35. Jak zawsze

Kotek był maleńki i bardzo szybki.  Poruszał się po pokoju Sowy jak bura strzała, przebiegając spod łóżka w stronę gramofonu, a potem za wielką szafę. Przez pierwszy dzień nie udało się mieszkańcom Chopina wywabić zwierzątka z jego kryjówki. W nocy cicho piszczał i miauczał wzywając mamę, ale z podwórka pod kamienicą nie było słychać odpowiedzi.

– Spróbujmy się poznać, zanim obsikasz mi wszystkie kąty – mówiła Sowa miłym głosem, gdy widziała wystające zza stosu katalogów i książek małe uszka. Kociątko po chwili ciszy pokazało się całe. Ostrożnie podeszło do postawionej na środku pokoju miseczki z jedzeniem, rozglądając się na boki. – No i widzisz, głodna bestio, nic ci nie zrobię.

Kotek przysiadł na podłodze jak sfinks i z zaangażowaniem pałaszował jedzenie. Sowa starała się robić jak najbardziej płynne ruchy, aby go nie wystraszyć. Wstała z łóżka i usiadła skrzyżnie naprzeciwko zwierzątka. Przyglądała się jak mlaszcze różowym języczkiem, a jego cienki ogon drgał nieco nerwowo.  

– No i co, chyba dobrze się w życiu najeść, prawda? – powiedziała Sowa z uśmiechem, kiedy wylizał naczynie do czysta. Siedział przez chwilę nieruchomo, obserwując dziewczynę z odległości metra i oblizując maleńki pyszczek. – Co my z tobą zrobimy, hm?

Kotek uniósł głowę trochę wyżej. Jego oczy jeszcze miały kolor zbliżony do niebieskiego, ale już wyraźnie zaczynały się przebarwiać. W południowym słońcu padającym przez okno Sowa widziała, jak wąskie są jego źrenice.

Siedzieli tak razem w ciszy, nasłuchując dźwięków zza okna, gdzie jerzyki z krzykiem przecinały niebo, tramwaje dzwoniły, a samochody snuły się po bruku.

Wśród tej pozornej ciszy rozległ się dźwięk otwieranych drzwi. Oczy kota zrobiły się ogromne, zerwał się i swoim zwyczajem w sekundę znikł pod łóżkiem Sowy.

– Hej, jesteś? – odezwała się z korytarza Karolina. Weszła do pokoju przyjaciółki. – O, czemu tak siedzisz na podłodze?

– Próbowałam zaprzyjaźnić się z kotkiem za pomocą jedzenia.

– On tu jest? – Karolina z uśmiechem uklękła i pochyliła się, żeby sprawdzić, gdzie uciekło zwierzątko.

– Daj spokój, musi  się trochę z nami oswoić – westchnęła Sowa. Ciężko podniosła się z podłogi. – Jedziesz dzisiaj do domu?

– Tak – odparła Karolina. Wsadziła rękę w ciemność pod łóżkiem, ale poczuła na palcach tylko kurz i niezidentyfikowane okruszki. Wyciągnęła ją szybko. – Wieczorem wsiadam i rano wysiadam. Czemu ten Toruń jest tak bardzo na północy?

Sowa uśmiechnęła się ciepło. To zdanie dziewczyna pochodząca ze Szklarskiej Poręby powtarzała jak mantrę na każdym roku, niezależnie od tego, ile czasu spędziła na studiach, jak bardzo zadomowiła się na Chopina i w salach wykładowych Wydziału Sztuk Pięknych, czy nawet ilu nowych znajomych poznała na swoich szalonych weekendowych wypadach z Erasmusami.

– Co zrobisz. Miasta nie przeniesiesz.

Karolina również wstała z podłogi. Rozejrzała się po pokoju przyjaciółki. W depresyjnych stanach przeleżała na jej dywanie łącznie chyba kilka tygodni, dobrze znała każdy kąt. Przed lustrem szykowały się zawsze na studenckie imprezy, w oknie stały i patrzyły jak pada pierwszy w sezonie śnieg, leżąc na łóżku słuchały nowych płyt albo płakały, że jakiś chłopak ich nie chce.

– A jeśli będę się musiała stąd wyprowadzić?

Aleksandra popatrzyła na chudą blondynkę, która chyba dopiero teraz zdała sobie sprawę, że razem z końcem studiów coś w życiu może zmienić się bardziej, niż oczekiwała.

– Jak będziesz musiała, to się przecież wyprowadzisz.

– Ale co ty wtedy zrobisz?

– Kochana, zawsze sobie jakoś poradzę. Byłoby cudownie, gdybyście obie z Gosią mogły zostać na Chopina jak najdłużej. Ale ja sobie zdaję sprawę, że w Toruniu nie ma pracy, jak widać nie ma jej zresztą nawet dla mnie – Sowa usiadła na swoim łóżku pomiędzy stertą ciuchów do prania a dwiema książkami, które czytała naraz. Gestem zachęciła Karolinę, żeby siadła obok. – Wiele rzeczy się teraz zmieni, nie ma na to rady.

Boże, a mi się tutaj tak dobrze mieszka. Bardzo nie chcę tego zmieniać, chcę żeby było jak zawsze – Karolina poczuła, jak na krawędzi jej powiek wzbierają łzy. Szybko potrząsnęła głową, żeby się opanować. Przesunęła ręką książki i usiadła na łóżku obok Sowy. – Tutaj jest moje ulubione miejsce na świecie, nie licząc może paru górskich schronisk i domu. I Hagii Sophii w Stambule.

– Wiem, kochana. A dla mnie Chopina to jest jedyne miejsce na ziemi.

Przez chwilę w ciszy i bezruchu myślały o tym, co je czeka. Kiedy Karolina machnęła nogą, aby wstać, Sowa przytrzymała ją zdecydowanym gestem i pokazała na podłogę koło łóżka.

Małe szare uszka wystawały spod narzuty. Dziewczyny patrzyły w napięciu, a kotek najpierw wystawił głowę, potem cały bury korpus i na końcu ogon jak przecinek. Rozglądał się niepewnie, skradał się nisko przy ziemi, ale nie patrzył do góry, więc mogły go spokojnie obserwować.

– Widzisz. Nawet jeśli ciebie los gdzieś wygna, to będę miała kotka znalezionego w burzy – szepnęła Sowa.


Zielone pagórki przesuwały się za szybą już od wczesnego poranka, ale dopiero gdy na horyzoncie zamajaczyły najwyższe pasma Karkonoszy, na twarzy Karoliny pojawił się zmęczony uśmiech. Ze swoim wielkim plecakiem wyskoczyła z pociągu na peron w Szklarskiej Porębie Dolnej. Razem z nią nikt nie wysiadł, więc po odjeździe pociągu została tylko cisza, wilgoć świerkowego lasu, stary zamknięty budynek i droga do domu.

Dziewczyna powoli szła przez miejscowość. Pozdrawiała po drodze znajomych sąsiadów, którzy wybrali się do sklepu albo robili porządek w ogródkach. Szczekały na nią znajome psy, wszystko było dokładnie takie samo, jak zawsze. Ten spacer ze stacji do domu zawsze działał na dziewczynę jak powolna aklimatyzacja przy zanurzaniu się pod wodę. Łapała kolejne oddechy powietrza mokrego od znikających powoli mgieł wrześniowego poranka. Dotykała dłońmi liści, kiedy mijała znajome drzewa. 

Na parkingu pod Chatą Izerską stał autokar, więc prawdopodobnie już zjawiła się szkolna wycieczka zapowiedziana przez mamę w trakcie rozmowy przez telefon. Karolina wspięła się na ganek drewnianego budynku. Zdjęła plecak, oparła go o ścianę i usiadła na ławce. Z wnętrza dochodziły głosy dzieci, nawołującej ich nauczycielki i przygotowań do śniadania. Dziewczyna uśmiechnęła się do widoku na sąsiednie domy i pagórki, który miała przed sobą.

– O, już jesteś – ze środka wyszedł tata Karoliny.

Z radością przytulili się i ucałowali na powitanie. Ojciec oparł się o balustradę i spojrzał na córkę z dumą.

– Ładnie pojeździłaś, co?

– Ładnie.

– Widziałaś już wszystko?

– Teraz to dopiero chcę zobaczyć jeszcze więcej.

Uśmiechnęli się do siebie porozumiewawczo.

– A jak tam ten chłopak, z którym się miałaś zobaczyć w górach? Ten znajomy ze studiów? Sowa mówiła, że nie wróciłaś z Kirgistanu zbyt wesoła.

Karolina nabrała głęboko powietrza do płuc, po czym wypuściła je z cichym świstem. Patrząc ojcu w oczy pokazała kciuk w dół i pokręciła przecząco głową. Opowiadanie historii zostawiła sobie na później, gdy trochę ochłonie i zastanowi się, co w ogóle rodzicom mówić, a czego nie muszą albo nie powinni się nigdy dowiedzieć.

– No to idiota, przegrał życie i tyle. Ale już trochę się pozbierałaś?

– Tak. Przyjaciele w Toruniu mi pomogli. A, dzięki, że w wakacje przygarnąłeś Sowę na parę dni, bardzo tego potrzebowała.

Mężczyzna wzruszył ramionami.

– Może przyjeżdżać, kiedy tylko chce. Tylko musi trochę bardziej uważać z tymi dzbankami piwa, bo widziałem, że wieczór jej się rozjechał pod koniec.

Karolina roześmiała się. Tata machnął ręką w stronę paleniska, które znajdowało się za domem.

– Pomożesz mi wieczorem ułożyć ognisko dla dzieciaków?

– Jasne. A gdzie jest mama?

– Chyba w kuchni, ale od wczoraj chodzi zła jak osa na tych ludzi z wycieczki. Także jeśli chcesz zjeść śniadanie w spokoju, bez stresu, to lepiej u nas.

– Dobra. To idę na trochę do domu, a potem was znajdę.

Karolina wstała, zarzuciła ciężki bagaż na plecy. Tata z uśmiechem położył jej rękę na ramieniu.

– No. Dobrze, że jesteś. 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *