Karolina zeskoczyła z siodła. Chciała zrobić to z gracją prawdziwej Amazonki, ale zamiast wzbudzić zachwyt współtowarzyszy, wywołała ich śmiech. Postawiła stopę dość nieszczęśliwie na kępce trawy i boleśnie upadła na biodro. Młody Kirgiz w czapce z daszkiem, który jechał z nimi jako przewodnik i opiekun koni, zacmokał na ten widok, a Mathis aż złapał się za brzuch, gdy Karolina otrzepywała spodnie z suchych liści i ostów.
– Nie ma w tym nic zabawnego – zaprotestowała dziewczyna.
Chwyciła uzdę swojego konia i spojrzała z oburzeniem na chłopaków. Policzki miała czerwone i rozgrzane od jazdy, spod kapelusza chroniącego przed wściekłym słońcem wystawały jej dwa cienkie, jasne warkoczyki. Jedną ręką trzymała uprząż, a drugą ze skrzywioną miną pocierała posiniaczone biodro. Gdy tylko spojrzenia Belga i Francuza się spotkały, obaj jak na komendę wybuchli głośnym śmiechem kolejny raz. Karolina dała za wygraną i dołączyła się do nich.
– Zatrzymujemy się tutaj? – zapytał w końcu Mathis, ocierając wierzchem dłoni oczy od łez.
– Może tam, pod drzewami? – Will skinął podbródkiem w stronę niedużego lasku, który zaraz obok wyrastał kępą ciemnej zieleni ponad szeroką zieloną łąką.
– Właśnie taki był mój pomysł, kiedy postanowiłam spaść z konia – powiedziała radośnie Karolina, choć biodro pulsowało nieprzyjemnym rytmem.
Ich kirgiski przewodnik niewiele umiał powiedzieć po angielsku, ale zdecydowanie nadrabiał charakterem. Gdy już zajął się końmi, wrócił do trójki siedzących pod świerkami młodych ludzi. Pili wodę i jedli świeży chleb z serem – rzeczy ze sklepu w Karakol, które zabrali ze sobą na wycieczkę.
– Jechać tam dalej chcecie? – zapytał przewodnik, tylko trochę kalecząc angielski. Zatoczył ramieniem szeroki łuk od zielonego pagórka do drugiego, bardziej porośniętego pożółkłą trawą.
Willowi jedna strużka potu spływała po karku, a druga po czole tuż pod linią jasnych włosów, ale błysnął zębami wyszczerzonymi w uśmiechu. Sprawiał wrażenie, jakby ta konna przejażdżka była dla niego czymś tak naturalnym i przyjemnym, jak spacer po parku. Już miał odpowiadać, gdy Mathis jęknął, że tyłek boli go niemiłosiernie i wątpi w swoje możliwości dojechania do kolejnego pagórka.
– Co ty, dasz radę! – Karolina przyjaźnie klepnęła Francuza w umięśnione, spocone ramię. – Ty nie dasz? Taki bohater?
Przez chwilę siedzieli w milczeniu, odpoczywając i patrząc na drgające od gorąca powietrze ponad trawami. Każdy podmuch wiatru był na wagę złota, zamykali wtedy oczy i otwierali ramiona, żeby nie stracić nawet najdrobniejszej okazji do ochłonięcia. To oczywiście nie dotyczyło kirgiskiego chłopaka w czapce. Sprawiał wrażenie odpornego na wszystko.
Podczas wycieczki co jakiś czas zadawał im pytania, jakby wyciągał je z magicznego kapelusza zagadnień nie pasujących do okoliczności.
– Co sądzicie o ONZ? – zapytał teraz.
Mathis akurat pił wodę, więc o mały włos się nie zachłysnął. Zakręcił butelkę i wrzucił ją do plecaka, zastanawiając się, jaka odpowiedź będzie wystarczająco ogólna, żeby nie zdradzić jego ignorancji w tym temacie.
– Czemu pytasz? – Will wychylił się lekko w stronę przewodnika.
– Tak ogólnie. O ich działaniach, co myślicie?
Karolina skubała niepewnie koniec jednego z warkoczyków. Miała bardzo nikłe pojęcie o aktualnej polityce międzynarodowej, a temperatura i okoliczności bezkresnej dzikiej przyrody nie pomagały w skupieniu, ale w końcu udało jej się znaleźć jakąś odpowiedź na pytanie Kirgiza.
– Jedyne, co wiem na pewno, to że UNESCO działa, a to jest jakaś tam część ONZ. Spisuje i chroni zabytki i najpiękniejsze miejsca. Tutaj w okolicy też jest parę z listy, prawda?
Kirgiz machnął ręką.
– Zabytki tak, ale to nieważne – powiedział z nieodgadnioną miną, uważnie patrząc na europejczyków. – Chodzi mi o ważniejsze sprawy.
Karolina poczuła, że policzki pieką ją nie tylko od słońca. Natychmiast chciała się wdać w dyskusję o bezcennej starej cerkwi i jeszcze starszym meczecie w Karakol, ale usłyszała zza pleców spokojny głos Willa.
– Jakie ważniejsze sprawy?
– ONZ ma pomagać na świecie, tak? Zadanie takie ma, żeby był pokój? To jest takich rozmiarów zadanie – Kirgiski chłopak zakreślił rękoma duże koło. – A co by zrobił ONZ, jak się coś dzieje? – tym razem w powietrzu narysował palcami małe kółeczko i roześmiał się głośno.
Mathis spojrzał na Karolinę pytająco. Dziewczyna nadal skubała warkoczyk, niepewna, czy zareagować. Jedynie Will zdawał się być spokojny, jakby słyszał podobne słowa już wiele razy.
– Rozumiem cię – powiedział. – To zależy od perspektywy, ale jest dużo miejsc, w których sobie nie radzą.
– Trudny temat, trudny temat! ONZ sobie nie radzi! – śmiał się dalej Kirgiz, pokazując na zmianę duże i małe kółko rękami.
Gdy później wsiedli na konie, chłopak zdążył jeszcze zapytać ich o stan cywilny, czy w ich krajach hoduje się konie w górach oraz o ich ulubiony sport. Karolina miała nadzieję, że chociaż przy sporcie uda jej się jakoś odpowiedzieć, ale niestety nie wiedziała nic o boksie ani szachach, a tylko te dwie dyscypliny interesowały kirgiskiego przewodnika. Żartując i śmiejąc się jechali razem pomiędzy pagórkami, na plecach czuli ostatnie promienie słońca, a nogami co rusz zahaczali o ostre gałęzie krzaków. Złociste promienie ślizgały się po zboczach, na których dojrzałe trawy układały się w dekoracyjne fale. Karolina oprócz bólu biodra i efektów siedzenia w siodle zaczynała czuć głód, więc jak tylko zeskoczyli z koni przed gospodarstwem, odetchnęła z ulgą.
– Do widzenia, piękny – z wdzięcznością pogłaskała swojego niedużego wierzchowca po nosie. – Będę cię długo pamiętać!
– Ooo, mój tyłek będzie cię pamiętać całą wieczność! – zawołał radośnie Mathis do swojego konia i poklepał go po boku.
Wieczór nareszcie przyniósł nieco ukojenia. Po słońcu i aktywnym dniu, troje podróżników leżało bez ruchu w hostelowym ogrodzie. Na środku terenu stała klasyczna jurta do spania, na tarasie budynku w głębokich leżakach siedziała para Japończyków, gdzieś z wspólnego pokoju dobiegały stłumione głosy gości. Belg, Francuz i Polka wciśnięci między pomidory a kwiaty, relaksowali zmęczone mięśnie. Nad nimi zwieszały się z linek wszelkiego typu części garderoby, wyprane przez mieszkańców hostelu. Co jakiś czas z ogrodu sąsiada dolatywał ich śpiew wieczornych ptaków, których głosów Karolina nie mogła dopasować do żadnych znanych sobie gatunków.
– Ał, ał, ał, ał! – Mathis poruszył się nieznacznie, sięgając po swój telefon. Przerzucił kilka zdjęć zrobionych podczas konnej wyprawy, a na jego opaloną twarz wpłynął błogi wyraz zadowolenia. – Jestem pewien, że już długo nie powtórzę takiego wyskoku. Chociaż było warto. Te widoki! Naprawdę nie pamiętam, kiedy byłem w tak cudownym miejscu.
– Noo – na twarz Karoliny wpłynął szeroki uśmiech, gdy dojrzała między gałęziami jabłoni kilka srebrnych punktów na granatowym niebie. – Przyroda tutaj to jest jakaś totalna magia.
– Ciekaw jestem, czy nasz dzisiejszy przewodnik wszystkich wypytuje o ONZ albo szachowych mistrzów – powiedział Mathis, przewracając się na bok. Syknął z bólu i zaraz potem roześmiał się głośno. – Ale siodła to chyba robią z azbestu! W dodatku z czasów Stalina!
– Miał powody, żeby nas o to zagadywać – odezwał się Will. Westchnął ciężko, po czym zdjął z nosa okulary w cienkich oprawkach. – Europejczycy potrafią być kompletnymi ignorantami. Wydaje nam się, że jesteśmy pępkiem świata i że tylko my wszystko umiemy poukładać jak należy.
Karolina mimo bólu podniosła się na łokciu, żeby spojrzeć na Belga. Jego też słońce dziś nie oszczędziło. Nos miał tak samo czerwony, jak czysty t-shirt ubrany po prysznicu. Will chyba poczuł na sobie pytający wzrok dziewczyny, bo po chwili otworzył przymknięte oczy i dokończył myśl.
– Wszystko jest jasne i proste, gdy czytasz książki albo oglądasz reklamy fundacji pomocowych. Trochę pojeździłem po Afryce dwa lata temu i muszę powiedzieć, że jesteśmy bardzo zaślepieni swoimi wyobrażeniami o tym miejscu. Nawet nie trudzimy się, żeby zdobyć jakieś realne informacje. Tam też jest kilka miejsc, w których ONZ się nie popisał. Słyszałaś o Rwandzie?
Karolina zmarszczyła czoło, obserwując jak Japonka podnosi się z tarasu i znika w rozświetlonym wnętrzu hostelu.
– Tutsi i Hutu?
– No właśnie! – Will znów westchnął głęboko, aż czerwony t-shirt wyraźnie uniósł się na piersi. – Jak będziesz mogła, sprawdź dokładnie co, tam się działo. To byli żyjący razem ludzie, a przez głupich europejczyków i bierny ONZ doszło do strasznej masakry.
Dziewczyna opadła z powrotem na trawę. Milczała, wpatrując się w gwiazdy nad głową. Kolejny dzień w Kirgistanie powoli się kończył, a ona i jej obolałe od jazdy konnej pośladki leżały pomiędzy Mathisem, który śmiał się do swoich zdjęć w smartfonie, a Willem przejętym polityką międzynarodową. W ogrodzie sąsiada odezwał się kolejny nieznany jej ptak.
– Jutro ruszacie ze mną w góry? – zapytała.
– Nie wiem, nie wiem, spytaj rano mojego tyłka, może mieć inne zdanie niż ja – wymamrotał Mathis.
– Ty jutro spotykasz się ze swoim przyjacielem na trasie, dobrze pamiętam? – odpowiedział Will.
Gdy tylko te słowa wybrzmiały w ciszy nocnego ogrodu, Karolina poczuła, jak ekscytacja każe jej wstrzymać oddech. Przez chwilę mrugała, jakby chcąc się przekonać, że gałąź kirgiskiej jabłoni nad jej głową to nie jest sen. Gdy już fala emocji przepłynęła, radośnie odpowiedziała:
– Tak. To już jutro.