30. Dramat w trzech aktach

– Zabrzmi banalnie, ale ja serio nienawidzę pożegnań – Gosia kopnęła nogą kamień leżący jej na drodze. Potoczył się ze stukotem w prawo i w końcu ugrzązł w kępie zielonej trawy. – Ja nie mam pojęcia, jak ty sobie z tym radzisz, Ella.

Australijka bez uśmiechu patrzyła przed siebie. Z rękami w kieszeniach kolorowych szarawarów szła naprzód, poranny chłód nieco zaróżowił jej policzki.

– Nie radzę sobie.
Masz za sobą tyle miejsc, kilometrów, ludzi, spotkań… Jakiś sposób musisz na to mieć.
Nie, nie mam, Bella.

Blondynka wyciągnęła rękę w stronę niedużego drzewa, na którym osiadły krople nocnego deszczu. Gestem pełnym energii pstryknęła w środek gałązki. Woda rozprysnęła się dookoła, na ręce dziewczyny, jej stopy w sandałach i ścieżkę. Dopiero wtedy Ella uśmiechnęła się nieznacznie.

– Możesz mieć takie wrażenie, że ja się ślizgam po powierzchni tego wszystkiego, co się nam przydarza. Że tylko śmieszkuję, albo że mam receptę na każde niepowodzenie albo konflikt, na tęsknoty. Otóż nie.

Powolnym krokiem dziewczyny weszły na kamienne schodki prowadzące do restauracji. Słońce powoli zaczynało wspinać się ponad korony drzew otaczających kemping. Mimo wczesnego poranka niezmordowana banda kilkuletnich dzieciaków już urzędowała przy placu zabaw. Ich krzyki niosły się ponad turkusową taflą basenu, docierając do wszystkich zaparkowanych kamperów i drewnianych domków.

– No dobrze. Skoro tak, to czy tęsknisz za domem? Dużą białą kawę poproszę – Gosia uśmiechnęła się szeroko do zaspanego chłopaka, który przyjmował w restauracji śniadaniowe zamówienia.

– Dla mnie to samo. I ciastko z tego wielkiego, szklanego słoja – Australijka pokazała palcem na okno, gdzie za szkłem prezentowały się czekoladowe ciastka o średnicy 10 centymetrów. – Tęsknię. Tęsknienie mam we krwi, chociaż to bardzo trudne połączenie, bo mam też we krwi potrzebę przestrzeni. Myślę o wszystkich wartościowych ludziach spotkanych w trasie, bo zostawili na mnie swój ślad jak pieczątkę w paszporcie. Czasem aż do bólu analizuję, czy mogłam dać im więcej z siebie, czy oni mogli na dłużej zagościć w moim życiu.

Gosia popatrzyła na nią z niedowierzaniem.

– Ty analizujesz?
Muszę mieć naprawdę mało inteligencki imidż, skoro cię to tak zdziwiło – Ella uśmiechnęła się szeroko. – Pomyśl, w jakiej jesteśmy sytuacji jako pokolenie i jako my same. Poznajemy cudownych ludzi z całego świata. Oglądamy miejsca zapierające dech w piersiach. Na śniadanie zjadamy pięć wyzwań i popijamy je chwilami grozy.

– Tak było, od kiedy ruszyłyśmy razem w trasę z Bułgarii – Gosia odwróciła się na chwilę, żeby odebrać od zaspanego chłopaka zamówione kawy. – Siądziemy na schodkach? Tam jest słońce, a wszystkie stoliki w cieniu.

Przez kilka minut milczały, każda ze swoją kawą w dłoniach. Promienie światła ślizgały się po mokrych kamieniach, trawie i ścieżce. Kolejni poranni goście kempingu przechodzili obok, żeby zamówić coś na śniadanie. Życie toczyło się swoim rytmem, ale Gosia czuła, jak wokół niej zaczyna narastać jakaś granica. Miała wrażenie, że jeżeli wyciągnie rękę w bok, napotka opór. Coś podobnego do szklanej bańki, w której była sama ze swoją tęsknotą, brakiem celu oraz melancholią niewytłumaczalnego pochodzenia.

Roztargniona i zajęta własnymi myślami, Gosia spojrzała w oczy przechodzącej starszej pani w jasnym kapeluszu. Kobieta ciężko sapała wchodząc po kamiennych schodkach, ale uśmiechnęła się do Polki. Powiedziała jej po niemiecku “dzień dobry” i poszła dalej w stronę restauracji.

Gosia zebrała wszystkie wewnętrzne siły, by się nie rozpłakać.

– Dziękuję ci, Ella. Nasze spotkanie to dla mnie ogromna niespodzianka i dar. Nie wiem, jak bym podróżowała bez ciebie. Dałaś mi mnóstwo radości na trasie, wspierałaś kiedy byłam załamana. I te wszystkie nasze bałkańskie wieczory z winem… będę to wspominać w smutne, szare dni w Polsce.

Och – Australijka natychmiast odstawiła kawę i ciastko na stopień schodków. Objęła Gosię ramieniem. – Ja też ci dziękuję. Jesteś naprawdę wyjątkową osobą, nie tylko w moim życiu, ale tak generalnie. Masz w sobie ogromną siłę, Bella. Może ci się wydawać, że nie znasz drogi, ale ty już za chwilę ją bardzo dobrze wypatrzysz, gwarantuję ci to.

– Przestań! – Polka też odstawiła kawę. Wiedziała już, że nie zatrzyma ani jednej łzy. Przytuliła szczupłą Ellę, poczuła na ramionach fakturę jej jasnego swetra i zapach świeżo umytych włosów. – Zaraz będę ryczeć jak głupia.

– To nie szkodzi – Australijka chlipnęła Gosi koło szyi – Ja już ryczę!

Siedziały tak objęte na schodach, ze strumieniami łez spływającymi po policzkach dobrą minutę, kiedy nagle powietrze przeszył wysoki, ostrzegawczy krzyk. Piłka kopnięta przez któreś z dzieci uderzyła z impetem w kamienny schodek. Obie kawy przewróciły się dziewczynom na stopy, ciastko spadło i rozkruszyło się stopień niżej na kilkanaście czekoladowych kawałków. Ella i Gosia oderwały się na chwilę od siebie, rozejrzały się wokół, szukając przyczyny tego zdarzenia.

Nieduża blondyneczka w niebieskich krótkich spodenkach stała pośrodku ścieżki z rękami na ustach. Patrzyła przerażona na rozlaną kawę. Grupa dzieci schowała się za plecy głównej sprawczyni, wytykając ją palcem i śmiejąc się z niepokojem.

– Przepraszam! – zawołała w końcu po angielsku dziewczynka. – Ja nie chciałam! Naprawdę, bardzo przepraszam.
Wiemy, skarbie – Ella podniosła z ziemi piłkę. Odrzuciła ją w stronę dziecka. – To nie twoja wina.

Gosia ocierała łzy i patrzyła na winowajczynię, która wracała do grupki znajomych z piłką pod pachą.

– Boże, Ella, jak mi cię będzie brakowało – powiedziała w końcu, gdy Australijka spokojnie podnosiła z ziemi przewrócone kubki.

– Prawie jak tej kawy, co, Bella? – roześmiała się blondynka i strzepnęła ze stopy resztki napoju.


Równo w południe na kempingu zaparkował samochód Rumunów z Julią na pokładzie. Mężczyźni jechali stamtąd do Tirany, więc Gosia miała po prostu wrzucić plecak do bagażnika BMW i zająć miejsce Julii. Programistka z szerokim uśmiechem przywitała się z siostrą. Zdawało się, że konflikt między nimi zastygł jak lawa, zamienił się w nieco jeszcze płynne podłoże. Maja ostrożnie zaproponowała wszystkim wspólny obiad nad pobliskim jeziorem, więc spędzili ze sobą ponad godzinę, wymieniając się wrażeniami z gór i kempingu.

Pożegnanie z siostrami wypadło prawie tak samo sentymentalnie, co ostatnia kawa z Ellą. Dziewczyny przez kilkaset wspólnych kilometrów poznały parę swoich mrocznych sekretów i mniej mrocznych życiowych historii, a przede wszystkim miały teraz wspólne wspomnienia bałkańskich dróg i upojnych nocy.

– Jak tylko będziesz w Brukseli, to daj znać. Zapraszam cię na moje poddasze – Maja przytuliła Gosię na pożegnanie. Na chwilę jej twarz stężała. Tonem pani kierowniczki dodała: – Potraktuj swoją karierę serio. Masz potencjał, żeby być członkiem ambitnego zespołu. Wiem co mówię, w końcu nad takimi jak ty pracuję, żeby byli jeszcze lepsi.

Brunetka pogłaskała Maję po opalonym ramieniu.

– Dziękuję, kochana. Myślę, że dla ciebie też przyjdzie czas na bycie mniej ambitną i bardziej rozmemłaną u czyjegoś boku. Jak się dobrze wybierze ten bok, to może być cudownie.

– Nie wątpię – Maja uśmiechnęła się. Zerknęła na siostrę, która stała razem z Bogdanem przy BMW i trzymała go za rękę bez żadnej konkretnej przyczyny.

– To co, pakuj się do środka – wyraźnie zadowolony Mircea gestem zaprosił Gosię do samochodu. – Przed nami kawał dobrej drogi.


W ostatnim hostelu na swojej trasie Gosia coraz wyraźniej odczuwała istnienie szklanej bańki, która stworzyła się wokół niej. Turyści siedzący we wspólnym pokoju przeglądali atrakcje do odwiedzenia na jutro, poznawali nowych ludzi przy długim, drewnianym stole i dzielili się informacjami, gdzie wieczorem są najlepsze zachody słońca, imprezy, dziewczyny, faceci, sklepy. Grupa młodych Japończyków stała pod wiszącą na ścianie, starą mapą i kłóciła się w swoim języku. Polka siedziała w ostatniej czystej sukience na kanapie pod majestatyczną palmą. Ładowała telefon, ale w przeciwieństwie do pozostałych korzystających z prądu, wcale nie miała ochoty się w niego wgapiać ani z nikim kontaktować.

– Jak się czujesz? – Mircea pojawił się nagle z prawej strony i swoim niskim głosem wyrwał dziewczynę z przemyśleń.

– Dziwnie – Gosia obserwowała Rumuna, gdy siadał obok niej na kanapie. Również podłączył swój telefon do ładowania. – Nie wiem nawet, czy da się to do czegokolwiek porównać. Kiedy jesz coś pysznego, na przykład wybitne czekoladki, takie belgijskie, najlepsze w życiu… I na koniec zostaje ci jedna. Nie wiesz, czy ją schować na gorsze czasy, czy zjeść, bo nadal masz na nią ochotę. Mnie taka decyzja zawsze frustruje.

– Czekoladki – powtórzył Mircea. – Czemu cię to frustruje?

– Bo każdy wybór wydaje mi się zły. Za każdym razem coś tracę.

Mężczyzna zablokował swojego smartfona i odłożył go na oparcie kanapy. Spojrzał na Gosię uważnym, mocnym wzrokiem. Przez chwilę milczał.

– Nie, wydaje mi się, że jest odwrotnie. Każdy z tych wyborów jest dobry. Zawsze coś zyskujesz.

Gosia zmarszczyła brwi. Tyle razy słyszała już podobne słowa w odpowiedzi na swoje wątpliwości, że natychmiast do głowy przyszło jej pięć kontrargumentów, dwa żarty i jedna niemiła odzywka, zawierająca nazwisko Coelho. Spojrzała jednak na swojego rozmówcę zanim cokolwiek powiedziała. Mircea w jakiś sposób całą swoją postawą sugerował, że naprawdę tak sądzi.

– Możesz się wewnętrznie frustrować, nikt ci nie zabroni.

– Wolałabym nie – Polka westchnęła, odwracając wzrok.

– Gosiu… Jutro lecisz, więc to pewnie ostatni moment.

Dziewczyna poczuła lekki dreszcz w dolnej partii kręgosłupa. Będzie chciał się całować? A może przespać? Iść do miasta na imprezę?

– Tak?

Zamiast odpowiedzieć, mężczyzna z niepewnym uśmiechem zaczął się przechylać w stronę jej kolan. Oparł się ręką o oparcie kanapy za jej nogą, a w końcu położył głowę na jej udach. Na ramionach zagrały mięśnie pod czarnym rękawem koszulki. Przez cienki materiał sukienki Gosia czuła jego szorstką brodę.

Mogę tak?

Dziewczyna w odpowiedzi bez słowa pokiwała głową. Mircea zamknął oczy.

– Jeśli tylko będzie ci niekomfortowo, zwal mnie z kolan bez pardonu. Okej?

– Okej.

Zamiast wyrazić jakiekolwiek niezadowolenie, Gosia położyła prawą rękę na boku mężczyzny. Oboje po niedługim czasie rozluźnili mięśnie i wtopili się zrelaksowani w kolorowe poduszki kanapy.

“To mogłaby być piękna chwila, zwyczajna i taka po prostu – pomyślała dziewczyna. – I może nawet jest? Czy muszę się nad tym wszystkim zastanawiać?”

Wokół nieruchomej dwójki snuli się hostelowi goście, a chłodny wieczorny wiatr od strony okna poruszał liśćmi palmy, nad ich głowami. W zamyśleniu Polka zaczęła głaskać ramię Mircei. Na twarzy mężczyzny pojawił się cień uśmiechu, a czoło całkiem się wygładziło. 

Siedzieli tak bez słowa aż pokój wspólny całkowicie opustoszał. Mimo frustracji, nieskoordynowanych myśli i ciepła płynącego od Mircei, Gosia jak mantrę mieliła w głowie jedno zdanie. Nie potrafiła go zatrzymać, biło w niej jak serce.

Wszystko jest kruche i kiedyś się skończy.
Wszystko jest kruche i kiedyś się skończy.
Wszystko jest kruche i kiedyś się skończy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *