53. Całkiem słodka zemsta

Sowa głęboko westchnęła, gdy młody prawnik rozłożył szeroko ręce i z zachęcającym uśmiechem pokazał na filiżankę aromatycznej kawy stojącej na biurku.

– Dobrze wiesz, że przyszłam tutaj tylko po ten dokument, który niechcący zostawiłam podczas ostatniego spotkania.

– Oczywiście, oczywiście – chude ręce mężczyzny jeszcze raz pofrunęły w powietrzu nad blatem. Kiwnął brodą w stronę talerza z ciastkami, który razem z kawą miał być dowodem na jego kryształowe intencje. – Ale zanim pójdziesz, możesz jeszcze opić mnie i objeść, to chyba całkiem słodka zemsta?

Dziewczyna wyjrzała na zewnątrz przez wysokie okno. Właśnie znów zaczęło padać, a jej wcale nie spieszyło się do domu, więc postanowiła usiąść naprzeciwko zestresowanego prawnika. W milczeniu chwyciła białe uszko filiżanki i uniosła ją do ust.

Na biurku obok ciastek piętrzył się stos teczek oraz segregatorów. Gdzieś za nimi leżała przewrócona elegancka tabliczka z wygrawerowanym “Kamil Dobkowiak, Radca prawny”. Kancelaria sprawiała wrażenie pomieszczenia, które przekazane przez jakąś bogatą ciotkę dopiero niedawno zaczęło wypełniać się przedmiotami należącymi do obecnego właściciela. Na starej szafie oprócz obowiązkowych kodeksów praw wszelkich, jeszcze większej ilości teczek i segregatorów, znalazły swoje miejsce zadbane kwiaty doniczkowe. Zza jednej z paprotek wstydliwie wychylała się gipsowa figurka Temidy z zawiązanymi oczami, schowana w gąszczu roślin niczym Amazonka, tylko chwilowo zajmująca się utrzymywaniem sprawiedliwej równowagi.

W czasie, gdy Sowa sięgała po kolejne ciastko, młody mecenas szukał zaginionego dokumentu. Zanurkował pod biurko, zaglądał do szuflad, a jego nienaganna fryzura co chwilę ukazywała się to zza jednego, to zza drugiego stosu segregatorów.

Jest! – zawołał w końcu triumfalnie, wymachując kartką w powietrzu. Położył ją na jedynym pustym miejscu na blacie. Spojrzał na milczącą Sowę z uwagą i usiadł w skórzanym fotelu. – Przemyślałem jeszcze raz sprawę twojego spadku i mam naprawdę dobre wieści.

– Nie interesują mnie twoje dobre wieści, ponieważ nie będziesz zajmował się tą sprawą – odpowiedziała Aleksandra. Odstawiła filiżankę na spodek. – Zabieram tylko tę umowę i będziesz mógł w spokoju prowadzić swoje biznesy z dala ode mnie.

Kamil udał, że nie usłyszał tych słów. Położył dłoń na dokumencie, po który Sowa przyszła do kancelarii.

– Twoja koleżanka miała rację, wszystko co w kamienicy było własnością dziadka, należy się tobie. Mieszkania zostały sprzedane na podstawie umowy w formie pisemnej, takiej, jak ta – stuknął palcem w zadrukowany papier. – Dla sprzedaży nieruchomości pod rygorem nieważności została zastrzeżona forma aktu notarialnego. Oznacza to, że umowy te są z mocy prawa nieważne. Pomijam zupełnie to, że twoja mama nie miała umocowania – właścicielem byłaś ty. A gdy nie byłaś pelnoletnia, sąd musiałby wyrazić zgodę na taką sprzedaż. 

Sowa przez chwilę patrzyła na mecenasa z mieszanką zaciekawienia i podejrzliwości. 

– W księgach wieczystych nadal figuruje dziadek Hegenbarth – kontynuował Kamil z błyskiem w oku. – Możesz w dosyć prosty sposób odzyskać cały swój spadek. Chcesz wiedzieć w jaki?

Dziewczyna uśmiechnęła się nieznacznie. Chudą dłoń prawnik nadal trzymał na odnalezionym dokumencie, jakby bał się wypuścić zakładnika. Dziś jego wyprasowana koszula, uczesana fryzura, Temida ukryta w paprotkach i ciastka zdawały się wszystkie przemawiać na jego korzyść. 

– No, w jaki? – Sowa wiedziała, że odpowiadając w ten sposób daje Kamilowi wygrać swoją uwagę oraz otwiera furtkę do dalszej współpracy. 

– Pierwsza rzecz to postępowanie spadkowe po dziadku. Druga, kiedy już uprawomocni się pierwsze postępowanie, to złożenie wniosku o zmianę w księgach wieczystych właściciela na ciebie. Trzecia – zawarcie ugody z obecnymi mieszkańcami lokali, które zostały bezprawnie sprzedane. 

– A jeśli nie będą chcieli zawrzeć ugody? – Sowa wypiła ostatni łyk kawy i odstawiła filiżankę na spodek. Cichy brzęk porcelany zniknął w szumie deszczu nadal zacinającego za oknem.

– Dla każdego sprawa sądowa o opuszczenie lokali zajmowanych bez tytułu prawnego.

– Czyli będę musiała ich wyrzucić z domu?

– Postaramy się, żeby do tego nie doszło.

