33. Kalejdoskop

– Spal go.

– Może najpierw utop, a potem spal?

– Ja uważam, że powinnaś go w ogóle nie dotykać, tylko zdelegować to na nas – Marcin ubrał wiszącą na oparciu krzesła marynarkę. – Jesteśmy bardzo dobrzy we wszelkich czynnościach związanych z niszczeniem, zabijaniem, paleniem, topieniem, rozdzieraniem…

– Spójrz na nią i zastanów się nad własnymi słowami – Sowa przerwała przyjacielowi. Machnęła ręką w stronę Karoliny, skulonej na kanapie. – Czy tak wygląda zdeterminowany człowiek, który zleca morderstwo?

Karolina niepewnie podniosła potarganą głowę znad własnych kolan. Zaczęła trochę żałować, że nie utrzymała wszystkiego w tajemnicy.

– No dobrze – westchnął Marcin. Zapiął marynarkę, ruszył w stronę wyjścia ze swojego mieszkania. – Proszę tylko nie zaczynać realizacji żadnego ze scenariuszy beze mnie. Jak wrócę od fryzjera, to życzę sobie, żebyście wszystkie trzy nadal tu były.

Drzwi trzasnęły. Sowa opadła na kanapę obok Karoliny, a Gosia usiadła na podłodze u stóp przyjaciółki. W milczeniu patrzyły na niewinną białą kopertę zaadresowaną do Karoliny, wysłaną tydzień wcześniej z Kirgistanu. Leżała na ciemnym dywanie koło padów do konsoli i raziła swoim jasnym kolorem, a jeszcze bardziej imieniem nadawcy.

– Jak myślisz, co Wiktor tam napisał? – zaczęła nieśmiało Gosia. – Co właściwie mógłby chcieć ci powiedzieć?

– Nie mam pojęcia – Karolina potarła piegowate policzki obiema dłońmi. – Już przestałam się łudzić, że go dobrze znam. Nie wiem, co mu strzeliło do głowy.

– Jestem w teamie z Marcinem. Powinnaś zniszczyć ten list, zapomnieć typa jak najszybciej, nie powinien już nic dla ciebie znaczyć – Sowa bez uśmiechu sięgnęła ręką po kopertę. – Nie ma znaczenia, co jest w środku. Może jest miły, nabrał pokory i cię przeprosił. Spoko. Może jest idiotą i się będzie tłumaczył. Nieważne. Cokolwiek, powtarzam, cokolwiek jest w tej kopercie, zniszczy ci teraz zbudowane z trudem zdrowie psychiczne. Chcesz tego?

– Nie – mruknęła Karolina w stronę swoich kolan.

Gosia przyglądała się z niepokojem energetycznej zazwyczaj przyjaciółce, która teraz obejmowała nogi rękoma, zanurzając się coraz bardziej w jakieś mgliste rejony melancholii. Po kilku tygodniach nieobecności Gosia bardzo cieszyła się z powrotu, ale chwilach takich jak ta boleśnie odczuwała, że coś się zmieniło. Nie mogła uwierzyć w siłę z którą los uderzył w życie jej przyjaciół i rodziny. Wiele wydarzeń nakładało się na siebie jak kolorowe trójkąty w kalejdoskopie. Każda rotacja tych elementów wprawiała Gosię w jeszcze większą dozę zdumienia i przesuwała akcenty w zupełnie inne miejsca układanki.

– Mam pomysł – brunetka wstała z podłogi, usiadła po prawej stronie Karoliny. Objęła ją ramieniem. – Skoro tak jak Sowa mówi, nieważne co ci napisał, nie zaprzątaj sobie tym głowy. Wyrzuć to z bieżącego myślenia.

Blondynka odwróciła głowę w stronę rozmówczyni.

– Łał. Co za rada.

– Serio mówię. Dasz radę nie otworzyć tego listu?

Karolina niepewnie potarła dłonią rękaw niebieskiej bluzy.

– Chyba “czy dasz radę go zniszczyć i zapomnieć raz na zawsze” – burknęła Sowa z drugiej strony kanapy.

– Ona nie będzie umiała go teraz zniszczyć – Gosia uważnie popatrzyła na Aleksandrę ponad czubkiem głowy Karoliny. – Przecież widzisz, że nadal jest zakochana, ona  teraz jest jak wypompowany kurczaczek, a nie decyzyjna, dziarska tygrysica.

– Dzięki.

– Karolina, powiedz tylko, czy mamy ten list przed tobą schować? Jak będziesz gotowa go przeczytać, to możesz. A jak o nim w międzyczasie zapomnisz, to znaczy, że nie warto było go czytać.

– Skomplikowane – blondynka ukryła na chwilę twarz w dłoniach. – Tak, schowajcie go. Niech go nie widzę.

– No i mamy rozwiązanie! – Gosia triumfalnie wyrwała list z ręki Sowy.

Aleksandra wstała z kanapy z ciężkim westchnieniem. Przyjrzała się swoim przyjaciółkom siedzącym na kanapie w mieszkaniu Marcina i poczuła, jak wokół jej serca rozlewa się fala ciepła. Mimo wszystkich zawirowań uwielbiała w tej relacji stałość, którą budowały trzy lata i jaka się przeplatała ze zmiennymi. Razem z końcem studiów większość z ich znajomych po prostu wyjechała z Torunia, by szukać pracy. Te dwie wariatki jeszcze miały swoje bezpieczne miejsce na Chopina. A w trójkę nadal stanowiły zespół nie do pokonania, jakby synergia dawała im dodatkową parę skrzydeł. Poturbowana przez przeszłość Sowa nie łudziła się, że tak zostanie na zawsze. Wszystko wskazywało na nadchodzące nieuchronnie zmiany. Tym cenniejsze wydawały jej się chwile spędzone wspólnie, tym ciężej było jej sobie wyobrazić brak obecności przyjaciółek na co dzień.

– Dziewczyny?…  – Karolina obdarzyła Sowę i Gosię zmęczonym uśmiechem. – Dzięki.


Sowa nadal nie miała pracy. Powoli przestawała podchodzić do tego faktu optymistycznie, a rachunek za wodę w skrzynce, który przyszedł razem z listem od Wiktora, tylko utwierdził ją w przekonaniu, że być może to nie był dobry pomysł. Za namową kuzynki odezwała się do muzyków z zespołu Jacka, a ten obiecał odszukać dla niej kontakt do kogoś, kto może potrzebować wokalistki. Po kilku kolejnych telefonach, dwóch mailach i długim wieczorze spędzonym na zastanawianiu się, Sowa postanowiła tymczasowo skorzystać z nowej opcji: zatrudnić się do występowania na weselach.

– Nie wierzę! – śmiał się z tego Marcin, gdy oznajmiła mu, na czym zamierza zarobić wrześniową i październikową wypłatę. – Będziesz śpiewała “Daj mi tę noc” do barszczu i “Cudownych rodziców mam”?

– Ktoś musi – Sowa wzruszyła ramionami. – Poza tym, ty się bardziej sprzedałeś.

Mina przyjaciela od razu stężała. Stali wtedy na balkonie w kuchni, więc oparł się o barierkę, żeby spojrzeć na Sowę z dystansu. Na niebie za jego plecami znów zbierały się ciężkie deszczowe chmury. Gdzieś w oddali rozległ się grzmot.

– Ja po prostu się poddałem. Ty jeszcze nie musisz.

– No dobrze, ale wyprowadzisz się do Warszawy? Na czym polega twój nowy kontrakt?

– Muszę się przenieść na co najmniej miesiąc, od początku października. To znaczy, że jeszcze twoje dwudzieste piąte urodziny świętujemy na Chopina w naszym najwierniejszym składzie – uśmiechnął się szeroko. – Zobaczę co mi się uda wynegocjować, może będę mógł tu być częściej i trochę pracować z domu.

– Marcinku… Jesteś pewien, że w ogóle będziesz chciał tu być?

Przyjaciel spojrzał z balkonu w dół na śmietniki na podwórzu kamienicy. Wiatr szarpnął klonami i kasztanami, które rosły w zasięgu wzroku. Cała przyroda na chwilę zamarła, jakby miał się rozegrać wielki spektakl z burzą w roli głównej.

– Nie wiem, Słońce. Zobaczymy. Ze wszystkich miejsc na ziemi Chopina najbardziej mogę nazwać domem. Tu chcę wracać.

Sowa zaciągnęła się papierosem. Czuła oddech kolejnych zmian na karku. Bardzo nie lubiła zmian.

Oboje usłyszeli, że ktoś puka w przymknięte drzwi balkonu. Zobaczyli za szybą uśmiechniętą szeroko Gosię. Sowa na migi pokazała, że zaraz wrócą do kuchni, tylko skończy palić.

– Nie wiem, czy Maciek już sobie znalazł jakiś pokój… Wygląda, jakby nie zamierzał.

Marcin zniżył trochę głos, spoglądając do środka kuchni przez szybę. Gosia śmiała się głośno, oparta nieco zalotnie o czerwony fotel Sowy. Maciek żywo opowiadał coś i gestykulował rękami. Scena wyglądała niewinnie, ale ich ruchy nawet bez słów zdradzały zainteresowanie płynące jak prąd z obu stron.

– Wczorajszą noc spędził na materacu w kuchni. To oczywiście nie jest rozwiązanie na zawsze – Sowa zgasiła papierosa w popielniczce na parapecie. – Myślałam, że ewentualnie ciebie poprosi o przenocowanie naprzeciwko konsoli w salonie, ale chyba tego nie zrobił?

– Jeszcze nie.

Wiatr ponownie szarpnął koronami drzew. Niebo pękło na pół, rozświetlone błyskawicą, a od starego miasta poniósł się grzmot. Deszcz spadł gwałtownie, jakby ktoś rozpruł worek z ogromnymi kroplami deszczu.

– W samą porę skończyłaś – Marcin przez szum wody i wiatru. Uchylił drzwi do kuchni.

W środku wszystkie przygotowania były już poczynione, by obejrzeć niezwykłe zdjęcia z wakacji Gosi. Pożyczony od znajomych rzutnik mrugał zielonym światełkiem, komputer wyświetlał pierwszą z fotografii, na stole czekały miski pełne chipsów i opakowania ciastek. Burza wściekle obijała się o okno, a oni ustawiali krzesła i fotel tak, by jak najlepiej widzieć prezentowane przez Gosię kawałki bałkańskiego lata.

– A gdzie jest Karolina? Nie możemy bez niej zacząć.

– Wyszła godzinę temu, stwierdziła, że musi odświeżyć sobie głowę po tej sytuacji z listem od Wiktora – Sowa spojrzała na swój telefon, ale nie znalazła tam żadnej wiadomości od przyjaciółki.

– No, to nieźle odświeży głowę – powiedział Maciek, pokazując swoim otwartym piwem na okno.

Chwilę później usłyszeli, że ktoś wchodzi do domu.

– Hej, jestem! Mam dwie wiadomości dla was – wołała z korytarza Karolina tonem dużo bardziej zdecydowanym, niż przez ostatnie kilka dni. – Jedna jest dobra, a druga… O nie! Nie uciekaj!

Przez drzwi do kuchni widzieli tylko, jak coś małego przebiega przez korytarz w stronę pokoju Sowy. Blondynka potknęła się o buty i przeklęła pod nosem. Po chwili stanęła w zasięgu wzroku. Z jasnych włosów i kurtki kapała na podłogę woda, ale wyraźnie było widać, jak zadziałał spacer: przywrócił w oczach Karoliny wesołe iskry, a w jej ruchach energię.

– No dobrze, pierwsza wieść jest taka, że wyjeżdżam do rodziców na tydzień. A potem zobaczę, czy przyjmą mnie w tym schronisku w Sudetach do pracy. Potrzebuję gór. Kocham góry. Nikt mi tego nie zabierze.

Przyjaciele natychmiast zaczęli klaskać i gwizdać. Maciek szerokim gestem wzniósł w górę piwo, a Gosia zawołała “Tak trzymać!”.

– Druga wieść jest taka, że na schodach siedział mały kotek – Karolina zdjęła przemoczoną kurtkę i zaczęła się rozglądać wokół swoich stóp. – Wzięłam go na ręce, bo był taki mokry, mały, bał się strasznie…

– I zwiał ci gdzieś do mojego pokoju? – Sowa uniosła się lekko z fotela.

– Zostawmy go, sam wyjdzie – powiedziała Gosia. – Musi trochę się uspokoić, na pewno jest przerażony przez tę burzę. A teraz otwórz sobie piwko, siadaj i zaczynamy seans.

– O, ale ekstra, oglądamy twoje zdjęcia z trasy? – Karolina osuszyła trochę włosy ręcznikiem.  Usadowiła się na swoim ulubionym miejscu na kuchennym parapecie. – Super! Muszę wam też kilka moich pokazać. Było mnóstwo takich miejsc, że nie uwierzycie. Przyroda jest tam obezwładniająca, niezwykła.

– Witaj z powrotem, wariatko – Sowa z uśmiechem pogłaskała przyjaciółkę po ręce.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *