zwycięzcy, zadowolony z tego, że pizza niedługo do nich dotrze. Postawił dwie szklanki na stoliku obok kanapy. 

– Wody? Soku? Wina? Drina? Wódki? Mam wszystko.

– Może na razie wody.

Gosia przyglądała się, jak wysoki dziennikarz sięga po butelkę, która stała na podłodze obok kanapy. Przez myśl przemknęło jej, że tym długim ramieniem zdołałby objąć ją z miejsca, w którym usiadł. Poczuła ciepło na policzkach. Odwróciła głowę w bok, żeby kolega z pracy nie zauważył jej rumieńca. Odłożyła poduszkę i zaczęła szukać w swojej torebce notesu. 

– Ach, no tak – widząc jak Gosia wyjmuje zeszyt i długopis, Igor roześmiał się pod nosem. – Przygotowana jak zawsze. 

– Oczywiście. Poważnie traktuję swoją karierę, tak mi kiedyś poradził kolega z porannej audycji. 

– To czego chcesz się dowiedzieć? Albo czego już się dowiedziałaś?

Continue Reading

81. Kończy, co zaczęła

– Pacjent będzie żył.

Karolina podskoczyła radośnie, aż jej niebieskie końcówki włosów pofrunęły w górę. 

–  Nie ciesz się tak, jeszcze nie przeszliśmy do kosztów, jakie musisz z tej okazji ponieść – zza volkswagena transportera wyszedł Oskar, jej młodszy o kilka lat kuzyn. Wytarł ręce w jakąś niezbyt czystą szmatę i stanął przy tylnych kołach wozu. – Masz do wymiany pół bebechów tego grata, jeśli planujesz nim robić dłuższe wycieczki.

– No wiesz, może nie jakieś bardzo długie, ale tak do Hiszpanii…

– Do Hiszpanii! – Oskar roześmiał się. Z sąsiedniego pomieszczenia doszedł do nich głośny warkot jakiegoś urządzenia, które włączył właściciel stacji diagnostycznej. – Chodźmy gdzieś indziej, żebym nie musiał krzyczeć!

Stanęli na świeżym powietrzu, przed niebieską bramą wjazdową. Chłopak wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów. Karolina odmówiła ruchem ręki, więc Oskar zapalił sam. W wiosennym słońcu uniósł się w górę gryzący dym, który w ogóle nie przeszkadzał dziewczynie podekscytowanej wizją remontu przyszłego wyprawowego samochodu.

– Jeśli chcesz tym czymś pojechać w trasę dłuższą, niż do Wałbrzycha, to musisz przede wszystkim wymienić sprzęgło z dwumasą. Klocki też. W zasadzie silnik też nie jest pierwszej świeżości, no ale wymienimy olej i poobserwujesz, czy cieknie. Mam pewne podejrzenie co do elektryki, może też się trafić jakaś drobnostka do naprawy. Na razie nie będę cię straszyć, najwyżej padniesz, jak zobaczysz rachunek.

Karolina wsadziła ręce do kieszeni kamizelki pożyczonej od mamy i zaczęła kalkulować w głowie. Oskar jako początkujący mechanik samochodowy miał może niewiele życiowego doświadczenia, ale zdecydowanie zasługiwał na miano specjalisty. Na pewno by jej nie oszukał i nie usiłował z niej wydusić pieniędzy za niepotrzebne naprawy. Ufała mu bezgranicznie w kwestiach motoryzacyjnych, od kiedy w wieku 17 lat doprowadził do używalności Land Rovera wujka. Wszyscy przecierali oczy ze zdumienia, kiedy odpalił samochód, który stał nieużywany i źle zdiagnozowany na podjeździe ich domu w Michałowicach. 

– Mam na ten cel odłożone na razie jakieś… osiemset złotych – powiedziała w końcu, przypatrując się plamom na roboczej bluzie mechanika. – Ile więcej będę musiała jeszcze znaleźć? 

Oskar potarł dłonią brodę z dwudniowym zarostem. 

– Dwa razy tyle i będziemy kwita. 

Karolina uśmiechnęła się lekko. Spojrzała w stronę pomarańczowego auta, które w przeszłości służyło tacie jako bus do wożenia turystów po Sudetach, środek transportu materiałów budowlanych i mebli przy remoncie Chaty Izerskiej, a nawet zdaje się miało epizod funkcjonowania jako zwierzęca karetka dla kozy sąsiada, którą trzeba było ratować.

Kuzyn zgasił papierosa w słoiku, który stał przy wjeździe do garażu. Karolina bezwiednie podążyła wzrokiem za ruchem jego ręki.

– No co, może i robota brudna, ale porządek musi być, nie będę petował na ziemię – Oskar wyprostował się z uśmiechem. – To kiedy chcesz ruszać na te swoje wyprawy?

Blondynka machnęła ręką w stronę volkswagena.

– A kiedy możesz skończyć go remontować? 

– To trochę zależy od dostępności części i od tego, ile innej roboty będę miał w warsztacie, ale licz dwa tygodnie minimum.

Dziewczyna pokiwała głową. Chwilę stali w milczeniu, grzejąc nosy w wiosennym słońcu, słuchając na przemian ptaków ćwierkających wściekle w pobliskim krzewie bzu i warkotu dochodzącego z warsztatu. 

– Dobrze, to jesteśmy umówieni – kuzyn uścisnął rękę Karolinie. – O, fajną masz dziarkę, nie Niemczech zrobiłaś? Ja wracam do roboty, a ty idź zorganizować dodatkowe osiem stów, bo mniej, to na pewno nie wyjdzie. 

Continue Reading

80. Otwarcie

Sowa oparta o parapet hostelowego okna wdychała świeże, wiosenne już powietrze. Kasztany rosnące przy ulicy Chopina powoli pęczniały z chęci wypuszczenia liści i coraz szybciej toczyły świeże soki gdzieś pod korą. Nad miastem przesuwały się popołudniowe chmury, a pod nimi tramwaje i samochody odbijały ten ruch jak lustro. Z powodu korków na Placu Rapackiego pojazdy wcale nie przesuwały się szybciej, niż obłoki. 

Aleksandra zamknęła okno i rozejrzała się po pomieszczeniu recepcji. Zadowolona z efektu przeszła do pokoju wspólnego, gdzie rozrzucone na starej sofie poduszki przykrywały przetarcia tkaniny. Postawione wzdłuż drewnianego blatu krzesła (każde inne) czekały na ciężkie lub chude tyłki gości. Wydrukowane na szybko zdjęcia znajomego fotografa prezentowały się wspaniale na ścianie, zakrywając miejsca zniszczone przez ekipę wnoszącą meble. WiFi unosiło się w powietrzu razem z zapachem świeżej pościeli na łóżkach i odrobiną środków dezynfekujących z kantorka z miotłami.

Wszystko wydawało się gotowe na otwarcie. 

– Tylko ja chyba nie jestem gotowa – powiedziała Sowa do kuzynki, która z okazji wielkiego święta przyjechała do Torunia i zamierzała całość relacjonować na swoim popularnym koncie na instagramie. 

Sonja rozparta na czerwonym fotelu w kuchni podniosła kubek z kawą w powietrze, jakby to był co najmniej kieliszek szampana. Jej długie nogi przewieszone przez oparcie również trochę się uniosły.

– Na takie rzeczy nigdy się nie jest do końca gotowym – oznajmiła z uśmiechem. 

– My nadrobimy za ciebie – zapewnił Sowę Marcin, który również postanowił wyrwać się z Warszawy i przyjechał razem z modelką. – Z przyjemnością przejmiemy funkcję robienia z siebie widowiska, tego możesz być pewna.

Sowa położyła klucze do hostelu na kuchennym stole.

– Widowiskiem, to ma być muzyka prosto z Jamy – powiedziała, siadając obok kuzynki. – Na szczęście wszyscy mają wolny wieczór i nawet pan mecenas przyjdzie z klarnetem na poddasze, tylko musimy w tym czasie pilnować jego psa.

– Ale to będzie super! – Sonja odstawiła kubek i klasnęła w dłonie. – O której dokładnie zaczynamy? 

– O dwudziestej. 

Z kieszeni spodni odezwał się telefon Sowy. Odebrała, porozmawiała chwilę z kimś i jeszcze w trakcie uprzejmych pożegnań znowu chwyciła hostelowe klucze ze stołu.

– Pierwsi goście – wyjaśniła szybko. – Pierwsi goście. Muszę iść im otworzyć. Goście!

– No idź, idź! Bo cię te nerwy rozsadzą – roześmiała się Sonja.


Continue Reading

79. Reakcja alergiczna

– Boże, on chyba przestał oddychać – Ania odchyliła niebieski kocyk, którym piętnaście minut wcześniej w pośpiechu owinęła swojego synka. W półmroku panującym w taksówce trudno było mieć pewność, ale buzia dziecka wydawała się sina.

– Na pewno nie – Gosia mocno ścisnęła ramię siostry i w panice spojrzała przez okno samochodu. – Już jesteśmy, więc zaraz wszystko sprawdzą lekarze.

Taksówkarz zahamował z piskiem opon. Ania wystrzeliła ze środka i z niemowlęciem w nosidełku popędziła w stronę wejścia do szpitala. Poły jej długiej kurtki furkotały na wietrze. 

– Dwadzieścia trzy złote – taksówkarz odwrócił się w stronę Gosi, która nerwowo grzebała w torebce w poszukiwaniu portfela. 

W końcu udało jej się go znaleźć, rzuciła pieniądze w stronę kierowcy i chwyciła klamkę. Wiatr natychmiast szarpnął otwartymi drzwiami, aż trudno było Gosi wysiąść z taksówki. Zmagając się z podmuchami dziewczyna biegła w kierunku drzwi. Choć sytuacja wydawała się dramatyczna, jedyna emocja, jaką dziewczyna potrafiła wydobyć z kłębiących się w głowie myśli, to była wściekłość na samą siebie za wybór wysokich botków jako obuwia do awaryjnego pomagania siostrze. 

Po wejściu do środka dziewczyna ogarnęła potargane włosy z twarzy i rozejrzała się wokół, szukając jakichś wskazówek. Miała wrażenie, że zamiast mózgu używa adrenaliny buzującej w ciele jako nawigacji. Wybrała odpowiedni korytarz, minęła w pędzie jakąś kobietę na wózku i udało jej się dostrzec Anię, która w odległości kilkunastu metrów rozmawiała z ubraną na biało pielęgniarką. Zanim Gosia do nich dobiegła na obcasach, kobiety weszły do jednej z sal po prawej stronie korytarza i znikły za drzwiami. Zmachana dziennikarka stanęła przed gabinetem i zawahała się czy zapukać, czy poczekać. Oczywiście los siostrzeńca był dla niej ważny, ale po chwili zdecydowała, że na wszelki wypadek lepiej zostanie na korytarzu. 

Continue Reading

78. Pijana Wiedniem

Karolina z błogim uczuciem przypatrzywała się muzykom, którzy po raz drugi już grali bis na życzenie wiedeńskiej publiczności. W pubie panował półmrok, ale ze swojego miejsca przy barze widziała barwne koraliki na dredach piosenkarki i etniczne wzory namalowane na kontrabasie. Cover znanej piosenki w wersji akustyczno-cygańskiej snuł się nad głowami gości, wtapiał w  szum rozmów i znów rozbrzmiewał głośniej, gdy trzeba było zaakcentować ważniejszą frazę. Polka jednym palcem gładziła wilgotny kufel lokalnego piwa, a drugą skubała koniec jasnego warkocza. 

– Umiesz się zasłuchać – powiedział Kris, kiedy muzycy zakończyli utwór i pub znów wypełnił się brawami. – Patrzyłem na ciebie cały czas, a ty ciągle skupiona na scenie.

Karolina uśmiechnęła się przepraszająco. 

– Chyba jestem pijana Wiedniem, wiesz? Ja już nie przyswajam, mam blokadę na bodźce. Tyle dzisiaj zobaczyliśmy, Belweder, Schönbrunn, kościoły… i jeszcze wciągnęłam półtora kawałka tortu Sachera, a na koniec to miejsce – potoczyła wzrokiem po różnorodnym tłumie gości. – To jest naprawdę taka zwykła, osiedlowa miejscówka? 

– Osiedlowa na pewno, ale nie taka znowu zwykła. Mieszkańcy mają ją na własność, częściowo jest finansowana ze środków z funduszu osiedlowego, każdy dokłada parę euro do czynszu i za to mogą tutaj przychodzić jak do siebie. 

Dziewczyna uchwyciła kątem oka, że uśmiecha się do niej ciemnoskóry barman. Chwilę wcześniej zdradził jej, jak się nazywa najlepszy lokalny browar. Przez tłum wokół stolików przeciskali się rodzice z nastoletnimi dziećmi, w kącie trzech starszych panów rozmawiało ze sobą podniesionymi głosami. Ich ekscytacja była tak wielka, że można byłoby podejrzewać ich o wiekopomne rozważania na temat filozofii albo co najmniej sportu, ale chyba chodziło o jakąś zepsutą latarnię przed czyimś mieszkaniem. 

– Podoba mi się tu.

Continue Reading

77. Wspólny dom

Stanisław nie zajął dużo miejsca na Chopina. Wszystkie przywiezione przez niego rzeczy mieściły się w jednej wielkiej walizce i trzech kartonach. W starej szafie Sowy powiesił kilka koszul, a do szuflady wsypał skarpetki, wszystkie jednakowo czarne. Na wieszaku w łazience pojawił się nowy wielki ręcznik. Do kuchennej szafki z jedzeniem mężczyzna wstawił dodatkowe płatki owsiane, jakiś sprzęt do miksowania zdrowych shake’ów z pietruszki, jabłka, jarmużu i banana. Sportowe buty w rozmiarze 44 stanęły w przedpokoju pomiędzy eleganckimi botkami Gosi a traperami Sowy. Łazienka rano pachniała męskim dezodorantem.

Przez pierwsze dwa tygodnie marca Stanisław miał pracować zdalnie z biura, które tymczasowo urządził w dawnym pokoju Karoliny. Choć na temat wyglądu mieszkania nie wypowiadał żadnych opinii ani nie prezentował oczekiwań, jedno okazało się dla niego ważne. Poprosił Sowę, by dała mi do przejrzenia umowę z dostawcą Internetu. Przez piętnaście minut stał pośrodku kuchni i kręcił głową nad papierami. Ostatecznie oznajmił, że poszuka im czegoś lepszego, gdy czas trwania umowy się skończy, bo przecież to wstyd, mieć taki mały transfer za takie pieniądze.

Bajka najpierw uciekała przed wielkim mężczyzną snującym się w ciągu dnia pomiędzy prowizorycznym biurem a kuchnią, aż któregoś wieczoru odważyła się na koci wyczyn i bez wahania wskoczyła mu na kolana, gdy oglądał serial. Udeptała w fałdach dresu wygodne gniazdko. Ziewnęła i zwinęła się w kulkę. Pół godziny później Sowa wróciła z szybkich zakupów. Zastała Stanisława w sypialni w bardzo niewygodnej pozycji, gdy próbował nie ruszając kota zatrzymać serial na oddalonym od łóżka komputerze. 

– Widzę, że się jednak dogadaliście? – Aleksandra stanęła na środku pokoju i uśmiechnęła się szeroko.

– Sama wskoczyła. Nie chciałem jej budzić. 

Continue Reading

76. Czerwona lampka

Mania ze zdumieniem uniosła brwi. Mało brakowało, a przetarłaby plastikowe, ochronne okulary, w których wyszła z laboratorium. 

– Okej, to jest grubsza sprawa – powiedziała przytłumionym głosem. – Ale w takim razie nie możemy o tym tutaj rozmawiać. Masz chwilę, żeby przejść się ze mną coś zjeść?

Gosia spojrzała na zegarek. 

– Tak, jeszcze co najmniej dwie godziny. Czasu starczy nawet na kawę i deser. 

– Świetnie. Poczekaj na mnie, tylko rozbiorę się z tych fartuchów.

Mania znikła za drzwiami. Młoda dziennikarka została na korytarzu oświetlonym dwiema jarzeniówkami. Skinęła głową jakiemuś przechodzącemu profesorowi, który wziął ją za studentkę i ukłonił się szarmancko. Czekając na sąsiadkę Gosia zdążyła zapoznać się z kilkoma posterami z konferencji, które znalazły miejsce wiecznego spoczynku na ścianie w bocznym korytarzu Wydziału Chemii UMK. Jedyne, co z nich wywnioskowała, to że autorzy zupełnie nie umieli dobierać kolorów wykresów.

– Jestem – Mania stanęła obok. Z rozczochranymi włosami i w bluzie z kapturem zupełnie nie przypominała poważnej wykładowczyni z doktorskim tytułem. – Idziemy do “Adasia”.

Continue Reading

75. Czarny las

Karolina razem z Irene jako ostatnie weszły na rusztowanie. Zostały już z niego zabrane brudne narzędzia, materiały i wszystko, co było potrzebne w procesie odnawiania fresków oraz stiuków. Z aparatami fotograficznymi dziewczyny wspinały się na najwyższy poziom. Mijały miejsca, gdzie przez ostatnie miesiące spędziły długie godziny, wdychając zapachy odczynników i pył od szlifowania. Odkurzacz wciągnął wcześniej złote skrawki folii, zmiecione pędzlem ze złotych ornamentów. Wszystko wyglądało czysto, świeżo, jakby dopiero co ekipa twórców sprzed kilku wieków oddawała miejsce do klasztornego użytku.

– Ależ to była przygoda – westchnęła Irene. Zrobiła próbne zdjęcie i spojrzała na wyświetlacz. Poprawiła ustawienia, żeby wydobyć wszystkie barwy fresku. – Aż nie wiem, czy się po niej odnajdę z powrotem w domu.

– Wracasz prosto do siebie? Do rodziców? – zapytała Karolina.

– Jeszcze nie wiem, do którego z nich – Irene przeskoczyła zwinnie w bok na kolejną część rusztowania. – Mama chętnie by mnie zobaczyła, ale nie mam tam na wsi co robić. Mogę tylko uprawiać legendarne sycylijskie pomidory. A u taty… Niby spoko, bo to Mediolan i mam tam znajomych ze studiów, ale w pakiecie jest spotykanie codziennie jego napuszonej żony, która ewidentnie ma ze mną problem. 

Karolina oderwała na chwilę wzrok od tego, co uchwycił jej aparat. Spojrzała na spokojną twarz koleżanki. Włoszka ubrana w wielki, ciepły sweter w nordyckie wzorki, zwinnie przeskoczyła na kolejną część rusztowania. 

– Myślisz o tym, na jaki kolejny projekt jechać? Czy będziesz szukać pracy? – zapytała Polka. Skierowała obiektyw aparatu na złotą ramę okalającą fresk. 

– Na razie chcę nabrać perspektywy, zobaczyć się z przyjaciółmi. A potem się zobaczy.

Continue Reading

74. Skarpetki

Sowa w pierwszej chwili nie zrozumiała tego, co powiedział lekarz. Nie dlatego, że mówił niewyraźnie – jak na ponadsiedemdziesięcioletniego faceta, zdawał się być całkiem komunikatywny. 

– Halo, proszę pani? – oparł się rękami o blat biurka, na którym w eleganckich stosach piętrzyły się notesy od firm farmaceutycznych. – Powtórzyć?

– Jak to „w ogóle nie dźwigać”? Przecież muszę czasem sobie zrobić zakupy. Ile dokładnie kilo mogę podnieść? 

Mężczyzna przewrócił oczami, a potem westchnął. Gdyby były jeszcze jakieś inne błyskawiczne sposoby wyrażania dezaprobaty i zniecierpliwienia, na pewno by ich użył.

– Jak już pani tak bardzo chce znać dokładną liczbę, to mogę powiedzieć, że około kolograma. Albo najwyżej trzy. Musi pani żyć spokojnie.

Dziewczyna zacisnęła rękę na ramieniu torebki, którą trzymała na kolanach. 

– Co to znaczy „spokojnie”?

– No po prostu spokojnie. Wolniej, niż dotychczas.

Sowa przez chwilę obserwowała lekarza, który zaczął klikać na komputerze stojącym na biurku. Oczywiście sam zakaz dźwigania nie przekreślał w jej życiu prowadzenia hostelu ani śpiewania z weselnym zespołem w sezonie ślubnym. Nie zamierzała też używać swojego zepsutego kręgosłupa do sportów powszechnie uznawanych za ekstremalne, a tak naprawdę nawet do większości zwykłych aktywności fizycznych. Mimo to poczuła się, jakby jakieś drzwi usiłowano jej właśnie zatrzasnąć przed nosem, bez możliwości ich ponownego otwarcia. 

– Coś jeszcze chce pani wiedzieć? – neurolog znów oparł się o biurko i spojrzał na Sowę z niechęcią. – Czy mogę już przyjąć kolejnego pacjenta?

– Oczywiście, że chcę więcej wiedzieć – wypaliła dziewczyna natychmiast. – Ile kilometrów mogę przejść, żeby nic sobie nie uszkodzić? Czy powinnam jeszcze zrobić jakieś dodatkowe badania? W czym dokładnie muszą mi pomagać inni ludzie? W jakich czynnościach?

Lekarz pokręcił głową. Wbił wzrok w ekran swojego monitora. 

– Na przykład nie może się pani za mocno schylać, więc ktoś powinien pani pomagać założyć skarpetki. Na pewno ma pani kogoś takiego. Tak, żeby był obok na co dzień.

Sowa natychmiast poczuła, jak falą wzbiera w niej gniew. 

Continue Reading

73. Świat jest mały

Gosia z przerażeniem patrzyła na tył autobusu, który właśnie znikał w ciemności zimowego wieczoru. Jej przyspieszony od biegu oddech zamieniał się w mroźnym powietrzu w duże obłoki pary, gdy zwalniała tempo na jezdni pokrytej cienką warstwą śniegu. Zrezygnowana oparła się rękoma o kolana i zakaszlała. 

Wyprostowała się i rozejrzała wokół z wściekłością. Bez szczególnego pomysłu na to, co dalej, wróciła pod dach przystanku, przyklejony do wejścia na teren wojskowej jednostki. Niemal zamachnęła się nogą, żeby kopnąć w śmietnik, ale w końcu zrezygnowała. Cisnęła torebkę na prostokątną ławeczkę zbudowaną wokół filara. Obiecała sobie w duchu, że nieważne jak przekonujący nie będzie informator, jak bardzo będzie ją kusiło, by zrobić dobry materiał, jakąkolwiek wyznaczy sobie nagrodę za wyczyn – już nigdy jej stopa nie postanie po tej stronie Wisły. 

Poprawiła niedopięty płaszczyk i ciaśniej zawinęła się ogromnym szalikiem, który pożyczyła od Sowy na tę wyprawę. Z perspektywy radiowego biurka dwie godziny w towarzystwie żołnierza oprowadzającego po starym forcie wydawały się być ekscytującą wycieczką. Jednak kiedy tylko po wejściu na teren XIX-wiecznej fortyfikacji owionęło ją zimno, zapach stęchlizny i wilgoci, a umundurowany mężczyzna z (jego zdaniem) zachęcającym uśmiechem oświadczył “Ze mną się tu nie zgubisz”, poczuła się niepewnie. Przemierzała budowlę z mieszanką strachu, ekscytacji oraz przemożnego pragnienia, by wyjść. Nagrała całkiem ciekawy materiał, choć wiedziała, że parę razy zadrżał jej głos. Latarka wydobywała na światło tylko część dużego obiektu, więc resztę dopowiadała jej bujna wyobraźnia i zachowane w pamięci zdjęcia obejrzane wcześniej w Internecie. Przyprószony śniegiem fort, noszący ślady różnych działań wojennych, przypominał jej scenografie filmów, w których zawsze działo się coś traumatycznego dla bohaterów. Z ulgą chowała dyktafon do kieszeni i opuszczała jednostkę wojskową pewna, że zdąży na autobus. 

Kiedy w zimowej ciszy siedziała na przystanku, wspomnienie innych wydarzeń w jednym z toruńskich fortów przywołało nagle jeszcze silniejsze emocje. Ciaśniej zaplotła ramiona, głębiej schowała podbródek w miękki szalik. Choć przed jej oczami pojawiły się wielkie płatki bezszelestnie padającego śniegu, w swojej głowie przeniosła się do czerwca po zakończeniu matur. Razem ze znajomymi z klasowej paczki urządzali ognisko połączone z piciem wina w ruinach fortu niedaleko lotniska. Wszędzie pełno było zapachu kwitnących krzewów, zieleń trawy młoda i naiwna pokrywała resztki kruszącej się czerwonej cegły. Jej ówczesny chłopak miał na imię Rafał i bardzo jej imponował. Przodował w matematyce i całowaniu, a w trakcie imprezy po drugim piwie potrafił śpiewać zmyślone piosenki. Po zmroku oderwali się we dwoje od grupy, żeby chwilę pobyć na osobności. Upleciony przez koleżankę Gosi wianek poluzował się na jej głowie i ciągle przekrzywiał, gdy zbiegali w dół, trzymając się za ręce. Powoli szli w stronę ściany pokrytej graffiti. Gosia czując jak mocno bije jej serce, oparła się plecami o cegły i zalotnym spojrzeniem zachęciła Rafała, by znalazł się tuż obok. Już mieli zacząć całować się z pasją, kiedy z wnętrza ciemnego, łukowatego otworu po ich lewej stronie dobiegł jęk. Był tak dziwny, że początkowo go zignorowali, ale powtórzył się jeszcze dwa razy. Gosia zacisnęła rękę na ramieniu Rafała i przerażony wzrok wbiła w jego twarz. Chłopak nie miał niczego, czym mógłby poświecić w stronę jęczącej jamy, więc powoli wycofali się kilka kroków i z tej odległości zawołali, czy ktoś jest w środku. Tym razem jednak odpowiedziała im cisza. 

Zaniepokojeni wrócili do grupy przyjaciół siedzącej przy ognisku. Opowiedzieli historię, jednak nikt nie potraktował ich poważnie. Rafał pożyczył od kogoś latarkę, by zobaczyć, czy na pewno to wszystko tylko im się przywidziało. Zanim wrócili zobaczyć ceglaną wnękę w świetle latarki, człowiek musiał się ulotnić. Zostały po nim tylko puste butelki, parę śmierdzących szmat i krople krwi na ziemi. Dwa dni później martwego człowieka w tym samym miejscu znaleźli toruńscy harcerze, którzy urządzali grę terenową na zakończenie roku szkolnego. 

Gosia głęboko westchnęła, a obłoczek pary wzbił się w ciemną noc. Śnieg zaczynał padać coraz gęściej. Pod snopem pomarańczowego światła latarni wyglądało to bajkowo i nieco uspokoiło dziewczynę mimo jej żałosnego położenia. Wahała się przez chwilę, czy nie szarpnąć się na taksówkę. Przeanalizowała w głowie swoje ostatnie wydatki i zacisnęła zęby. Może gdyby przez ostatni tydzień nie zamawiała codziennie jedzenia do pracy… To wszystko wina Igora, to on z szelmowskim uśmiechem przychodził do jej biurka i sugerował, że nie opłaca się dzwonić po pizzę tylko dla jednej osoby.

A właśnie.

Odblokowała telefon i odszukała numer kolegi. Po kilku sygnałach odebrał.

– Cześć, Gosieńko. Cóż to za zaszczyt mnie kopnął, że dzwonisz?

– Masz niezwykłą okazję wyratować mnie z opresji i nabić sobie punktów w księdze dobrych uczynków.

– Ale ja nie zbieram żadnych dobrych uczynków, szczerze mówiąc od zawsze jestem bardziej zainteresowany tymi złymi – roześmiał się mężczyzna.

Continue Reading