W kancelarii zapadła cisza. Przez chwilę Sowa kalkulowała w głowie, co dokładnie powiedzieć, żeby wyrazić swoje wątpliwości w możliwie grzeczny i jednocześnie dosadny sposób.

– Nie obraź się, ale podczas naszego ostatniego spotkania nie sprawiałeś wrażenia, żebyś był w stanie zawiązać własne sznurówki, a co dopiero prowadzić sprawy spadkowe – oznajmiła w końcu. Wyciągnęła rękę po dokument leżący na biurku. Kamil podał go z cichym westchnieniem. – Nie bardzo mogę sobie pozwolić na marnowanie pieniędzy na prawnika, który nic nie załatwi, bo będzie na haju. W końcu dopiero będę właścicielką kilku wielkich mieszkań w kamienicy, na razie mam jedno i stanowczo za mało na koncie, żeby płacić za usługi kogoś niepewnego.

– Rozumiem cię. Zdaję sobie sprawę, że to było nieprofesjonalne, szczerze mówiąc miałem wolne i nie zamierzałem tamtego dnia pracować, ale twoja kuzynka nalegała – Kamil pochylił lekko głowę. – Niemniej zastanów się jeszcze raz, czy nie chciałabyś pozwolić mi poprowadzić tej sprawy. Za pierwszy etap dam ci pięćdziesiąt procent zniżki w ramach rekompensaty za twoją moralną stratę z poprzedniego spotkania. 

Sowa w milczeniu schowała zagubioną umowę do teczki z pozostałymi dokumentami. Pośród rzeczy na biurku dostrzegła nagle małe zdjęcie w ramce. Fotografia przedstawiała szczeniaka wyżła, który siedział na zielonej trawie z gumową kaczką w pysku. Kamil wychwycił zainteresowanie Sowy zdjęciem.

– To mój pies – uśmiechnął się szeroko. – Ma na imię Nela. 

– Jest taka malutka?

– Teraz już ma dwa lata, ale na zdjęciu dwa miesiące. W zasadzie nigdy nie byłem psiarzem. Przyjaciel wyjeżdżał z kraju po trudnym rozstaniu, a właśnie sprawili sobie z dziewczyną psa… długa historia, w każdym razie wziąłem małą i tak sobie żyjemy we dwójkę. 

Dziewczyna w zamyśleniu włożyła teczkę z dokumentami do płóciennej torby. Deszcz za oknem zelżał, więc postanowiła wrócić na Chopina, żeby przetrawić wszystkie zdobyte informacje oraz zjedzone w kancelarii ciastka. 

– Zadzwonię do ciebie i dam znać co do ostatecznej decyzji – powiedziała Sowa, wstając.

– Jasne – Kamil zerwał się z krzesła, żeby odprowadzić Aleksandrę do drzwi. – Jeszcze raz przepraszam cię za to, co się wydarzyło. Mimo wszystko liczę na współpracę, bo to naprawdę ciekawa sprawa. 

Kilkanaście minut później Sowa stała pod wejściem do kamienicy na Chopina. Z kluczami w ręce oglądała jesienny deszcz błyszczący na rynnach. Podziwiała jak płaskie dekoracje z typową dla architektury niemą konsekwencją biegną w dół po ścianach. Schodki przed drzwiami do klatki już dawno wołały o naprawę. Wspólna przestrzeń wokół budynku zdawała się być zaniedbana, ale mimo to widok trawy pokrytej liśćmi kasztanowca nie przygnębiał, był znajomy i przez to kojący. Aleksandra weszła do środka. Krótki rzut oka na zepsutą skrzynkę na listy po prawej stronie uświadomił jej, że od kiedy jej mama wyjechała do Kanady, nikt tak naprawdę nie zajmował się remontami klatki schodowej. Dziewczyna wspinała się na górę, a z każdym stopniem i mijanymi drzwiami do mieszkań jej serce zdawało się coraz pełniejsze jakiejś nieokreślonej emocji. “O, tu mieszka stara Wenclowa, tam jest kancelaria, tutaj studenci, tam nikt… “ – wyliczała w głowie.  

Kiedy Sowa stanęła w progu własnego mieszkania, czuła się bardzo zmęczona. Wiedziała, że potrzebuje pomocy, by sprawę spadku doprowadzić do szczęśliwego końca, jeśli jakiekolwiek szczęśliwe zakończenie może ją kiedykolwiek czekać. 

Tuż za drzwiami na stercie butów siedziała młoda bura kocica, obrażona za nieobecność swojej pani przez pół dnia. 

– Bajka – Aleksandra czule wyciągnęła rękę do zwierzątka, ale nie udało jej się pogłaskać go po głowie. Kotka z miauknięciem czmychnęła w głąb ciemnego korytarza. – No już, już ci daję jeść. 

Sowa zdjęła ciężki płaszcz i wełniany szalik. Dwoma zdecydowanymi ruchami ściągnęła buty mokre od deszczu. Odszukała w torebce telefon. Wybrała numer kancelarii mecenasa Kamila Dobkowiaka. 

– Cześć, tu Sowa. Nie wiem, czy to twój wrodzony talent, czy wykształciłeś takie umiejętności przetrwania w środowisku prawniczym, ale kupiłeś mnie tą kawą, ciastkiem i pieskiem. Chcę, żebyś pomógł mi odzyskać spadek dziadka.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *