Sowa w milczeniu spojrzała na zapłakaną Anię, która stała za stołem i miętosiła w dłoni brzeg białej bluzki.
– No – powiedziała w końcu Aleksandra, wyciągając rękę w stronę popielniczki. – To nie mogę przy tobie palić.
Spokojnym gestem zgasiła papierosa. Nadal nie do końca wiedziała, co ma zrobić, ale powoli wstała i podeszła do siostry Gosi. Rozłożyła szeroko ramiona, żeby dziewczyna mogła się do niej przytulić.
– Sowa – załkała Ania prosto w ramię właścicielki mieszkania. – Nie mam się gdzie podziać. Nie wiem, gdzie iść.
– Rodzice cię chyba nie wyrzucają z domu?
– Oczywiście, że nie. Tak mentalnie nie mam.
Sowa pogłaskała Anię po głowie. Z westchnieniem popatrzyła ponad koleżanką w stronę okna.
– Ja się na ciążach nie znam. Ale możesz tu zawsze przyjść, tak jak wcześniej.
Ania zachlipała żałośnie. Po chwili oderwała się od Sowy i spojrzała na nią zaczerwienionymi oczami.
– Dzięki.
– Ale co z tym twoim loverbojem? – Aleksandra zaplotła ramiona na piersi i oparła się biodrem o szafkę. – On ma wobec ciebie jakiś zamiar?
– Ma. Ma całkiem spory zamiar. Chce ze mną być i razem wychowywać… nasze… dziecko.
Głos dziewczyny załamał się, a z oczu pociekła nowa porcja łez. Wierzchem dłoni Ania otarła nos.
– A ty chcesz wychowywać z nim to dziecko?
– Nie wiem! Ja nie chciałam w ogóle z nikim teraz być, chcę się uczyć, chcę skończyć studia, mieć normalne życie. On tak poważnie to traktuje, już zawsze będziemy razem i tak dalej, a ja wcale jeszcze tego nie wiem, czy ja chcę z nim!
Siostra Gosi wybuchła kolejną porcją spazmów i płaczów. Sowa przytuliła ją mocno. Westchnęła.
– Dobrze, kochana. Nie musisz teraz tego wiedzieć. Możesz to wiedzieć za jakiś czas. Na razie się uspokój, usiądź i wydmuchaj nos.
W odpowiedzi na dobroć Aleksandry Ania załkała jeszcze mocniej. Po kilku minutach udało jej się uspokoić. Siedziała cicho za stołem, miętosząc chusteczkę w ręce. Jej telefon, który położyła wcześniej na stole, zaczął teraz wibrować. Na wyświetlaczu błysnęło imię “Łukasz”. Ania obojętnie rzuciła okiem w jego stronę.
– Nie odbierasz?
– Nie.
Sowa usiadła na swoim czerwonym fotelu naprzeciwko młodszej koleżanki tak, aby złapać jej wzrok.
– Anula. Kiedy ostatni raz rozmawialiście?
– Ja nie chcę z nim rozmawiać. Nie będziemy rozmawiać.
Telefon wciąż wibrował na stole.
– Anula.
Dziewczyna wściekłym, zamaszystym gestem chwyciła smartfona i przerwała połączenie. Przez chwilę siedziały razem w zupełnie cichej kuchni. Ania tępo wgapiona we wzór na brązowych kafelkach, Sowa z troską wpatrzona w siostrę Gosi.
W końcu Aleksadra wyciągnęła rękę w stronę paczki papierosów, leżącej na stole.
– Idę na balkon.
Stojąc za metalową barierką, Sowa nie potrafiła nazwać ani jednej z emocji, które się w niej obudziły. Oczywiście współczuła Ani zamętu, który pojawił się w jej życiu. Niewątpliwie miała żal do nieznanego jej Łukasza, że pozwolił na taki rozwój spraw – a nawet był ich bezpośrednią przyczyną. Jednak w obliczu kryzysu, jako wieloletnia singielka, Sowa wcale chyba by się nie załamała, gdyby nagle w jej życiu pojawił się tak zdeterminowany człowiek. Ucieszyłoby ją, że ktoś z wytrwałością wydzwania i chce skoczyć na główkę w przyszłość, jakkolwiek niepewna się wydaje.
Ledwie ta myśl przemknęła jej przez głowę, zobaczyła, że na podwórze kamienicy wjeżdża srebrne auto. Popołudniowe słońce zagrało na szybach i lusterkach, gdy samochód parkował w nieprzepisowym miejscu, na środku drogi pożarowej. Dziewczyna obserwowała, jak gasną światła, a ze środka wysiada kierowca – łysy facet w nieco pomiętej koszuli. Zdjął ciemne okulary, rozglądając się niepewnie. Kiedy spojrzał do góry, poczuła się, jakby przeszył ją prąd.
To był Stanisław.
Nie zauważył jej. Zamknął auto i skierował się w stronę wejścia do kamienicy. Sowa natychmiast zgasiła papierosa, wbiegła do kuchni, gdzie zapłakana Ania półleżała na stole i dalej miętosiła chusteczkę.
– Będziemy mieć gościa.
– Aha.
Sowa wpadła do swojego pokoju, żeby spojrzeć w stare lustro, które zdobiło środkową część wielkiej szafy. Wizualnie zupełnie nie była gotowa na przyjmowanie kogokolwiek, w dresie i koszulce z napisem „Złośnica”. Dotknęła nieumytych włosów, skrzywiła się. Nagle w popłochu, który ją opanował, zaczęła odkrywać kolejną falę emocji. Rosła w niej ewidentna wściekłość na to, że Stanisław pozwala sobie przyjechać bez zapowiedzi. Patrzyła na samą siebie w lustrze, zła jak osa, a za jej plecami niepościelone łóżko, gramofon i katalogi IKEA, na zmianę z książkami porozrzucanymi na dywanie dopełniały obrazu bycia nieprzygotowaną.
Po kilku minutach dzwonek do drzwi zabrzmiał ostro w mieszkaniu na Chopina, więc Sowa wyszła z pokoju. Kiedy przedzierała się przez sterty butów na korytarzu, w głowie miała już tylko wściekłość. Zamaszystym gestem otworzyła drzwi wejściowe. Stanisław niepewnie stał w progu, z jakimś pakunkiem w rękach.
– Co ty sobie myślisz.
– Ładna kamienica – odpowiedział niskim głosem mężczyzna. – Mogę wejść?
Dwa dni później, po powrocie z pracy Sowa leżała na dywanie u Marcina, próbując odzyskać kontakt z rzeczywistością. Dotykała palcami wełnianych splotów, czuła, jak jej całe ciało z ulgą poddaje się grawitacji. Sąsiad miał kilka słabości, między innymi do sprzętów elektronicznych – i dziś Aleksandra błogosławiła te absurdalne wydatki, które poniósł na każdy z wybitnych głośników. Niech dźwięki wszystko koją, niech muzyka płynie i wypłucze każdą niepotrzebną myśl…
– Podniesiesz się kiedyś z tego dywanu?
– Nie – odpowiedziała Aleksandra, przymykając oczy. – Nigdy.
– Wspaniale. Ale jak będę odkurzał, to nie myśl, że zamierzam cię podnosić. Nie, żebym to często robił, ale na pewno co jakiś czas musisz się z tym liczyć.
– Marcinku – Sowa uniosła lekko głowę i spojrzała w stronę siedzącego na kanapie przyjaciela. – U ciebie wszystko dobrze?
– A wiesz, po tym jak zmarnowałem całe dwa dni na dojazd i powrót z Warszawy, bo kolejna firma chce mnie zrekrutować za miliony monet do pracy, której nie chcę wykonywać, trochę muszę odreagować. Pozabijam sobie kilku złych gości w grze – machnął w jej stronę padem. – I potem już będę na tyle uspokojony, że dam radę poszukać numeru, żeby zamówić nam jakieś żarcie.
– Dobrze.
Prawie bez pukania do mieszkania na poddaszu wszedł Maciek. Przemierzył korytarz z krótkim „siema”, wyminął leżącą na dywanie Sowę i opadł na kanapę obok Marcina.
– W co gramy?
Rudy chłopak bez słowa podał gościowi drugiego pada. Chwilę później Sowa zobaczyła, jak na ekranie wielkiego telewizora kolejni wrogowie padają jak muchy po strzałach dwójki siedzącej na kanapie.
– Mężczyźni są zagadką – powiedziała.
– Zgadzam się z tobą absolutnie – Marcin klikał wściekle w przyciski, chcąc wyeliminować żołnierza, który skrywał się za zdezelowanym samochodem w grze. – Nie rozumiem ich czasami tak bardzo, że nie da się tego opisać.
– Nie rozumiesz? Serio? – Maciek roześmiał się. Oparł się plecami o wygodny tył kanapy. Również nie przestawał przyciskać guzików na swoim padzie. – A zresztą, co tu jest do rozumienia. Faceci są prości.
– Chyba ty – Marcin rzucił krótkie spojrzenie w stronę młodszego kolegi.
Sowa leniwie przysłuchiwała się dyskusji, ale dalej wsiąkała mentalnie w dywan, myśląc o krótkiej wizycie Stanisława. Trafił do Torunia oczywiście w sprawach biznesowych. Spędził w jej kuchni może pół godziny, wypił pół kawy i odzywał się półsłówkami. Nie potrafiła jednak wyrzucić z pamięci strzępów tego, co powiedział.
– Jeśli ktoś mówi, że będzie zawsze do czegoś wracał, co to oznacza? Jak mam rozumieć to, że jestem dla niego bardzo ważna? Przecież popędził do pracy jak tylko wstał od stołu, normalnie jakby uciekał.
– Chodzi ci o łysego z gór? – Marcin trącił Sowę w bok swoją bosą stopą.
– Mhm.
– Na moje, to mu zależy – Maciek na chwilę odwrócił wzrok w stronę podłogi, gdzie Sowa kreśliła palcem kółko na dywanie. W tym samym czasie jakiś przeciwnik w grze zadał mu cios. – Kurde! Weź go tam z drugiej!
– Nie mogę teraz, trzech mam na karku. Słońce, po prostu go zapytaj, o co mu chodzi. I co zamierza z tym zrobić. Pamiętaj. Czyny, nie słowa.
Dziewczyna głęboko westchnęła i dalej wodziła palcem po miękkim podłożu. Z głośników płynęła muzyka, chłopcy na kanapie zabijali wrogów, piętro niżej w jej mieszkaniu Ania wreszcie zdecydowała się spotkać z wytrwałym Łukaszem. Stanisław pojechał do swojego rodzinnego miasta, lato powoli zmieniało swoje barwy na sierpniowe brązy i złocistości. Już niedługo Karolina powinna wrócić z Kirgistanu, natomiast wieści o Gosi brzmiały bardzo niekonkretnie, jakby miała jeszcze długo jeździć po Bałkanach.
– Zapytam – powiedziała dziewczyna bardziej do siebie, niż do kolegów. Przymknęła oczy. – Ale nie dzisiaj. Będę to odwlekać tak długo, aż nie wytrzymam.