Sowa boso, ze szpilkami w ręce stała w progu swojego pokoju. Oparta o framugę drzwi sprawdziła godzinę na telefonie – siódma trzydzieści trzy. Tuż za nią Gosia wiązała świeżo umyte włosy gumką i jednocześnie całym swoim istnieniem usiłowała jak najmniej zwracać uwagę wściekłej, zmęczonej Aleksandry.
– No dobrze. Co on tu robi?
– Śpi – zaryzykowała Gosia.
Sowa rzuciła na podłogę swoje buty. Wokół niej wytworzyła się chmura nabuzowanej energii, trzymana na wodzy jak ognisty rydwan.
– Sowa, serio, co ja innego mogłam zrobić? – brunetka machnęła ręką w stronę łóżka. – Przyszedł tu koło północy, powiedział, że musi na ciebie poczekać. W kuchni już spał Maciek, nie wiedziałam, że Karolina pojechała, mogłabym w sumie u niej go położyć spać… Długo się wahałam, czy mogę go w ogóle wpuścić, czy napoić kawą, wódką, czy czym? Poza tym, miałaś być w domu po trzeciej, a nie po siódmej. Facet zasnął czekając na ciebie.
Sowa westchnęła głęboko.
– Mieliśmy małe kłopoty na weselu. Rozwalił się głośnik i trzeba było najpierw pożyczyć od znajomego, a potem go oddać, więc trochę zeszło na dojazdy – dziewczyna podeszła dwa kroki naprzód, ale nie odważyła się usiąść na łóżku, które zajmował śpiący w ubraniu mężczyzna. – Przedstawił się chociaż? Czy wpuściłaś go tu na ślepo, jako dobra Samarytanka?
– Powiedział, że ma na imię Stanisław. I że spotkaliście się w Chacie Izerskiej. I że koniecznie musi dzisiaj z tobą pogadać.
Aleksandra zawróciła ze środka pokoju w stronę wejścia. Oparła się o ścianę. Poczuła, że ciąży jej ubrana na występ sukienka z cekinami, ciąży jej weselne jedzenie na żołądku, a najbardziej ciąży jej fakt, że po raz kolejny będzie musiała zdecydować: zapytać Stanisława, o co mu chodzi, czy pominąć ten wątek i cieszyć się, że w ogóle przyjechał? A może wkurzyć się, że przyjechał?
– Ciekawe, co też tak bardzo musi ci powiedzieć – Gosia objęła tułów ramionami, wpatrując się w kawałek łysej głowy wystający spod koca, błyszczący w pierwszych promieniach słońca.
– No właśnie – Sowa gestem wyprosiła przyjaciółkę z pokoju. Wycofały się do ciemnego korytarza pełnego butów leżących na podłodze. Aleksandra cicho zamknęła za sobą drzwi. – Położę się u Karoliny. Potrzebuję snu dużo bardziej, niż poważnych rozmów z facetami, którzy przyjeżdżają nocą bez zapowiedzi.
– To co mam zrobić, jak wstanie?
– Nie wiem – Sowa potarła ręką czoło. – Może wlej w niego kawę, każ zrobić zakupy i ulepić sto pierogów albo wyproś z domu. Cokolwiek uznasz za dobry pomysł.
Stanisław faktycznie miał parę życiowych wieści. Dzielił się nimi jak przyczajony snajper. Najpierw zaczynał opowiadać jakąś historię, na przykład anegdotkę z pracy. Okraszona interesującymi komentarzami opowieść snuła się nad stołem, wciągała i bawiła. Kiedy nic nie spodziewająca się Aleksandra wbijała na patelnię jajka, wypalił:
– Rzucam tę pracę.
– Aha – odpowiedziała po chwili. Spojrzała na mężczyznę znad kuchenki. Mówił poważnie, widać było, że to dla niego przełom. – Ja w sumie też moją rzuciłam.
– I co teraz robisz?
– Chwilowo śpiewam na weselach. Masz jakiś talent muzyczny? Albo chociaż dobrze znasz teksty disco-polo? Możemy rozważyć twoją kandydaturę.
– Nie, obawiam się, że nie – Stanisław uśmiechnął się szeroko.
Nad smażonymi jajkami przybysz z daleka rozgadał się o wpływie technologii na życie. Sowa przezornie odsunęła smartfona na bok, gdy zaczął ją przekonywać o tym, jak bardzo rozprasza uwagę ciągłe przychodzenie powiadomień.
– No właśnie, gdzie jest ten twój firmowy telefon, który tak się rozdzwaniał w Chacie? – zapytała, gdy odłożył widelec na pusty już talerz. Niewinne pytanie podtrzymujące rozmowę zawisło nad stołem na dłuższą chwilę.
– Musiałem go wyrzucić, zniszczyć kartę. Nie ma go. Nie istnieje.
Sowa zastygła w pół gestu picia kawy, wpatrzona w Stanisława. „Znów snajperska zagrywka” – pomyślała, odstawiając kubek na stół.
– Co to była za firma, FBI?
Mężczyzna krzywo się uśmiechnął.
– To by pewnie było bardziej sexy, ale nie. Firma logistyczna. Usiłowali mnie wrobić w swoje przekręty finansowe na ładunkach, po tym jak pracowałem dla nich dziesięć lat. Uczciwie przepracowałem. Nie będę cię wciągał w szczegóły, ale przez to ile wiem, przez unikanie wszelkich kontaktów z nimi, czuję się jak zbieg. Ta robota to było prawie całe moje życie. Nadgodziny, wyjazdy, to wszystko, żebym na koniec musiał bać się o własną skórę i odnawiał znajomość z prawnikami poznanymi na studiach.
Sowa bez słów dolała Stanisławowi kawę do kubka.
– Dziękuję – powiedział.
– Nie ma za co.
– Jest za co. Przepraszam cię, że tak to wygląda. Znów się nie zapowiedziałem, nie udało mi się z tobą skontaktować bo byłaś w pracy na weselu… Przyjeżdżam, opowiadam bajki. Zdaję sobie sprawę, jakie to wszystko może ci się wydawać dziwne.
– Tak, to prawda – dziewczyna wstała. Oparła się biodrem o szafkę, żeby lepiej widzieć swojego gościa, siedzącego przy stole. Na jego czole rysowały się dwie głębokie zmarszczki, a ręce trzymał nieruchomo pod blatem. – Twoje pojawianie się w moim życiu jest dosyć zaskakujące.
– Twoje pojawienie się w moim też było całkiem przełomowe.
Sowa poprawiła okulary na nosie. Przez chwilę milczała, czuła lekkie mrowienie w koniuszkach palców i ciepło w okolicy brzucha. To chyba był ten moment. Trzeba wreszcie ustalić, o co chodzi.
– Stasiu. Ja nie powiedziałam wcale, że nasza znajomość coś zmieniła w moim życiu, choć to jest na pewno bardzo intrygująca sprawa – dziewczyna usiadła naprzeciwko swojego gościa w czerwonym fotelu. Podciągnęła nogi w dresie do siebie i objęła je ramionami. – Pojawiasz się i znikasz, jak ten Józek, co mu się nie daruje nocy. Ale to jeszcze trochę za mało, żeby zahaczyć się mentalnie i mieć jakiś konkretny zestaw wrażeń albo, nie daj Boże, oczekiwania. Jestem za stara, za brzydka i za mądra na takie motylki w brzuchu.
– Po pierwsze nie jesteś stara, po drugie nie jesteś brzydka, a po trzecie… – zmierzyli się wzrokiem i uśmiechnęli w tym samym momencie. – Jesteś mądra. W każdym razie nie chciałbym stawiać cię cały czas w takiej sytuacji jak teraz. Chciałbym móc do ciebie zadzwonić, żeby pogadać, gdzieś z tobą wyjść, przyjechać. Nie mam nikogo, to nie jest ucieczka przed żoną ani kimś, kogo zostawiłem. Nie ma takiej osoby. Od dawna nie miałem obok siebie kogoś tak szczerego i fascynującego, jak ty.
Sowa wpatrywała się w rozmówcę znad własnych kolan. Jeszcze niepewność walczyła w niej z chęcią zaufania. Nadal nie wierzyła, że ktoś tak po prostu po dwóch spotkaniach może być pełen dobrej uważności.
– Wiesz, co… Jesteś tu samochodem?
– Tak – Stanisław aż się wyprostował, zdziwiony zmianą tematu.
– Wspaniale. Pojedziemy na zakupy.
Kilkanaście minut później Sowa wsiadała do srebrnego audi. Zgarnęła z siedzenia pasażera dwie butelki po coli, a na wycieraczce nogą odgarnęła na bok kubek po kawie oraz puszkę po energetyku.
– Przepraszam cię, że tu taki bałagan. Ostatnio spędzam w aucie jeszcze więcej czasu – Stanisław zatrzasnął za sobą drzwi od strony kierowcy. Widząc, że Sowa tylko macha ręką, nie kontynuował tłumaczenia się. – Dokąd jedziemy?
– Będę ci mówiła jak po kolei jechać, okej? Do sklepu po żwirek, kuwetę, karmę dla kota, papier toaletowy i potem trochę jedzenia. I oddać sukienkę do pralni. Bardzo romantyczne zakupy.
Stanisław skinął głową. Dochodziła trzynasta, gdy włączali się do ruchu na Chopina. Radio postanowiło grać jakieś przeboje podobne do hitów z wesela, więc Sowa ze skrzywioną miną wyciągnęła rękę w stronę panelu z przyciskami. Chciała zmienić stację, żeby po raz kolejny nie słyszeć o tym, że miłość, miłość w Zakopanem. Jednak za każdym razem, gdy tylko udało jej się przestawić na jakąś inną częstotliwość, radio magicznym sposobem wracało do weselnego hitu.
– Tu jedziemy w lewo, Stasiu. Co z tym radiem?
– No właśnie, co z tym radiem?
Rozbawiony ton głosu mężczyzny sprawił, że Sowa podniosła głowę znad panelu z przyciskami. Spróbowała jeszcze raz, stacja na chwilę zaszumiała i zamilkła, a potem odezwało się radośnie „…polewamy się szampanem”.
– Coś robisz z tą muzyką. Tutaj skręć w prawo.
– Ja? Nic – uśmiechnął się szeroko Stanisław. – To chyba ciebie po prostu prześladuje Sławomir.
Sowa już z konkretnym podejrzeniem przestawiła częstotliwość radia i obserwowała ręce kierowcy. Niezauważalnie kliknął coś na kierownicy, a z głośników buchnęło, że on jest rycerzem, a ona królową nocy. Aleksandra z triumfem wyciągnęła palec w stronę Stanisława.
– Ha! Wiedziałam! – zawołała. – Oszukujesz!
– Tylko trochę.
– Kurde, nawet, jak mnie oszukujesz, to cię nadal lubię. Tylko dość już tej miłości w Zakopanem – powiedziała Sowa, po raz kolejny próbując mimo wszystko zmienić radio. – Na rondzie w prawo.
– Ma być coś innego, niż miłość?
– Ja jestem jak najbardziej za miłością. Byle muzykę zmienić.
Na chwilę w samochodzie zapadła cisza. Sowa z opóźnieniem zrozumiała, co właściwie powiedziała.
– Okej, wchodzę w ten układ.
Aleksandra podniosła znów głowę znad radia. Zanim zdążyła się wystraszyć odpowiedzi napotkała ciepłe i jednocześnie bardzo zdeterminowane spojrzenie Stanisława. Dokładnie w tej samej chwili zza zagłówka jego fotela przez szybę zobaczyła zbliżającą się katastrofę. Niebieski samochód wyłonił się gwałtownie i z impetem uderzył z tyłu w ich lewy bok. Cały pojazd podskoczył. Stanisław wykręcił kierownicą tak, by nie uderzyć w nic innego, tylko zjechać krzywo na środek ronda. Wokół nich roztrąbiły się inne auta, tramwaj zadzwonił rozpaczliwie i w porę stanął przed wjazdem na jezdnię. Stanisław rzucił soczyste przekleństwo. Natychmiast spojrzał w stronę pasażerki i upewnił się, że nic jej się nie stało.
W ciszy pełnej napięcia, która zapadła w aucie po kolizji radio zaszumiało i przeskoczyło z powrotem o jedną stację.
– „Poranek jasny świt, głowy leciutkie, bo to przecież góry…”
– Stasiu – Sowa wyciągnęła rękę w stronę kierowcy i chwyciła go za rękaw koszuli. – Stasiu – powtórzyła tylko raz jeszcze, zanim zaczęła się głośno śmiać.
Od kilku dni jestem zaczytana w Twojej opowieści. Czytam wszędzie po trochu, w autobusie, w pracy, przed snem. Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy!:)