Kiedy w słuchawkach zabrzmiały pierwsze dźwięki Buena Vista Social Club, Karolina aż wyprostowała się w fotelu. Patrząc przez okno autobusu pędzącego czeską autostradą widziała tylko przesuwające się hipnotycznie ekrany dźwiękowe, więc obudzona z podróżnego otępienia nie była w stanie stwierdzić, gdzie się w tej chwili znajduje. Tropikalne nuty w jej uszach zupełnie nie pasowały do asfaltu, mijania ciężarówek jadących na zachód ani do nieba, które wyglądało jak przykryte płachtą matowej blachy.
Dziewczyna uśmiechnęła się do siebie, gdy piosenka przeszła w dobrze znany refren. Uspokojona, wtuliła się w powieszoną na haczyku kurtkę. Jej wzrok leniwie błądził po mijanych panelach odgradzających drogę od świata. Właśnie tak czuła się jadąc gdzieś daleko: jakby czas spędzony w trasie był wyrwany z kontekstu, nienależący do żadnej innej linearnej ciągłości. Co prawda te godziny nie były produktywne i niewiele mogła z nimi zrobić, ale właśnie to uważała za wartość. Jej uwaga przeskakiwała z jednego punktu do drugiego z radością i bez planu, jakby umysł był psem spuszczonym ze smyczy.
“To przez Damiana zaczęłam słuchać Buena Visty – pomyślała Karolina. Palcami ręki zaczęła nieświadomie wystukiwać rytm piosenki. – Kiedy on się w ogóle pojawił w moim życiu?…”
Dzięki dźwiękom dziewczyna na chwilę zanurzyła się w przeszłości i wydobyła z niej szczupłego, zwinnego studenta fizyki, który umawiał się z nią na bieganie. Nawet w zimie na drugim roku studiów potrafili ubrać się w sportowe ciuchy i przemierzać teren wokół lotniska, by później w Domu Studenckim numer 9 śmiać się z tego, że mają buty całkiem mokre od błota i deszczu. Dzięki niemu oraz jego kolegom Karolina zaczęła jeździć na coraz lepszych rowerach, coraz dalej od kampusu, w głąb regionu pełnego lasów i jezior. Oprócz fascynacji sportem, którą dziewczyna przywiozła jeszcze z czasów swojego liceum, dzielili z Damianem skłonność do spontanicznych decyzji oraz umiejętność szybkiego wyjaśniania konfliktowych sytuacji. Ich przyjaźń wahała się pomiędzy fascynacją a niewinnym kumplowaniem się i rosła aż do momentu, w którym chłopak poznał swoją nową dziewczynę. Praktycznie z dnia na dzień przestał mieć czas na wspólne treningi albo oglądanie seriali na laptopie.
Na szczęście tę muzykę oraz przekonanie, że sport to życie, zostawił dla niej na zawsze.
Zielone panele dźwiękowe stopniowo zaczęły przechodzić w przezroczyste, z naklejonymi na nie czarnymi ptakami. Karolina wyjęła z plecaka kanapkę przygotowaną na drogę przez mamę. Cokolwiek by się nie działo, pani Kowalska dla swojej córki miała przygotowany zestaw: jedzenie na drogę, jakąś kąśliwą uwagę dotyczącą jej stylu życia oraz mnóstwo miłości. Teraz, gdzieś między Pragą a Norymbergą, głodna dziewczyna dziękowała w duchu za te wciśnięte do plecaka kanapki. Nieliczne momenty, gdy całkowicie zgadzała się ze swoją mamą obie bardzo doceniały, ale na co dzień potrafiły daleko mijać się z oczekiwaniami wobec siebie. Kiedy kolejny weekend na studiach córka spędzała w Poznaniu na imprezie z Erasmusami zamiast odwiedzić rodzinny dom w Szklarskiej Porębie, pani Kowalska czuła się osobiście urażona. Potrafiła wypominać decyzję podjętą przez córkę jeszcze przez kolejne dwa lata.
Karolina uśmiechnęła się do owiniętych w papier kanapek i wspomnień z zimy. Wybierała się wtedy do domu na święta Bożego Narodzenia, ale na dworcu spotkała Berata – studenta z Turcji, którego oprowadzała wcześniej po Toruniu jako opiekunka zagranicznych gości na UMK.
– Jadę do znajomych, którzy są na wymianie w Poznaniu – mówił, przekrzykując charczące dworcowe głośniki. – Będziemy robić taką międzynarodową Wigilię, chcesz też wpaść?
Karolinie zabłysły oczy. Postanowiła w duchu, że jeden dzień spóźnienia na pewno nie spowoduje żadnej domowej awantury, a na rodzinną wieczerzę zdąży bez problemu. Tak uwielbiała spędzać czas z różnej maści podróżnikami, obcojęzycznymi, ludźmi opowiadającymi niezwykłe historie, że nie wahała się nawet sekundę. Dwie godziny później wysiadła z Beratem na dworcu w Poznaniu obładowana bagażami i podążyła za nim do legendarnego mieszkania na poddaszu.
“I tak to się zaczęło” – Karolina oparła głowę o szybę autobusu, a uśmiech zniknął z jej twarzy i ustąpił miejsca melancholii. Przekraczając próg domu Wiktora nie sądziła, że oprócz wypitego tam wigilijnego barszczu będzie wspominać ze spotkania jasnowłosego, nonszalanckiego chłopaka.
W słuchawkach muzyka Buena Vista Social Club przeszła płynnie w jakiś album Bonobo. Panele przesuwające się za oknem całkowicie znikły, zastąpione pustymi polami. Na granicy nieba i ziemi majaczyła w oddali chłodna linia lasu, jakby pejzaż nie miał prawa kończyć się tak gwałtownie i wymagał jakiegoś buforu między masą chmur a szarą ziemią. Dziewczyna schowała papier po kanapce do plecaka. Wyjęła termiczny kubek, poobijany z wielu stron. Otworzyła go i napiła się kawy. Błogość rozlała się po jej ciele na przekór smutnym myślom i ponuremu widokowi.
Niedługo po międzynarodowej wigilii przez którą miała kłopoty w domu, Karolina wróciła do Poznania na inne spotkanie podróżników. Tak naprawdę chciała po prostu zatrzymać się po drodze ze Szklarskiej do Torunia, ponieważ nie pasowały jej inne połączenia kolejowe, ale uznała to za fantastyczne zrządzenie losu i wprosiła się na nocleg do Wiktora. Wieczorem siedzieli na drewnianych deskach z grupą jego znajomych i oglądali zdjęcia z jakiejś wyprawy, z której właśnie wróciła przyjaciółka właściciela mieszkania.
– Niesamowite, jakie ty miałaś przygody! – wołała wtedy Karolina, oszołomiona kolorami ubrań mieszkanek Afryki. Przewijała zdjęcia na komputerze po raz kolejny, nie mogąc się nimi nasycić.
– Och, w Peru chyba bardziej mi się podobało – odpowiedziała lekko podróżniczka.
Spędzili prawie całą noc na piciu wina i opowieściach, a kiedy towarzystwo zaczęło się zbierać do swoich domów, Karolina została tylko z tą jedną dziewczyną, rozmawiając o wymarzonych kierunkach do odwiedzenia. Siedziały na podłodze, wtulone w ogromne poduszki.
– Mój kolega z podstawówki miał na imię Adaś i bardzo się w nim kochałam, tak bezkrytycznie jak tylko jedenastolatka umie – śmiała się Karolina. – Wyprowadził się z rodzicami do Norwegii, przysyłał mi stamtąd kartki i cały czas marzyłam, że kiedyś go odwiedzę, zobaczę fiordy. Teraz za to chętnie bym zjeździła rowerem całą południową Europę, tak jak Damian, o którym ci opowiadałam.
– Widzisz – westchnęła dziewczyna. Przybrała minę zmęczonej, wszechwiedzącej matrony. – To wszystko efekt fascynacji. Ty jeszcze nie wiesz, gdzie chcesz wyruszyć.
Karolina poruszyła się na swojej poduszce, gotowa się bronić.
– To nie są twoje własne marzenia – doświadczona podróżniczka wytknęła palec w stronę serca swojej rozmówczyni. – Na razie masz marzenia tych chłopaków, nie swoje.
– Nieprawda. Są tylko inspiracją – burknęła w odpowiedzi Karolina.
– Kochana. Wiem, co mówię. Pojechałam kiedyś za facetem prosto do Hiszpanii i bardzo tego pożałowałam. Choć Hiszpania przepiękna. Ale zapamiętaj moje słowa: jesteśmy tylko wynikiem wcześniejszych miłości, dopóki nie znajdziemy własnego kierunku.
Jadąc autobusem przez Czechy kilka lat później Karolina uśmiechnęła się, gdy przypomniała sobie swoją reakcję na te słowa z poznańskiego poddasza. Obraziła się na przemądrzałą podróżniczkę. Dziś, jadąc w kierunku barokowego kościółka ukrytego w górach Szwarcwaldu, miała już inną perspektywę. Na cześć dziewczyny, której imienia nie pamiętała, wzniosła lekko kubek z kawą. Wysłała jej w myślach życzenia dobrego dnia, gdziekolwiek znajdowała się na swoim szlaku. Powodowana muzyką oraz melancholią uczepioną jej serca nieustannie od kilku tygodni, Karolina po kolei przywołała w myśli pozostałych bohaterów swojej własnej historii. Podziękowała Adasiowi za kartki z Norwegii. Podziękowała Damianowi za każdy wspólny bieg po toruńskich ścieżkach. Na koniec spróbowała się przemóc, by podziękować Wiktorowi za ich wspólne wieczory na poddaszu, za ukraińskie bezdroża, za każdą pocztówkę z jego azjatyckiej trasy.
Przypomniała sobie jednak, że jest jeszcze ostatni, niesprawdzony element układanki – list. Czując jak serce przyspiesza jej w piersi, sięgnęła do plecaka. Z zabranej na pokład autobusu książki wyciągnęła kopertę. Przez chwilę patrzyła na kirgiski znaczek, na odręcznie napisany adres mieszkania na Chopina. W końcu wsunęła palec między zaklejone części koperty i otworzyła ją. W środku znalazła zapisaną pismem Wiktora białą kartkę.
Za oknem nieubłaganie przesuwały się puste czeskie pola, a każdy kilometr oddalał Karolinę od Polski i prowadził ją na zachód.