Z każdym krokiem stawianym na polskiej ziemi po wylądowaniu Gosia otrząsała się ze swojej podróży. Wcześniej dziewczyna czuła się schowana za szybą, a teraz na odwrót: pozbawiona jakiejkolwiek bariery między sobą a światem. Odczuwała wszystko trzy razy mocniej, bodźcom nie było końca.
Jednym z pierwszych wrażeń było zimno.
– Ubieraj kurtkę, no już! – jakaś mama na płycie lotniska zatrzymała swojego kilkuletniego syna i opakowywała go w kurtkę jedną ręką. Drugą ciągnęła po asfalcie wypchany do granic bagaż podręczny. – Karol, ile razy mam powtarzać, stój spokojnie!
– Mamooo. Szarpiesz.
Drugim z wrażeń była niewątpliwa brutalność i wulgarność polskiego języka. Po zastanowieniu i przejściu kolejnych kilku metrów w stronę busa do terminala Gosia zmieniła zdanie – to nie sam język był jakiś szorstki i nieprzyjemny. To fakt rozumienia każdego z wypowiadanych słów sprawiał, że odczuwała dogłębnie zarówno złość niecierpliwej matki i irytację kilkuletniego synka. W busie do terminalu Gosia stanęła obok grupy wesołych ludzi w jej wieku, którzy wracali z wakacji. Ich proste komentarze do rzeczywistości i czerwone od słońca nosy były jednocześnie zabawne i dołujące. Świat nieubłaganie przesuwał się za szybą, gdy jechali. Bus wypluł pasażerów obok drzwi do budynku, ponownie zerwał się silny wiatr, który szarpnął włosami Gosi i jej dżinsową kurtką.
Trzecim wrażeniem była samotność. Dziwne połączenie melancholii, ekscytacji z powrotu do domu i możliwości opowiedzenia już za chwilę wszystkich historii. Czekając na pociąg na dworcu w Modlinie Gosia przyglądała się drzewom. Ich liście srebrnym kolorem mrugały do niej zza budynku, a gdy zrywał się silny wiatr, głośno szumiały.
“Nie da się tego opowiedzieć – przemknęło jej przez myśl. – Nie ma takiej możliwości, żeby opisać komuś drzewo i zobaczył je dokładnie tak, jak ja. Choćbym nie wiem jaki zasób słów przywiozła z tej podróży, to nie opiszę, nie zrozumieją. Nie będą wiedzieli, kim dla mnie stała się Ella, ani jak gorąco jest przy autostradzie.”
Gosia ledwie wcisnęła się do kolejnego pociągu w trakcie przesiadki w Warszawie. Nie miała miejscówki, więc zajęła strategiczne miejsce na korytarzu, a razem z nią to samo zrobiło kilku innych pasażerów. Wszyscy spakowali się w walizki na kółkach i stali nad nimi jak strażnicy. Brunetka po krótkim namyśle usiadła na swoim plecaku. Uśmiechnęła się pod nosem do wspomnień. Jej walizka została przecież w Bułgarii, kilka krajów i mnóstwo kilometrów drogi temu. W międzyczasie wiele razy żałowała swojej decyzji, ale teraz siedząc w trzęsącym się wagonie nie kwestionowała swoich wyborów. To było dobre kilka tygodni, nawet jeśli często nosiła cały dobytek i mnóstwo swoich problemów na własnych plecach. Patrzyła na swoje brązowe przedramiona i kilka bransoletek, które po drodze kupowała lub dostawała w różnych krajach. “Jeszcze nigdy nie byłam tak opalona – zdała sobie sprawę. – No i moje paznokcie jeszcze nigdy nie były w tak opłakanym stanie…”
Na wysokości Łowicza oparła głowę o ścianę wagonu i zasnęła niespokojnym, płytkim snem. Dwie stacje dalej w korytarzu rozległo się wołanie, które wyrwało ją z letargu.
– Piwo jasne piwo, piwo, piweczko, piwo. Piwo jasne, piweczko.
Sprzedawca w skórzanej kurtce przeciskał się pomiędzy pasażerami. Dziewczyna podkuliła nogi, by mężczyzna mógł przejść bez problemu. Uśmiechnęła się do niego w przelocie.
– Piwko?
– Nie, dziękuję.
Kiedy znikł w kolejnym wagonie, Gosia oparła się ponownie głową o ścianę. Za oknami przesuwały się pola, drzewa i domy. “Kiedyś bym się wkurzyła, że facet łazi z piwem po korytarzu – zdała sobie sprawę, przymykając oczy. – A teraz? Może nawet bym kupiła…”
Stała przy oknie, gdy pociąg wjeżdżał na stację w Toruniu. Zbierające się od rana chmury w końcu postanowiły pęknąć nad peronem. Asfalt natychmiast pokrył się ciemnymi plamami po spadających na ziemię kroplach. W dźwięku deszczu obijającego się o dachy i okna Gosia zeszła ze schodków wagonu. Znów poczuła zimny wiatr, wciskający się złośliwie pod kurtkę. Zarzuciła na plecy bagaż, przeszła kilka kroków w stronę wyjścia z dworca i wtedy jej serce wykonało naraz dwa salta.
Naprzeciwko niej pod filarem stała Anka. Wyciągała szyję, żeby dojrzeć siostrę pomiędzy pasażerami. Zaraz obok niej czekał nieruchomo wysoki chłopak w bluzie i sportowych butach. Widziała go wcześniej tylko na zdjęciach, ale rozpoznała natychmiast, kiedy się uśmiechnął. Maciek.
– Gocha! – Anka zobaczyła jak siostra biegnie jej naprzeciw. Obie rozłożyły szeroko ręce. – Kochana!
Siostry tuliły się mocno do siebie przez dobre dwie minuty. Nawet, jeśli usiłowały coś powiedzieć, nikło to w tłumiomym szlochu, śmiechu, emocjach tak bardzo na siebie się nakładających, że aż nieuchwytnych. Gdy w końcu oderwały się od siebie, obie były mokre od deszczu i szczęśliwe.
– Boże, jak dobrze, że wróciłaś. Opalona jak Tina Turner na koncert! Wszyscy już na ciebie czekamy w domu. Zanim pojedziesz na Chopina, masz obowiązek zjeść schabowego – tata specjalnie zrobił – pokazać zdjęcia i chociaż trochę spróbować nam przekazać tego bajecznego słońca, które w sobie przywiozłaś.
– Dobrze, Anula. Ty tez mi wisisz niejedną rozmowę – Gosia z uśmiechem odetchnęła. Spojrzała w stronę Maćka, który przypatrywał się całej scenie z boku. – Cześć, bohaterze.
– Cześć, koronkowa Małgorzatko.
Ania uniosła brwi w zdziwieniu.
– Nie wiem, co tam dokładnie między wami zaszło, ale widzę jak lecą iskry.
Gosia wzruszyła ramionami. Uśmiechnęła się do chłopaka bardzo ciepło.
– Dawaj ten plecak – powiedział Maciek i odebrał od dziewczyny jej bagaż. – Nosiłaś go już dosyć, czas się podzielić tym ciężarem. No i oczywiście opowieściami. Ja nie jestem na bieżąco od dobrego kawałka Macedonii, więc koniecznie chcę poznać ciąg dalszy.
– Ciąg dalszy – powtórzyła Gosia i przez chwilę nic nie mówiła, gdy szli korytarzem w stronę parkingu. – Wierz mi, że też chcę go poznać.