– Obiad jest – mama weszła bez pukania. Zniecierpliwionym gestem pokazała na dywan. – A jeśli to nazywasz sprzątaniem, to chyba ci te lata w Toruniu zmieniły podejście do czystości.
Karolina siedziała na podłodze w swoim pokoju, wśród rozrzuconych zdjęć ze szkolnych czasów. Trzymaną w ręce odbitkę gładziła nieświadomie kciukiem i z nieobecnym wyrazem twarzy wpatrywała się w drewniane drzwi z plakatem z przeglądu filmów o górach.
– Dobra, mamo. Już idę. Moment.
Drzwi za panią Kowalską zamknęły się ze skrzypnięciem. Córka nie ruszyła się z podłogi, tylko potrząsnęła głową i spojrzała w dół.
Na trzymanym przez nią zdjęciu kilkunastoletnia, chuda Karolina szczerzyła się do aparatu ponad pokrytym szronem szalikiem. Wystający spod czapki warkoczyk był całkiem biały. Tuż za nią w zimowej scenerii Śnieżnych Kotłów stał wuj Stefan – brodaty ojciec chrzestny, uśmiechnięty od ucha do ucha, ubrany w czerwono-niebieską kurtkę z logo GOPR-u.
– No i co? – powiedziała do zdjęcia, czując jak fala melancholii zaczyna po raz kolejny podmywać jej poczucie stabilności. – Mieliśmy razem wejść na Blanca, a ty postanowiłeś mnie z tym marzeniem zostawić.
Powoli odłożyła zdjęcie na podłogę obok odbitki z ich ostatniej wspólnej wyprawy, urodzinowego zdobywania Rysów. Wuj Stefan już wyniszczony chorobą, z dużo chudszą twarzą, trzymał w ręce małą srebrną przypinkę w kształcie szarotki. Karolinie bardzo spodobały się te znaczki w schronisku, więc obiecał jej, że dokładnie w dniu osiemnastych urodzin, jeśli bez marudzenia wejdzie z nim na najwyższy szczyt Polski, dostanie taką w prezencie.
Dziewczyna wstała z podłogi. Spojrzała na porozrzucane zdjęcia, czując jak melancholia sięga jej już do kostek. Westchnęła głęboko. Wychodząc z pokoju postawiła bosą stopę obok zdjęcia ze szpitala. W bladozielonej twarzy wuja tylko oczy błyszczały jeszcze jakąś iskrą, a Karolina bardzo przejęta swoją rolą czytała mu najnowszy numer gazety, którą prenumerował.
– No nareszcie – mama nalewała barszcz do kubków, buraczkowy kolor wypełniał powoli białe naczynia. – Już myślałam, że się tam zakopałaś pod zdjęciami.
– Trochę tak. Dzięki.
Dziewczyna przyjęła od mamy barszcz i usiadła przy stole. Tata rzucił krótkie spojrzenie w stronę Karoliny. Podsunął jej talerz z drugim daniem.
– I jak, masz już jakieś dalsze plany? Czy chcesz posiedzieć z nami w domu? – pani Kowalska odsunęła czerwone krzesło. Postawiła na stole kubek z barszczem i usiadła naprzeciwko córki. – Mamy szkolny sezon, trochę wycieczek, trochę Niemców, turystów. Także możesz pomóc, a w tym czasie pomyśleć, czego chcesz.
Dziewczyna oparła głowę na ręce.
– Chciałabym odpocząć – powiedziała w stronę swojej zupy. – Tak mentalnie. Bo fizycznie, to raczej potrzebuję się czymś zająć.
– Czyli zostajesz?
– Czekam na odpowiedź od schroniska na Jagodnej. Szukają pracownika na kilka tygodni.
Mama lekko zacisnęła usta.
– Tę samą pracę możesz wykonywać tutaj. A nawet więcej, jeśli potrzebujesz. I tak długo, jak tylko zechcesz.
Karolina uśmiechnęła się delikatnie. Pijąc barszcz uchwyciła spojrzenie swojego taty, który pokiwał głową w milczeniu.
– Ale tu jest pensjonat, a tam schronisko w górach.
– Prawdopodobnie jesteśmy na zbliżonej wysokości nad poziomem morza, nie zapominaj, że to Szklarska – roześmiała się mama. – Dobrze, dobrze. Wiem, że was zawsze gdzieś tam gna. Dom nigdy nie będzie tak atrakcyjny, jak jakieś pagórki za pagórkiem.
– Stefan bardzo lubił Jagodną – tata odstawił pusty kubek po barszczu na stół. – Przechodził tutaj mnóstwo miejsc, wiele jest większych i piękniejszych, ale naprawdę dużo dobrego wspominał o Jagodnej. Szczególnie w ostatnich latach. No… Ale jednak Tatry to była jego największa miłość. Taka szkoda, że nie możesz mu opowiedzieć o tym, jak zabrałaś kiedyś w góry Erasmusów. Uśmiałby się!
– Co ci Hiszpanie wyprawiali, to było niepojęte! – twarz Karoliny rozjaśniła się natychmiast. Odłożyła widelec na talerz i spojrzała w stronę taty. – Jeden z nich pierwszy raz widział śnieg. Nie mogłam go z zaspy wyciągnąć, tak się cieszył. Robił orzełki i zjeżdżał na tyłku przez piętnaście minut!
– Ty chyba wzięłaś na studia walizkę Stefana, prawda? – uśmiechnął się tata. – Ledwo się w nią spakowałaś. Pamiętam, że była ciężka, jakbyś w środku miała kamienie. Władowałaś tam wszystkie książki o sztuce, jakie znalazłaś w domu.
– Tak było! Walizka jest nadal na Chopina pod moim łóżkiem. Jak wujek mi ją dawał, to powiedział, że mam z nią jechać tak daleko, jak tylko potrafię, a potem wrócić i opowiedzieć, jak było.
– Jaki ojciec chrzestny, taki los!
– Szkoda Stefana – Mama westchnęła i wstała od stołu. Odwrócona w stronę zlewu dodała: – Ale mógł tyle nie pić, to może by jeszcze był z nami.
Powietrze nad kuchennym stołem zgęstniało od napięcia w jednej chwili. Tata zmarszczył brwi. W milczeniu zabrał się znów za jedzenie. Karolina przyjrzała się ostatnim dwóm pierogom na swoim talerzu z mniejszym apetytem, niż przed momentem.
– Taka prawda. Mógł się bardziej pilnować, to by…
– To by co.
Mama i tata mierzyli się wzrokiem przez środek kuchni. Pani Kowalska wycierała ręce w czystą ścierkę, a jej mąż z widelcem w dłoni znieruchomiał na krześle.
– Nie wiadomo, co – odpowiedziała w końcu mama. – Na pewno miałby większe szanse, żeby tu jeszcze być. Jeszcze by w góry poszedł.
– A tam, takie gadanie. To są indywidualne przypadki, tego się nie da przewidzieć.
– Pyszne było, dziękuję – Karolina wstała gwałtownie i zasunęła za sobą czerwone krzesło.
Szybkim krokiem wyszła z kuchni, dotarła do swojego pokoju przez ciemny korytarz pokryty starą boazerią. Dopiero kiedy zamknęła za sobą drzwi, odetchnęła z ulgą. Nie umiała zająć stanowiska w żadnej z dyskusji na temat choroby swojego ojca chrzestnego. Można było go tłumaczyć słabością, stresującą pracą, a można było przyjąć pozycję napastnika. Zacząć przywoływać momenty, w których świadomie brnął w chorobę i nie starał się jej leczyć.
Dziewczyna szybko pozbierała z podłogi zdjęcia. Tylko jedno zostawiła sobie na widoku, na drewnianym, zagraconym biurku. Miała na tym wspomnieniu osiem lat, pierwszy prawdziwy plecak spakowany w góry i czapkę z Myszką Miki. Tata razem z wujem Stefanem w ortalionowych kurtkach pozowali z Karoliną na szczycie Śnieżki. Nikt wtedy nie wiedział, że za kilka lat zacznie się powolne osuwanie się wuja na skraj życia. Na zdjęciu powietrze nad ich głowami miało kolor tak czystego błękitu, że trudno było oderwać od niego wzrok.
Telefon leżący na blacie obok zdjęcia zawibrował. Karolina chwyciła go do ręki. We wspólnej konwersacji z Gosią i Sową przeczytała:
“Dziewczyny, jestem idiotką, albo jestem bardzo mądra, trudno mi się zdecydować. Całowałam się wczoraj z Maćkiem, a potem dałam mu po łapach, bo trochę się zapędził.”
Karolina uśmiechnęła się pod nosem do wiadomości od Gosi. Na ekranie podskakiwały trzy kropeczki, więc blondynka czekała na dalszą część opowieści.
“Najgorsze jest to, że on się teraz do mnie nie odzywa, a ja nie mam pojęcia, co zrobić. Trochę mi głupio, może przesadziłam? Wyniósł dzisiaj wszystkie rzeczy z Chopina, bo nagle magicznym sposobem udało mu się znaleźć wolny pokój. Wcześniej tyle czasu nie umiał, a teraz wyprowadza się w jakimś szale.”
“Dobrze całuje?” – zapytała Sowa.
Karolina usiadła na swoim łóżku, ciekawa dalszego ciągu.
“Oczywiście, wybitnie, ale nie w tym rzecz! Jak ja mam być teraz dumna i niezależna i jednocześnie dalej się z nim całować? A może w ogóle sobie typa odpuścić? I czemu on się nie odzywa, to jest tak denerwujące!!!”
“Nie brzmi, jakby zrobił ci jakąś wielką moralną krzywdę – odpisała Karolina. – Może druga szansa?”
Gdy wysłała wiadomość, na ekranie smartfona pojawiło się inne powiadomienie. Dostała maila od schroniska na Jagodnej. Z sercem podskakującym w rytmie dzikiej polki weszła w aplikację poczty. Dziękują za zgłoszenie, od zaraz zapraszają ją do pracy w górach. Może pakować się i przyjeżdżać.
Karolina przeczytała wiadomość pięć razy. Kiedy w końcu w nią uwierzyła, odłożyła telefon na łóżko. Z radością wyrzuciła ręce w górę. Wstała i podbiegła do szuflady ze zdjęciami, skąd po chwili przerzucania zawartości wygrzebała małą, srebrną szarotkę. Przypięła ją do swetra na piersi. Z uśmiechem stanęła przed lustrem w rogu pokoju, podparła się pod boki.
Dawno nie czuła takiej radości, dawno jej dusza tak naturalnie, natychmiast nie zareagowała na jakieś wydarzenie w życiu bądź dobrą wiadomość. Patrzyła na odbicie opalonej, piegowatej twarzy w lustrze, na pewną swojej tymczasowej decyzji kobietę.
– Hej, góry. Wracam!
Nie jest wazne, co przydarza ci sie w zyciu… Wazne jest, jakie przypisujesz temu znaczenie. – Robert Kiyosaki