49. Ostatnia partyjka

– To co ty właściwie teraz robisz ze swoim życiem? – Gosia podała Karolinie kolejny karton wypakowany książkami z historii sztuki.

Blondynka przechwyciła pakunek. Perfekcyjnie wymierzonym ruchem załadowała pudło do bagażnika dużego samochodu. Wcisnęła je pomiędzy pościel a trzy inne kartony. W bagażniku nie został nawet milimetr wolnej przestrzeni. Patrząc na ten idealny tetris Karolina uśmiechnęła się szeroko.

– Wiozę życie do domu – odpowiedziała. 

– A za tydzień wywozisz je za granicę, tak?

Gosia podniosła z ziemi doniczkę z ulubionym fikusem swojej przyjaciółki. Niezależnie od tego, ile dni Karoliny nie było w mieszkaniu na Chopina, roślinka przetrzymała wszystko. Wcześniej bez specjalnej troski hodowany przez jakąś koleżankę w akademiku, fikus kilka razy spadał z półki, bywał oblewany różnymi płynami, podgryzany przez zwierzaki, ale przetrwał każdą niegodną sytuację. Podczas nieobecności współlokatorki Sowa podlewała doniczkę i czasem mówiła do fikusa kilka słów, więc miał nawet okazję poczuć się zaopiekowany. 

– Och, fikusie ty mój! – Karolina przejęła podaną przez Gosię roślinę. Dotknęła piegowatym nosem jego liści. – Teraz przejedziesz się ze mną na drugi koniec Polski. Bo muszę być odpowiedzialna chociaż za ciebie. Za siebie jestem mniej, więc niech chociaż twoje życie będzie w miarę poukładane.

– Co ty gadasz – brunetka odsunęła się nieco od bagażnika, gdy przyjaciółka sięgała po jego uchwyt jedną ręką. – Przecież to jest dobra zawodowo decyzja, żeby jechać na te konserwatorskie przygody. Co właściwie będziesz tam robić? Mathis coś ci zdradził?

Karolina z troską załadowała fikusa do samochodu, posadziła go na siedzeniu pasażera i zablokowała dwoma pudłami, żeby się nie przewracał. Dopiero wtedy odwróciła się w stronę Gosi.

– Nie mam żadnej pewności, że nauczę się w tych Niemczech czegoś potrzebnego mi w zawodzie oprócz języka. Ale to fajny region, południe, już jest inny klimat i ludzie bardziej wyluzowani.  Niedaleko gór. Nawet, jeśli zawodowo mnie to siedzenie na rusztowaniu niczego nie nauczy, to chociaż będę mogła sobie pozwiedzać. Projekt jest unijny i trwa pół roku. Dobrze się na coś takiego załapać. Wszyscy moi znajomi Erasmusi klaskaliby z radości słysząc, że po latach wożenia im tyłków po Polsce w końcu sama się zdecydowałam wyjechać. Może ich nawet  odwiedzę, zdaje się, że ktoś tam w okolicy mieszka z tej ekipy, którą poznałam na imprezach w Poznaniu.

Gosia pokiwała głową ze zrozumieniem. Spojrzała na zapakowany po dach samochód, którym przyjaciółka przyjechała ze Szklarskiej Poręby do Torunia. Westchnęła głęboko.

– To co, najpierw idziemy z Sową na miasto coś zjeść, a potem po jednej partyjce wszystkich gier jakie mam? – Karolina uśmiechnęła się szeroko. – Dzisiaj mam zamiar wygrać w każdą.

Brunetka przez chwilę milczała. Nostalgia nieuchronnie rozlewała się po jej sercu, ale hasło wywołujące u niej gen rywalizacji natychmiast rozwiało chmurę czarnych myśli. 

– Chyba śnisz. To, że zawsze zaczynasz w pociągi nie oznacza, że masz taryfę ulgową.

Cztery godziny później w opustoszałym pokoju Karoliny,przy drewnianym rozkładanym stole siedzieli w piątkę. Sowa po tym, jak terraformowali Marsa, pokonywali wirusy opanowujące świat i strzelali do siebie na Dzikim Zachodzie, postanowiła skupić się na jedzeniu ciastek oraz głaskaniu Bajki. Przy stole z walecznymi minami siedzieli naprzeciw siebie Kuba i Maciek, każdy z talią kart zasobów w ręce, obaj dumni władcy metropolii sąsiadujących ze sobą na planszy. Gosia postanowiła w tej grze hodować tylko owce i każdej z nich nadawała imię, a Karolina chyłkiem zbierała punkty za najdłuższe drogi oraz kolekcjonowała rycerzy. 

– Uważam za dziejową niesprawiedliwość, że dopiero co się wprowadziłem, a ty razem z planszówkami przenosisz się gdzieś indziej – odezwał się Kuba. Chwycił kostki, żeby wykonać rzut. – Czekałem na taką sąsiadkę pół życia. Las!

Każdy z graczy, który miał do tego prawo, chwycił kartę z narysowanymi sosnami.

– Znowu las – mruknęła pod nosem Gosia. – Miały być owce.

– Glina miała być, potrzebna jest glina – odpowiedział Maciek z prawdziwym zaangażowaniem. – Nie chce mi ktoś sprzedać gliny?

– Zablokowałeś mi kopalnię złodziejem, to teraz cierp – powiedziała Karolina, biorąc ze stołu kostki i wykonując swój rzut. – Ooch, owce.

– Owce! – powtórzyła radośnie Gosia. Wyciągnęła z pojemnika z zasobami kolejną kartę z barankiem. – Ciebie nazwę Molly…

– Karolina, ja nie żartuję – Kuba poprawił okulary na swoim nosie i pokazał na stół wolną dłonią. – Dzisiaj gramy w głupich osadników, ale przecież przed nami mógłby być cały nieodkryty świat planszówek, w które nikt nie chce ze mną grać…

– Może są nudne? – zasugerował Maciek. Wykonał swój rzut i przestawił figurkę złodzieja na pole należące do doktora psychologii. – A masz! Dawaj kamienia!

Kuba przewrócił oczami. Wyciągnął w stronę studenta talię swoich kart i polecił mu wylosować jedną z nich. 

– A Mania nie lubi grać? – zapytała Sowa.

– Szybko się nudzi, nie myśli strategicznie, działa emocjonalnie i bardzo łatwo ją pokonać. Tylko nie mówcie jej, że tak powiedziałem. 

– No cóż… – Karolina odsłoniła kolejną kartę z rycerzem i oparła się łokciami o drewniany stół. – Mnie za to niełatwo. Szach-mat, czy co tam powinno się powiedzieć. Makao. Po makale. Wygrałam. 

– Jak to?

– Masz tyle…

– Ma tyle punktów. 

Maciek pokręcił głową z rezygnacją. Odłożył swoje karty na stół. 

– Dla mnie liczą się tylko owce – westchnęła Gosia. – Mam prawie wszystkie. Ja też wygrałam. 

W czasie, gdy wszyscy składali grę do pudełka i kłócili się jeszcze o to, kto wiódł prym w jakiej kategorii, Sowa rozejrzała się po pokoju. Kiedy jej przyjaciółka mieszkała tam na stałe, jedną ze ścian zdobiła wielka mapa świata zabrana z jakiejś szkoły. Nikomu nie przydałaby się na co dzień, bo podział polityczny krajów ogromną plamą wskazywał ZSRR, a kilka państw w Afryce od tego czasu zmieniło nazwy lub granice. Podróżniczka widząc porządki w pobliskiej podstawówce po prostu zapytała, czy może taką mapę przygarnąć. Teraz ściana pokoju aż raziła jasnym kolorem, a brak fikusa, książek i zdobiących szafę zdjęć dobitnie mówił, że przestrzeń czeka na nowego właściciela.

– Już zdecydowałaś, co z tym pokojem? – Karolina zauważyła, że jej przyjaciółka ogląda w zamyśleniu ściany.

– Nie.

Na razie budżet Sowy w miarę się spinał ze względu na koniec sezonu weselnego. Dostała też jakieś drobne zlecenie na występ w trakcie jakiegoś rautu farmaceutów w hotelu pod Toruniem, więc nie spieszyła się z decyzjami.

– Brat Mani sprawdza jeszcze dokumenty, ale całkiem możliwe, że przypadnie ci jeszcze strych i mieszkanie za ścianą – Kuba zamknął wieko pudełka z grą i sponad niego spojrzał na Sowę poważnie. – Jeśli będziesz chciała, możesz odzyskać miejsce albo część pieniędzy ze spadku. 

– Właśnie nie wiem, czy chcę.

– Jak to? Przecież to nieruchomość, w to warto wchodzić czy się jest biednym, czy bogatym – Gosia wstała z krzesła i chwyciła puste kubki po herbacie. Wychodząc w stronę kuchni specjalnie otarła się biodrem o ramię Maćka. Chłopak chwycił ją za krawędź spódniczki i lekko pociągnął, ale dziewczyna zdążyła już zrobić krok do przodu i bez problemu mu się wyrwała.

– Ja niezbyt dobrze wspominam moje spotkania z sądami – Sowa odebrała podaną przez Kubę grę i położyła ją na stosie tych, które dzisiejszego wieczoru mieli już za sobą. – Po prostu nie chcę przeżywać tego kolejny raz.

Karolina wstała z krzesła i podeszła do stosu planszówek. Spojrzała na nie z uśmiechem. Wysunęła z ułożonej wieży niedużą karcianą grę w jamniki.

– Teraz my jesteśmy z tobą, Sowa. To zupełnie inna sytuacja – powiedziała, kładąc dłoń na jej ramieniu. – Ale wiesz, pod jednym warunkiem. Koniec twojej pauzy.  Musisz zagrać w życie, w ten twój hostel. A ja wiem, jaki trening będzie do tego najlepszy. Jamniki.

Następnego dnia rano Karolina zniosła do samochodu ostatnie swoje rzeczy. Część ze zgromadzonych w pokoju wspomnień, kserówek, dokumentów, głupich pamiątek ze studenckich czasów podczas opróżniania pokoju wylądowała na śmietniku i już na zawsze miała zostać w Toruniu. Najważniejsze notatki, książki, ciuchy z lumpeksów na Mickiewicza, doniczka z fikusem, kilka magnesów z lodówki – wszystko to wracało lub pierwszy raz wyruszało na południe Polski. Gdyby ktoś chciał oszacować obiektywną wartość przedmiotów zgromadzonych wewnątrz auta, prawdopodobnie machnąłby ręką i nigdy nie próbował ukraść tych “skarbów”. A jednak Karolina patrząc na zawartość samochodu miała poczucie, że oto rusza w drogę cygańskim wozem pełnym bogactwa jej życia. 

– Jeszcze coś na drogę – z góry zeszła do niej Sowa. W jednej ręce trzymała kubek termiczny ze świeżo zaparzoną kawą. W drugiej miała kopertę.

– Dziękuję. Zaraz się poryczę, serio – blondynka zamiast odebrać od przyjaciółki którykolwiek z przedmiotów, przytuliła ją mocno. Tak jak zapowiedziała, wybuchła płaczem. – Dziękuję, dziękuję ci za wszystko.

– Uspokój się, nerwusie – Sowa roześmiała się głośno. – Przecież to nie na zawsze. Poza tym, mam telefon do twoich rodziców, zawsze mogę im naskarżyć, że się nie odzywasz.

Karolina pokiwała głową i oderwała się na chwilę od Aleksandry. Wstawiła kawę do samochodu, a kopertę przez chwilę trzymała w rękach i patrzyła na nią ze łzami w oczach. Na szarym papierze było widać imię i nazwisko nadawcy oraz kirgiski znaczek.

– Jeśli nie jesteś gotowa, by zrobić z tym cokolwiek, to spoko – Sowa dotknęła ramienia zamyślonej przyjaciółki. – Przechowam jeszcze albo spalę. Co wolisz.

– Nie wiem, czy ten palant zasługuje na to, żebym przeczytała ten list – odpowiedziała w końcu Karolina. – Ale ja zasługuję na to, żeby móc o tym na spokojnie zdecydować. 

– Dobrej drogi, kochana – Sowa poczuła, jak na brzegu jej powiek również wzbierają łzy. Przytuliła przyjaciółkę. – Napisz, jak dojedziesz. Dokądkolwiek. Możesz już pisać, jak tylko będziesz za Wisłą. 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *