Sowa w zdumieniu rozejrzała się po pokoju, jakby czegoś szukała.
Czy schowali ją gdzieś za roletą upstrzoną kropkami po muchach? Pod doniczką, z której wystawały wymiętolone, szarawe liście? Albo w podwieszanym suficie poprzecinanym pasmami jarzeniówek? Gdzieś przecież musiała być zainstalowana ukryta kamera.
– Słucham?
– Powtórzę. Czy planuje pani w najbliższym czasie ciążę?
Aleksandra Sowińska-Hegenbarth spróbowała kolejnej sztuczki, żeby się obudzić i lepiej zrozumieć pytanie. Boleśnie wbiła sobie paznokcie w przedramię. Jej rozmówczyni z drugiej strony stołu nie widziała tego aktu odzyskiwania świadomości, bo cała rzecz odbywała się pod blatem. Kobieta w garsonce poprawiła swoje okulary niecierpliwym gestem.
– Nie odpowiem na to pytanie. Ono nie dotyczy moich kwalifikacji do pracy.
– Mhm.
Kobieta skrzywiła się, jakby ktoś podstawił jej pod nos coś śmierdzącego. Milczała wpatrzona w kartkę ze spisem informacji dotyczących kandydatki do pracy. Nagle podniosła głowę i dziko rzuciła okiem znad okularów.
– Pani Aleksandro, proszę się nie oszukiwać. To jest pytanie, które tylko szczerzy pracodawcy zadają ludziom na rozmowach. Każdy się nad tym zastanawia, jeśli szuka pracownika w takim wieku jak pani – kobieta pochyliła się nad CV leżącym przed nią na stole. – Widzę, że pani doświadczenie zawodowe nie jest powalające. Nie pracowała pani nigdy w takim biurze, jak nasze. Ani nawet przy komputerze.
Sowa stłumiła westchnięcie, które kumulowało się w jej piersi. Zamiast tego uśmiechnęła się najszerzej, jak w tych okolicznościach umiała. Zanim cokolwiek powiedziała, znów wbiła sobie paznokcie w rękę.
– Zapewniam panią, że praca przy biurku to w tej chwili dla mnie dobry wybór. Chcę się sprawdzić w takich zadaniach jak koordynacja zamówień.
– Mhm – znów mruknęła kobieta. Nie patrząc na Sowę wystrzeliła znowu. – Jak szybko pisze pani na klawiaturze?
– Dlaczego pani pyta? – Aleksandra przekalkulowała możliwość kupienia sobie czasu zadaniem pytania i zdecydowała błyskawicznie, że to najlepsza droga. – Czy szybkość jest kluczowa?
– Oczywiście – poważny, chłodny ton rozmówczyni wybrzmiał w otoczeniu segregatorów i smętnych doniczkowych kwiatków. – Nie możemy zatrudnić kogoś, kto będzie mało efektywny.
– Jasne – Sowa kolejny raz wbiła sobie paznokcie w ręce, żeby przypadkiem nie okazać innych emocji, niż pełne cierpienia zrozumienie. – Myślę, że jestem bardzo sprawna w pisaniu. To jest umiejętność, którą w razie czego mogę również rozwinąć.
– Mhm.
Kobieta położyła długopis na CV Sowy i przesunęła kartkę po szarym blacie.
– Proszę napisać, ile chciałaby pani zarabiać u nas.
Dziewczyna wyciągnęła spod stołu tylko prawą rękę, żeby rekruterka nie zauważyła czterech świeżych, czerwonych śladów na lewym przedramieniu. Napisała widełki płacowe zaraz obok swojego adresu na Chopina.
– Mhm – mruczenie kobiety i jej uniesione w górę brwi utwierdziły Sowę w przekonaniu, że jej kariera w dziale zamówień nigdy się nawet nie rozpocznie. – Dziękuję pani serdecznie za spotkanie, odezwiemy się w ciągu tygodnia.
Kobieta wstała i obciągnęła marynarkę. Zadała sobie nawet tyle wysiłku, by krzywo się uśmiechnąć i wyciągnąć rękę na pożegnanie. Aleksandra również podniosła się z krzesła. Ostatni raz spojrzała na otoczenie, czekając aż ktoś wyskoczy zza pancernej szafy z hasłem “Jesteś w ukrytej kamerze”, ale nic takiego się nie wydarzyło.
– Bardzo dziękuję za rozmowę. Będę czekać na kontakt z państwa strony.
Kiedy tylko drzwi wyjściowe z budynku zasunęły się za nią, Sowa w panice zaczęła szukać papierosów. Na szczęście w jej torebce była jeszcze paczka cienkich mentolowych, jej ulubionych. Z błogim, głębokim westchnieniem stanęła nad popielniczką dla pracowników firmy. Pod starym kasztanem przy parkingu delektowała się chwilą spokoju i analizowała, co właściwie wydarzyło się w środku. Liście drzewa szumiały tak kojąco, że przymknęła na chwilę oczy.
Po chwili usłyszała za plecami dźwięk rozsuwających się automatycznych drzwi.
– Masz ognia? – mężczyzna z długimi, tłustymi włosami, ubrany w niezbyt wyprasowaną koszulę stanął obok niej. Głodnym wzrokiem spojrzał na jej torebkę.
– Tak, jasne.
W milczeniu stali i palili razem. Sowa obrzuciła faceta krótkim spojrzeniem, zastanawiając się, czy jest pracownikiem, czy też kandydatem na stanowisko koordynatora zamówień.
– Byłaś na rozmowie? – odezwał się, gasząc papierosa. Dziewczyna kiwnęła głową. – Och. Nie chcesz tu pracować, wierz mi. Dzięki za ognia.
Mężczyzna bez dalszych wyjaśnień odwrócił się na pięcie, machnął jej na pożegnanie ręką i znikł w wejściu do budynku. Sowa znów rozejrzała się wokół siebie. Ze złością cisnęła niedopaloną fajkę do popielniczki.
– Gdzie jest do cholery ta kamera?!
Karolina nieco przyspieszyła, słysząc za sobą jakiś inny rower. Udało jej się już zrobić dziś dwadzieścia pięć kilometrów, ale nadal czuła, że musi jechać dalej. Wysiłek fizyczny na granicy bezdechu potrafił odciągnąć jej myśli od czasu zmarnowanego na wyjazd do Kirgistanu. Nie zamierzała teraz dać się komuś wyprzedzić. Nie teraz, nie i już.
Zgrabnie wyminęła dziecięcy wózek pchany przez grubą mamuśkę, następnie gałąź leżącą na ścieżce rowerowej. Kolarz pędzący tuż za nią również nie zamierzał zwalniać, a nawet przygotowywał się, by ją wyprzedzić. Karolina zacisnęła zęby. Po lewej mignął jej żółto-niebieski tramwaj skręcający w Sienkiewicza, więc maksymalnie przyspieszyła.
Tuż przed skrzyżowaniem ulic tramwajarz zadzwonił ostrzegawczo. Człowiek jadący na rowerze za Karoliną sapnął z wysiłku, wysunął się przed nią gwałtownie i skręcił w prawo tuż przed jej kierownicą, tak samo jak dzwoniący nadal tramwaj. Dziewczyna gwałtownie zahamowała, aż tylne koło uniosło się w powietrzu, więc automatycznie, zwinnym ruchem ciała ustawiła siebie i pojazd bokiem do torowiska. Wszystko wydarzyło się naraz: tramwaj przejechał centymetry od jej kierownicy, ktoś na ulicy krzyknął, facet na rowerze odjechał. Karolina ciężko oddychała, czuła na skroni krople potu, jak zbijają się w strużki i ściekają jej koło ucha.
– Pani to się chyba chciała zabić! – zawołała jakaś staruszka, która obserwowała całe zdarzenie z chodnika.
Dziewczyna ramieniem otarła czoło. Zeszła z roweru. Jej serce gwałtownie waliło w piersi.
– Proszę się nie martwić. Jestem tak beznadziejna, że nawet to mi się nie udało – odpowiedziała starszej pani z uśmiechem.
Przez chwilę Karolina rozważała, czy nie udać się w pościg za złośliwym człowiekiem, który ją wyprzedził, ale po namyśle porzuciła ten pomysł. Zamiast tego skręciła w lewo do Parku Bydgoskiego. Prowadziła swoją niebieską kolażówkę po chodniku. Nogi dziewczyny uginały się po wysiłku, jakby podłoże było z gumy. “Bardzo dobrze – pomyślała, gdy przekroczyła linię drzew i pod jej stopami zaszumiały pierwsze spadające liście. – Może chociaż przyroda mnie przytuli.”
Mijała matki z dziećmi na spacerze, ludzi z psami, kobiety wracające z pobliskiego kościoła. Mimo swojej miłości do starych cegieł to nie wśród miasta i jego zabytkowych kamienic, ale wśród pni drzew czuła się najlepiej. Nawet, jeśli to był tylko park. Zanurzyła się w atmosferę spokoju, powoli wyciszało się jej rozszalałe serce.
Przy jednej z asfaltowych alejek znalazła wolną ławkę, oparła o nią rower i usiadła na niej skrzyżnie. Dobrze było czuć, jak pulsują mięśnie nóg. Mimo ryzyka nie żałowała pościgu. Zrobiłaby to wszystko jeszcze raz.
“Zrobiłabym to wszystko jeszcze raz?”
Karolina wyprostowała się na ławce. Wzrok wbiła w żółty liść klonu leżący na ścieżce.
Czy wybrałaby te same studia? Kiedyś traktowała je jako przepustkę do realizowania jej pasji, ale nie było żadnej pewności, że dzięki nim będzie mogła zostać w Toruniu. Nie miała nawet pojęcia, czy dzięki nim posmaruje kiedyś chleb masłem. Z tego co wiedziała, znajomi z roku jeszcze nie znaleźli sensownej pracy związanej z zawodem. Każdy coś tam skrobał, ale głównie były to staże, połowy muzealnych etatów, turystyka lub oczekiwanie na cud, a wszystko zabarwione siedzeniem na garnuszku rodziców.
Karolina podniosła z ziemi liść. Pogładziła opuszkiem palca jego brzegi.
Czy wybrałaby znowu wyjazd, by spotkać się z Wiktorem? Przecież musiała się przekonać. Nikt nie zrobiłby tego za nią. Poznała tam Willa i Mathisa, niezwykłych backpackerów, z którymi nadal po powrocie do kraju utrzymywała stały kontakt. Z czułością pomyślała o gwiazdach nad Tien-Szan, o chłodnym wietrze i szczytach wbijających się w niebo z zuchwałością właściwą tylko przyrodzie. Ani trochę nie żałowała czasu spędzonego w kraju zielonych hal i koni – jedynie tego epizodu, kiedy jej choroba zrujnowała pobyt w wysokich górach. A na to przecież nie miała żadnego wpływu.
Karolina zgarbiła się nieco na ławce, w jej oczach zgasły wszystkie wcześniejsze iskry.
– Jesteś taki ładny – powiedziała cicho do liścia. – A i tak musiałeś przeminąć.
Z każdą kolejną rozmową kwalifikacyjną Sowa wracała do domu bardziej podminowana. Nie musiała już co prawda widywać koleżanek ze sklepu z odzieżą, ale kontakt z pozostałą częścią ludzkości wcale nie napawał jej optymizmem.
Wieczorami wszyscy mieszkańcy Chopina zbierali się w kuchni, żeby posłuchać kolejnych żenujących opowieści.
– Dziś mam dla was hit – Sowa powiesiła torebkę na oparciu krzesła.
– Wyciągamy mentalny popcorn. Opowiadaj, Hrabino.
– Maciek, podaj kawałek – Karolina wzięła od kolegi trójkąt pizzy, którą zamówili na spółkę. – No? Jestem ciekawa, czy przebije tych ludzi z prywatnej przychodni.
– “Szkoda pani na recepcję, ale lekarzem też pani nie jest”! – Maciek wyrecytował wysokim tonem i roześmiał się głośno. Jedną ręką otworzył sos czosnkowy, hojnie polał nim swój kawałek capricciosy. – To było dobre.
– Nie, moje ulubione chyba jednak zostanie “Dlaczego zależy pani na pieniądzach” – Marcin prychnął z dezaprobatą i również wyciągnął rękę po kawałek pizzy. – Po czymś takim na każdą kolejną rozmowę przychodziłbym z zaświadczeniem od psychiatry i drugim z banku, że mogę podjąć pracę jako wolontariusz.
Sowa wyciągnęła z kieszeni telefon. Przesunęła go po stole w kierunku Karoliny, która zdziwiona chwyciła go bez pytania.
– Najpierw zobacz sobie tę ofertę, wyświetliła mi się jak wracałam autobusem z tego końca świata, gdzie miałam rozmowę. Nie ma żadnego związku z moją historią. Ale może mieć z twoją.
– Schronisko Jagodna szuka pracownika na miesiąc? – Karolina przeczytała ogłoszenie i podniosła wzrok znad smartfona.
– Po pierwsze, twój tata ciągle do mnie pisze, żebyś się odezwała – Sowa chwyciła kawałek pizzy i przewróciła oczami. – Błagam, zrób to. Jedź w te swoje Sudety i sprawdź, czy nadal kochasz góry.
Karolina westchnęła głęboko. Odłożyła telefon na stół.
– Pomyślę. A teraz historia.
Sowa przełknęła kęs, machając ręką. Wszyscy wbili wzrok we właścicielkę mieszkania, która niechcący ubrudziła właśnie gładką koszulę pomidorowym sosem z pizzy.
– Szlag. No dobra. Firma poszukuje pracownika do biura, jak zwykle młody prężny zespół zaprasza, tak naprawdę nie ma żadnych benefitów, a szefowi trzeba parzyć kawę. Typowa procedura. Jaka stawka, co pani umie zrobić na komputerze, gdzie pani wcześniej pracowała. I już myślałam, że to najnormalniejsza rozmowa, w jakiej dane mi było uczestniczyć. Gdy postanowili chyba zbadać moją kreatywność albo odporność na absurd… – Sowa wzięła głęboki oddech. – Rekruter spojrzał przez okno, zamyślił się, a może nawet zawiesił. I nagle palnął pytanie.
– No? – Maciek sięgnął po kolejny kawałek pizzy.
– “Proszę powiedzieć, ile jest liści na drzewie za oknem?”
Kazdy potrafi wspllczuc cierpieniom przyjaciela. Ale cieszenie sie jego sukcesem wymaga charakteru wysokiej klasy. Oscar Wilde.