Czarny kot truchtem przemierzył pokój. Bezszelestnie wskoczył na dolny materac piętrowego łóżka, gdzie zawinięta szczelnie w cieniutką kołdrę spała Karolina. Skulona jak pancernik, z bladym czołem i rozpaloną głową, oddychała równomiernie. Kot dwa razy obszedł dokoła niezagospodarowaną część poduszki, po czym zaczął ugniatać łapami miejsce wybrane do spania. Głowa dziewczyny poruszyła się lekko, a na czole pojawiła się na ułamek sekundy pionowa zmarszczka. Czarne zwierzątko położyło się tuż obok jasnej plamy jej włosów, a tylnymi łapami przesunęło dalej telefon podłączony do ładowania. Ekran na chwilę rozbłysł. Dwie wiadomości od Gosi poprzedzały jaskrawe przypomnienie o jutrzejszym locie powrotnym z Biszkeku do Polski, z przesiadką w Moskwie. Po kilku sekundach powiadomienia zgasły, ekran zrobił się czarny jak kot, który drzemał obok uśpionej Karoliny.
Do pokoju cicho zajrzał chłopak. Rozejrzał się po pomieszczeniu i zobaczywszy Karolinę śpiącą na łóżku, podszedł ostrożnie. Usiadł na podłodze przy jej głowie, a kot na poduszce spojrzał na intruza nieprzychylnym, żółtym okiem.
– Karolina. Karolina, obudź się. Mam lekarstwa.
Dziewczyna otworzyła powieki bardzo powoli, jakby były ciężarem nie do udźwignięcia. Podniosła się nieco na przedramieniu.
– Mathis. Cześć. Spałam chyba całe wieki.
– No właśnie, księżniczko, a ja w tym czasie zrobiłem wszystko, żebyś była choć trochę bardziej do użytku – Francuz machnął w jej stronę workiem z apteki. – Mam tu rzeczy na biegunkę, na wymioty, na oparzenia słoneczne i na głupich gości, którzy bez przygotowania biorą dziewczyny w takie wysokie góry.
Mimo lekkiego otępienia Karolina zrozumiała żart kolegi, więc spróbowała się uśmiechnąć. Grymas jednak musiał przypominać coś zupełnie przeciwnego, bo Mathis nachmurzył się nagle.
– Karolina, zabraniam ci mieć do siebie żal.
– Ale…
– Pojawił się tu chociaż raz? Przypomnę: leżysz w hostelu już dwa dni, zdychasz na wszystko. Był choć przez chwilę przy tobie, od kiedy półprzytomna tu trafiłaś?
– No nie.
– Kontaktował się?
– Tam nie ma zasięgu. A on pracuje.
– Błagam cię, to są bardzo poważne sprawy, a ja nie przywykłem do takich w życiu. Jedyne co umiem, to rozśmieszać ludzi – chłopak zamaszystym gestem postawił worek z lekarstwami obok poduszki. Kot poruszył się, spojrzał z oburzeniem, ale nie uciekł. – Masz tu tabletki na ból, jutro i tak lecisz do Polski.
Karolina poczuła, jak na brzegu powiek wzbierają jej łzy. Chciała podziękować Mathisowi za troskę, wizytę w aptece i za wszystko, ale jedyne, co mogła w tej chwili powiedzieć, to podsumowanie własnego opłakanego stanu.
– Boże, Mathis. Jestem taka nieszczęśliwa.
– Nie ma za co, nie ma za co – Francuz zagarnął ją do siebie silnym ramieniem i przytulił.
Następnego dnia jechali razem taksówką na lotnisko w Manas. Francuz uparł się, że będzie eskortował Karolinę tak daleko, jak to możliwe, żeby nie musiała wycieńczona nieść plecaka, a w dodatku żeby upewnić się, że na bank wsiądzie do odpowiedniego samolotu. Will już jakiś czas temu wyruszył do Kazachstanu na kolejny etap zaplanowanej wyprawy, a Mathis spędzał czas w Biszkeku, czekając na powrót jakiegoś znajomego, który w ciągu kilku dni miał dojechać do niego z Chin.
– Mam czas, pomogę ci z przyjemnością – zapewniał, gdy Karolina z uprzejmości usiłowała przekonać Francuza, że sobie poradzi.
W końcu poddała się. Nie miała już energii na nic. Wbrew swojej zwyczajnej postawie pozwoliła jak szmaciana lalka prowadzić się z miejsca na miejsce.
Przed wejściem na lotnisko wiał silny wiatr, targał kręcone włosy Francuza i co chwilę zasłaniał mu radosną twarz. Zmagając się z warunkami atmosferycznymi oraz plecakiem Karoliny, ciągle paplał to czy owo, żeby oderwać dziewczynę od czarnych myśli. Opowiadał o znajomym, z którym jutro się spotyka, o swoich planach zawodowych, o babci, która ma trzy psy i cztery koty – Karolina wiedziała, że musi skupić się na tym, co słyszy, by nie wpaść natychmiast w czarną dziurę składającą się ze świeżych wspomnień i refleksji.
– No, kawowy potworze, co powiesz na ostatni łyk przed lotem? – zapytał, gdy stanęli w budynku lotniska, niedaleko jakiegoś ponurego bistro.
– W sumie chętnie. Ostatnią kawę piłam… – dziewczyna spojrzała w sufit i zaczęła w myśli liczyć dni. – O rany, z wami w hostelu w Karakol.
– Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że zapomniałaś o kawie, jak byłaś w górach z nieudanym typem? – Mathis poprawił ramię plecaka.
– Tak właśnie było – westchnęła Karolina, rozglądając się wokół. – Chodźmy tam. Wygląda najmniej niebezpiecznie. Mam nadzieję, że mój żołądek da sobie radę i nie wybuchnie podczas lotu. To będzie jednak parę ładnych godzin.
Przy bramkach, żegnając się już ze sobą ostatecznie, oboje wpadli w melancholijny nastrój.
– Jakiś rok temu rozstałem się z dziewczyną, z którą mieszkałem cztery lata – powiedział zaskakująco poważnie Mathis. – Ja wiem, ty teraz musisz ryczeć, musisz trochę pobyć uczepiona swoich przyjaciół i dobrych ludzi, bo zawiodłaś się na kimś, w kim pokładałaś nieproporcjonalnie wielkie nadzieje.
Karolina znów zapragnęła wybuchnąć płaczem. Czuła, że jeśli tylko Francuz każe jej coś odpowiedzieć, to stanie się banalną fontanną emocji.
– Ale luz, to przejdzie. Ja to wiem, ja tam byłem. Snułem się po mieście jak zbity, piłem, krzyczałem, biegałem. A dzisiaj jestem tutaj – chłopak ze szczerym uśmiechem zatoczył ramieniem szerokie koło. Przez zatłoczone lotnisko przetoczył się głos kobiety zapowiadającej po angielsku samolot, którym Karolina miała wrócić do Polski. – Widzisz?
– Widzę – odpowiedziała dziewczyna, pociągając nosem. – Dzięki, Mathis. Za jakiś czas to do mnie dotrze.
– Dobra. To teraz bierz ten plecak – pomógł jej ubrać wzorowo spakowany bagaż. – Dawaj pożegnalnego buziaka i leć do domu, do przyjaciół.