– Wierzysz w przyjaźń między kobietą i mężczyzną?
– Boże jedyny – warknęła Gosia, starając się nie upuścić trzymanej w rękach połowy arbuza. Telefon przyciskała do policzka ramieniem, słodki sok owocu całkiem już oblepiał jej palce, a drogą obok co rusz przejeżdżały ciężarówki, zagłuszając rozmówcę. – Czy nie masz w piątek rano nic innego do roboty, tylko zadawać mi idiotyczne, dziecinne pytania?
– No nie wiem, czy ono jest takie dziecinne, chociaż akurat dzieci to mogą z tego być – zaśmiał się Maciek po drugiej stronie słuchawki. – Ja serio pytam, bo twoja siostra zaczęła spotykać się codziennie z jakimś Łukaszem i twierdzi, że tylko się przyjaźnią.
Gosia rozejrzała się wokół siebie w panice. Bardzo chciała oddać arbuza Elli, żeby nie stawiać go na żadnym plecaku ani poboczu drogi, a Australijka znikła kilka minut wcześniej w poszukiwaniu krzaków do sikania. Bułgarskie słońce grzało od dziewiątej rano z mocą zdolną spalić na wiór każdego nieostrożnego autostopowicza, więc arbuz podarowany przez jednego z kierowców był na wagę złota. – Maćku, mój ty bohaterze – zaczęła ostrożnie Gosia. – Siostra prawdopodobnie wie co robi.
Brunetka zamilkła na chwilę i zacisnęła powieki, gdy blisko niej z hukiem przetaczała się ogromna ciężarówka. Pył z drogi wzniósł się w górę wyżej niż wcześniej.
– Nie, wiesz co, zmieniłam zdanie – podjęła Gosia po chwili, gdy spojrzała na zakurzonego arbuza, swoje brudne od soku dłonie i roztapiający się od temperatury, czarny asfalt pod sandałami. – Ania nie wie, co robi. Ja też nie wiem, co robię. To musi być rodzinne. Właśnie stoję na jakimś pieprzonym wydupczysku, po lewej mam pole słoneczników, po prawej mam pole słoneczników, moja australisjka koleżanka znikła w krzakach, trzymam w rękach pięć kilo arbuza i zamieniłam piękną, porządną walizeczkę na plecak od jakiegoś gościa w hostelu, żeby jeździć z tą wariatką stopem po Bułgarii.
W słuchawce przyciśniętej do policzka dziewczyna usłyszała salwę śmiechu. Maciek nie mógł przestać rechotać przez kilkanaście sekund. Gdy wreszcie się opanował, ciepłym tonem oznajmił, że to są całkowicie normalne okoliczności, tylko Gosia musi zmienić perspektywę.
– Poza tym, Małgorzatko, nie żałuj sobie takich wrażeń – dodał. – Kiedy, jak nie teraz?
Gosia westchnęła głęboko.
– Chyba muszę kończyć – stwierdziła, gdy niebieska ciężarówka zjechała z drogi i zatrzymała się w zatoczce niedaleko postawionych na ziemi plecaków. – Zdaje się, że mamy podwózkę. A nawet nie wyciągałam ręki, żeby ktoś się zatrzymał.
Z pola słoneczników na wysokości stojącego pojazdu wyłoniła się złota czupryna Elli. Australijka podbiegła radośnie do kokpitu ciężarówki, chwilę porozmawiała z kierowcą. Machnęła ręką w stronę Gosi, żeby ta podeszła do drzwi.
– Ona chyba zgubiła mózg w tym polu – prychnęła brunetka do telefonu. – Chce, żebym podeszła tam z arbuzem i dwoma plecakami?
– Powodzenia, Małgorzatko – odezwał się w słuchawce Maciek. – Daj znać wieczorem, gdzie dojechałyście.
Kierowca ciężarówki okazał się być bardzo rozmownym Turkiem, który używając tylko kilku słów po angielsku zdołał opowiedzieć im historię swojej rodziny, opisać jak przyrządza ulubione potrawy, gdzie spędza wolny czas i których polityków nienawidzi. Dziewczyny spędziły z nim cztery godziny w trasie, odpoczywając od upału w klimatyzowanym kokpicie. Gosia ulokowała się razem z bagażami i arbuzem na szerokiej, miękkiej kanapie za fotelami. Miała nieco obaw o nieskazitelnie czyste wnętrze ciężarówki, więc dla pewności trzymała arbuza na kolanach. Co jakiś czas kołysanie pojazdu ją usypiało, a owoc wyślizgiwał jej się z rąk. Łapała go tuż przed zetknięciem z podłogą – też niezwykle czystą – i wywoływała tym wybuchy śmiechu Elli oraz tureckiego kierowcy. Nad kierownicą wisiało oko proroka, turkusowe frędzle zasłonek podskakiwały na niezbyt równych rumuńskich drogach, a z głośników płynęły czasem rzewne, a czasem bardziej energetyczne piosenki tureckich wykonawców.
Kiedy dziewczyny wysiadły z tira daleko za rumuńską granicą, było już nieco chłodniej. Zostawiły za plecami pola słoneczników i zbliżały się nieuchronnie do Bukaresztu, co było widać po pojawiających się przy drodze wielkoformatowych reklamach i zagęszczeniu budynków. Autostopowiczki podejrzewały, że uda im się tam dotrzeć za dnia, więc bez obaw o czas przejazdu usiadły przy stoliku w ogródku przydrożnej restauracji i zamówiły jedzenie. Widząc ich wilczy apetyt, wielkie plecaki oraz słysząc angielski, klientka siedząca obok nad talerzem grillowanych warzyw zapytała, czy może się przysiąść.
– Oczywiście! – zawołała radośnie Ella, odsuwając ciężkie krzesło. – Zapraszamy!
Gosia wzdrygnęła się nieco na widok oczu kobiety. Miała rozbieżnego zeza, co zdecydowanie utrudniało kontakt wzrokowy. Poruszała się bardzo powoli i ostrożnie rozglądała na boki. Obrazu szalonej emerytki dopełniały rude, kręcone włosy sterczące wokół pomarszczonej twarzy, migocząca niebieska tunika i ogromne okulary w srebrnej oprawie.
– Jesteście w drodze, od razu to wiedziałam… Hmm, hmm… – odezwała się nieznajoma i oparła głowę na rękach, dzwoniąc bransoletkami zawieszonymi na chudych nadgarstkach.
Gosia akurat połykała trzy frytki naraz, więc zamiast się roześmiać na tak oczywistą konkluzję, tylko lekko zagulgotała. Ella spojrzała na Polkę porozumiewawczo i swoim rozbrajającym, pozornie naiwnym tonem, prowadziła rozmowę dalej.
– Chcemy dotrzeć dziś do Bukaresztu. Może ma pani dwa wolne miejsca w samochodzie?
– Och, nie, niestety nie mam. Wiozę do syna dużo mebli i ubrań, właśnie powiększyła mu się rodzina – odpowiedziała kobieta. Było słychać, że naprawdę jej przykro. – Daleko się wybieracie? Dokąd jedziecie?
Dziewczyny spojrzały na siebie, ale zanim którakolwiek miała gotową odpowiedź, nieznajoma podniosła w górę rękę ozdobioną bransoletkami.
– Czekajcie. Wiem. Wiem. Wyczuwam to w waszych aurach…
Ruda wróżka przymknęła oczy, a gdy wciągała powietrze do płuc, lekko rozszerzyły jej się nozdrza. Gosia zamarła z widelcem w dłoni, nadziany na niego pomidor zsunął się z powrotem na talerz. Ella zamrugała zdziwiona, gdy w końcu ich rozmówczyni odezwała się powoli.
– Ty jedziesz do Włoch – kobieta pokazała palcem na Ellę.
Australijka pokiwała głową z niedowierzaniem. Jej odległym celem było przedostać się do Wenecji, ale nie wyznaczyła sobie żadnych sztywnych ram czy terminu, by go zrealizować. Nieznajoma przeniosła wzrok na Gosię i zamiast wygłosić jakiś osąd, zacmokała niepewnie. Jeszcze raz przymknęła oczy, ale już bez ręki wzniesionej w górę.
– Ty sama nie wiesz, gdzie jedziesz. Widzę tylko mgłę, żadnych konkretów – powiedziała w końcu ruda wróżka z głębokim westnieniem.
– To by się nawet zgadzało – odrzekła brunetka.
Chwilę jeszcze siedziały we trzy przy stoliku i rozmawiały o Bukareszcie oraz synu kobiety, który nieszczęśliwie wybrał sobie na małżonkę zupełnie nietrafioną osobę.
– A ostrzegałam go. Zawsze to robię, gdy coś WIEM – kobieta rozejrzała się wokół i chwyciła swoją torebkę, powieszoną na oparciu krzesła. – Będę już jechać do mojego syneczka. Dziewczyny, życzę wam dobrej drogi. Jak będziecie opuszczać Bukareszt, wystrzegajcie się mężczyzny w krawacie na stacji benzynowej. Pojedźcie raczej srebrnym autem, niż czerwonym. Tyle wam mogę pomóc, niestety tak jak mówiłam, nie mam miejsca, żeby was zabrać do miasta.
– Dziękujemy! – zawołała za nią Ella, gdy ruda wróżka odchodziła podzwaniając bransoletkami.
Gosia bez apetytu dźgnęła widelcem resztę warzyw na swoim talerzu i popatrzyła sponad okularów na współtowarzyszkę podróży. Przez chwilę milczały razem, wsłuchując się w przejeżdżające obok auta.
– Nieźle, co? – skomentowała w końcu Australijka, zaplatając ramiona na piersi. Oderwała wzrok od miejsca, w którym za parasolkami zniknęła nieznajoma. – Spadamy stąd?
– Z chęcią – odpowiedziała szybko Polka i odłożyła widelec na talerz.
Wieczorem tego samego dnia Gosia siedziała czysta, pachnąca i zmęczona na dziedzińcu hostelu w Bukareszcie. Wokół ludzie wszelkich narodowości rozmawiali ze sobą, jedli kolację, pili wspólnie alkohol albo wpatrywali się hipnotycznie w przyniesione do ładowania telefony.
Gosia znów zdjęła okulary, tak jak w Płowdiw na ruinach zamku. Obraz rozmył się natychmiast, krawędzie stołu i rogi ścian zmiękły w jednej chwili. Beżowa plama drzwi po prawej stronie poruszyła się, gdy na dziedziniec weszła para rozgadanych hostelowych gości.
Gosia poczuła, jak w jej brzuchu bez konkretnej przyczyny rozlewa się fala tęsknoty za mieszkaniem na Chopina, za marudną Sową i nadpobudliwą Karoliną. Cokolwiek teraz robiły, była z nimi myślami, chciała się z nimi śmiać lub płakać, przeżywać każdą chwilę, odbijając swoje refleksje w ich lustrach. Myśląc o odpowiedzi udzielonej przez rudą wróżkę, nie potrafiła pozbyć się wrażenia, że to ciągnąca się za nią aż z Polski niepewność jutra emituje takie informacje. Nie trzeba było wiele wysiłku, by rozszyfrować ten kryzys wewnętrzny. “Stara musiała faktycznie odczytać to z mojej aury” – przemknęło jej przez myśl.
Wyciągnęła z kieszeni sukienki telefon. Wybrała numer.
– Cześć. Wierzysz wróżkom?
– Dobry wieeeeczór, Małgorzatko! Czy nie masz w piątek wieczorem nic innego do roboty, tylko zadawać mi takie dziecinne pytania? – odpowiedział Maciek.