41. Jagodna

Karolina już od dwóch stacji stała przy oknie pociągu i obserwowała przesuwające się drzewa oraz ciemnozielone pagórki. W Kłodzku przykleiła swój konserwatorski nos do szyby. Na widok szarej twierdzy obrośniętej mchem, obiecała sobie, że musi zobaczyć później te stare kamienie z bliska. Na dworcu w Bystrzycy pociąg zatrzymał się, żeby wypuścić na peron licealistów wracających ze szkoły i nieco znużonych dorosłych, wracających z pracy.  Kilkunastu ludzi razem z Karoliną wspinało się po schodkach pod starym dachem. Wyszli na remontowaną ulicę, powoli każdy z nich obierał własny kierunek. Chuda blondynka poprawiła ramiona plecaka przed dłuższą przechadzką. “Od teraz już tylko pod górę” – pomyślała, wyciągając telefon. Jeszcze raz dokładnie sprawdziła drogę.

Oglądając po drodze zaniedbane, ale urocze miasteczko, nie mogła pozbyć się uporczywego przeświadczenia, że coś w życiu robi źle. Wątpliwości dopadały ją znienacka i zaczepiały się wokół kostek jak obciążniki. Zatrzymała się na chwilę przy ratuszu. Patrzyła zmrużonymi oczami na pomnik Świętej Trójcy, grając sama ze sobą w rozpoznawanie świętych po atrybutach. U stóp wysokiej figury wąsaty kamienny facet w hełmie gasił pożar symbolicznego domu. Lał strugi wody z czegoś, co do złudzenia przypominało ozdobny kufel. Nonszalancko oparty o włócznię patrzył w dół i trudno było powiedzieć, czy w ogóle przejmuje się wykonywanym zawodem strażaka. Karolina uśmiechnęła się do niego bezwiednie. “Florian, ty to nawet piwo zmarnujesz, żeby dobrze ugasić. To się nazywa powołanie” – pomyślała i przeszła dalej, a kolejna wątpliwość chwyciła ją za kostkę. 

Czy marnowała czas?

Znów miała poczucie, że przecież natychmiast po studiach powinna wykorzystać swoje umiejętności i pasję do zabytków, żeby gdzieś zatrudnić się na etacie. Od znajomych z roku co prawda nie napływały falą żadne nowe, pozytywne informacje, a mimo to niespokojny duch Karoliny już szykował w myśli plany podboju, rozsyłał CV według wymyślnych strategii lub tonami na oślep, bardzo chciała się za to wszystko wziąć.

Za każdą myślą o tym, co powinna zrobić, stał jednak kosmaty potwór strachu. Paraliżowała ją niemoc. Nie zrobiła dosłownie nic oprócz odebrania dyplomu z ochrony dóbr kultury.

Dziewczyna zmarszczyła brwi, przechodząc przez most nad rzeką. Pod stopami miała twarde, szare kostki bruku, czuła się osadzona w tym krajobrazie, jak w żadnym innym. Z ciekawością oglądała stare domy po drodze, z uwagą obserwowała jakie gatunki drzew rosną wzdłuż szlaku. Najcudowniej jednak zrobiło się, gdy tylko weszła do lasu. Zaczerpnęła głęboko powietrza do płuc, po czym z radością i ciszą typową dla samotnej wędrówki postawiła kolejny krok na szlaku.

Emocje uspokajały się stopniowo, jak morze po przejściu sztormu. Wątpliwości ciągnęły ją za nogi jeszcze tylko przez godzinę, a potem już całkowicie ucichły, jakby odpadły od kostek i zostały gdzieś niżej. Karolina nie łudziła się, że praca w schronisku uchroni ją od systematycznego wspominania swojej porażki. Wiedziała, że po takiej wyprawie jak jej wyjazd do Kirgistanu i po jej smutnym końcu niejeden człowiek pozbierałby się szybciej. Przecież tak naprawdę nic się nie stało, oprócz kilku dni chorowania i jednego chłopaka, na którym srogo się zawiodła. Nie nakładała też żadnej niesprawiedliwej kalki na innych facetów z powodu Wiktora – jak zawsze chętnie przebywała z kolegami. Znała i szanowała każdy racjonalny powód, by żyć dalej pełnią życia, a faceta zapomnieć jak zeszłoroczny śnieg. 

Wiedziała, że potrzebuje czasu, dystansu i zdecydowanie mniej okazji do bycia rozproszoną. “Przecież właśnie teraz mogę z tego korzystać – tłumaczyła sobie, ściskając mocno ramiona plecaka. – Mam czas i nic mnie nie wiąże z żadnym miejscem. Właśnie teraz powinnam to zrobić, dać sobie oddech, przestrzeń. Jestem szczęściarą, skoro mogę to zrobić.”

Przez myśl Karolinie przebiegały również inne plany, które kusiły wyzwaniami.  Czekało tyle miejsc, by je odkryć, nawet główny Szlak Beskidzki, którego przejście w całości za jednym razem wydawało jej się wspaniałą alternatywą dla szukania pracy. Poznani na studiach Erasmusi zapraszali Karolinę do siebie, do Lizbony, Londynu czy na wyspy w Grecji. Opcji było tak dużo, że zdecydowanie się na jakąkolwiek bez żalu odrzucenia innych możliwości graniczyło z cudem. “Ciekawe, czy już zawsze tak będzie w tym życiu po studiach – myślała blondynka, spoglądając na biało-zielone oznaczenie szlaku. – Czy już zawsze będę miała problem z wybraniem, co robić?”

Pod schroniskiem poczuła, jak wszystkie wcześniejsze obciążające ją wątpliwości znikają. Przekroczyła próg zaraz za jakąś wesołą rodzinką z dwójką dzieci. Powoli zapadał wieczór i nie spodziewała się w środku ludzi, ale z zaskoczeniem odkryła, że kilka stolików na sali nadal było zajętych. Wchodząc do głównej sali minęła się z bardzo zwinnym, małym kotem. Chciała jeszcze go zaczepić i pogłaskać, ale uciekł do wyjścia.

– Racuchy proszę!

Spojrzała w stronę wejścia do kuchni. Nieco zgarbiony człowiek w fartuchu zostawił talerz z racuchami na stoliku koło pieca z zielonych kafli i zniknął za drzwiami. Dziewczyna rzuciła okiem na ozdobione śmietaną i jagodami smakołyki na talerzu. 

– Cześć, co podać? 

Karolina obejrzała się w stronę baru. Uśmiechnięty, brodaty facet w szarej koszulce czekał najwyraźniej na jej odpowiedź. Za jego plecami srebrzył się ekspres do kawy, mieniły kolorami pocztówki i szkliły się butelki piwa. Przybyła przed chwilą na miejsce dziewczyna otworzyła usta, żeby wyjaśnić, skąd się wzięła, ale z kuchni znów wyszedł zabiegany człowiek i postawił na stoliku kolejne danie.

– Zupa proszę!

Wzrok dziewczyny przewędrował szybko z miski z zupą na napis: “Strefa wolna od pośpiechu”. Poczuła, jak w jej sercu rozlewa się domowe ciepełko, podobne do tego, którego czasem zaznawała na Chopina, spędzając czas z przyjaciółkami.

– O rany – roześmiała się blondynka widząc, że jej rozmówca za barem cierpliwie czeka na odpowiedź. – Ja tu przyjechałam pracować. Karolina.

– Wspaniale! Witaj na pokładzie. Jestem Adam – mężczyzna podał jej rękę ponad blatem. – Pewnie długo jechałaś, co?

– Nie – Karolina zdjęła plecak i oparła go o drewniany bar. – Ze Szklarskiej tylko.

– Dziewczyna z gór! – Adam wyszczerzył zęby w uśmiechu pełnym zrozumienia. Pokiwał głową, rozłożył ręce.  – U nas trochę niższe, ale obiecuję ci: atmosfera to wynagradza. Mieszkam w tym schronisku od roku. Nie potrzeba wiele, żeby się poczuć jak w domu. Praca jak to praca, wiadomo, trzeba robić. Ale za to jak można odetchnąć od wszystkiego, co w mieście…

Karolina oparta rękoma o bar milczała przez chwilę. Chciała dokładnie zapamiętać tę chwilę, zielone i fioletowe ściany, kwiaty na oknie, dekoracje z tkanin, zdjęcia gór nad wejściem do kuchni, książki na regałach, drewniane krzesła, wszystko. 

– Na to właśnie liczę. I na kawę. 

2 Comments

  1. No powiem jestem pod wrażeniem .Cały tekst przeczytałem i robi duże wrażenie .Dopiero pierwszy przeczytałem z tych 41 odcinków .I chyba się skuszę na przeczytaniu wszystkich i zawsze zostawię jakiś komentarz .Ta część mnie urzekła to z tego powodu bo znam te tereny dawno tam nie byłem ale z tego co piszesz to nic tam się nie zmieniło od wieków .Poza obsługą może . Lubię takie opowiadania a że cię znam od jakiegoś czasu to powiem ci że czytając to wyobraźnia zadziałała widziałem to wszystko jak bym sam spędził tą podróż i to wszystko co się wydarzyło w tym odcinku naprawdę super napisane .

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *