54. Szczęściara

Koniec października wdarł się w życie mieszkańców Torunia tak zamaszyście, jak zawsze: falą nowych i starych studentów przepływającą przez miasto między kampusem a klubami, promieniami słońca prześwietlającymi ostatnie liście kasztanowców posadzonych wzdłuż ulicy Bydgoskiej, wiatrem wiejącym na moście nad Wisłą i dziwnym poczuciem, że zbliża się jakiś początek nowej historii. 

Gosia miała to wrażenie każdego roku, ale nasiliło się w ciągu ostatnich czterech lat, od kiedy przeprowadziła się z rodzinnego mieszkania do pokoju u Sowy. Lubiła znów rozpoczynać semestr, zawsze startowała z nadzieją na ciekawsze zajęcia, niż w poprzednim. Choć nie była taką fanatyczką chodzenia na uczelnię jak Karolina, nowość przyciągała Gosię nawet do przyciemnionych pokojów wykładowych z wyświetlonymi na ekranie prezentacjami. Powroty na wydział sprawiały, że coś w życiu porządkowało się samo, jakby poruszane zewnętrzną, niepowstrzymaną siłą, odwieczną ręką umowy społecznej. Znajome twarze opalonych lub zmęczonych kolegów i koleżanek z roku, pierwsze po wakacjach przypadkowe spotkania w barze “U Adasia” pod biblioteką – to wszystko przez kilka ostatnich lat stanowiło dla Gosi rdzeń toruńskiej jesieni. 

– Opowiadaj, jak to jest skończyć studia i nie wracać na uczelnię? – znajoma Maćka z roku, dziewczyna przez wszystkich nazywana Krystyną, postawiła piwo na blacie w zatłoczonym pubie. 

– Dziwnie jakoś – odparła Gosia bez zastanowienia. Maciek w tym czasie odebrał od barmana ich kufle i jeden z nich wręczył swojej dziewczynie. – Nie tęsknię oczywiście, żebyśmy się dobrze zrozumiały.

– A masz już jakąś pracę? Twoja siostra mówiła, że przed wakacjami rzuciłaś robotę w agencji? – Krystyna założyła białe włosy za ucho, jakby w gwarze chciała lepiej usłyszeć odpowiedź. 

– Tak. Potem trochę jeździłam stopem po Bałkanach i okolicach, a teraz pracuję w radiu – w oczach dziewczyny pojawił się błysk. – To jest najbardziej niesamowite, co mogło mnie spotkać.

– Nie dopytuj jej o to, jak tam jest – ostrzegł Maciek. Objął Gosię ramieniem. Spojrzał w stronę Krystyny z przepraszającym uśmiechem. – Byłaby w stanie opowiadać o tym przez cały wieczór, a musimy zdażyć się dowiedzieć co u ciebie, skoro masz niedługo autobus.

W pierwszym momencie brunetka nabrała powietrza w płuca, by zaprotestować przeciwko takiemu ucięciu jej ulubionego tematu, ale przyjrzała się uważniej swojemu chłopakowi i nic nie powiedziała. Chyba miał rację.

Krystyna uśmiechnęła się i machnęła ręką ze zrozumieniem.

– Zanim wszystko opowiem, tylko spytam – gdzie jest Ania? Widziałam, że tydzień temu była szpitalu. 

– Już wróciła do domu – odpowiedziała Gosia. – Miała jakieś ciążowe badania kontrolne, lekarza coś zaniepokoiło i chwilę ją potrzymali, żeby wszystko wróciło do normy. Teraz już znowu w spokoju ogląda seriale na kanapie. 

– Szczęściara – Maciek wypił łyk i postawił swoje piwo na blacie. – Dobra, czas na zwierzenia i opowieści Krystyny. Co ty właściwie robiłaś w Anglii?

Gosia lekko pokręciła głową, słysząc jako podsumowanie stanu jej siostry, że jest po prostu szczęściarą. Tego tematu jednak też postanowiła nie rozwijać.
Spotkały się dwa dni wcześniej, gdy Ania po tygodniu badań i kontroli wychodziła ze szpitala. Już było wiadomo, że nie ma powodów do obaw. Mimo to spanikowana młodsza siostra nie potrafiła przejść do porządku dziennego nad tym, czego dowiedziała się leżąc na pododdziale patologii ciąży.

– Boże, ile ja się napatrzyłam, ile ja się tam nasłuchałam – powtarzała, ściskając torbę z ubraniami, gdy jechały razem taksówką. – Wiesz, ile rzeczy może się zwyczajnie spieprzyć przy porodzie? Co może nie pójść? A jak będzie wcześniak? Widziałam te położne. Nie wiem, czy można im ufać.

Gosia pogłaskała siostrę po ręce. Ania drżącym głosem wymieniała każdą okoliczność niekorzystną dla życia dziecka, obliczała swoje szanse i nie potrafiła się uspokoić aż nie dojechały do mieszkania, gdzie od dłuższego już czasu razem z Łukaszem przygotowywała pokój dla ich dziecka. Dziewczyny wjechały windą na ósme piętro, otworzyły drzwi wejściowe. W momencie przestąpienia progu Ania natychmiast zmieniła się z nabuzowanej trudnymi historiami przyszłej matki w zmęczoną dziewczynę, która z dalekiej wyprawy wróciła do domu. Rzuciła torbę z ubraniami na podłogę, wyznaczyła kurs na kanapę i tam padła tak, jak stała. 

“Szczęściara” – pomyślała Gosia, przyglądając się teraz Maćkowi rozmawiającemu z Krystyną w pubie pełnym ludzi. – “A może to prawda? Może to jest szczęście?”

Obserwując zmagania Sowy z młodym prawnikiem oraz jej nowo rozbudzone zainteresowanie stanem kamienicy na Chopina, Gosia nie mogła się powstrzymać od porównywania tego procesu do ciąży swojej siostry. Choć obie młode kobiety nie planowały tego ani nie były gotowe, dostały dar, który teraz z zaangażowaniem i strachem usiłowały pielęgnować, zanim na dobre ukaże się światu.  

Wracając kiedyś z wieczornej zmiany w radiu Gosia zastała Sowę siedzącą przy stole w kuchni nad rozrysowanym roboczo planem adaptacji strychu. W otwartym okienku excela wyświetlała się na laptopie tabela kosztów. Właścicielka mieszkania z wystygłą herbatą w ręce usiłowała skupić się na łączeniu liczb z tabelki z kreskami na papierze.

– Sowa, jest już po północy .

Łagodny głos wtopił się w miękkie światło lampy wiszącej nad stołem. Aleksandra podniosła głowę i odstawiła kubek na blat.

– Nie rozumiem, dlaczego nie da się zrobić podłączenia wody w tym miejscu – pokazała palcem niewyraźne znaki na papierze. – Nie rozumiem. Może powinnam zadzwonić do tego architekta…

– Powinnaś iść spać – Gosia zamknęła laptopa wymownym gestem. Niebieskie światło znikło razem z tabelką- Jutro rano znów masz spotkanie w kancelarii, pamiętasz?

– Tak, tak. Jutro – powtórzyła bezwiednie Sowa, wstając od stołu. 

 

Przez kolejne dni Gosia nie potrafiła uwolnić się od wrażenia, że październik w tym roku jest dużo bardziej przełomowy, niż poprzednie. Choć do kawiarni jak co roku wracały piernikowe latte i ciasta dyniowe, ich cenę częściej niż zazwyczaj przeliczała w głowie na godziny spędzone w pracy. Na korytarzu w mieszkaniu na Chopina oprócz trampek pojawiły się jesienne botki, ale bałagan powoli zastępował ład, żeby jak najmniej się niszczyły – w końcu są nie byle jakie, skórzane (choć z przeceny), nie można ich tak po prostu deptać. Dziewczyna ledwie zauważała te drobne znaki, opowiadała je jako śmiesznostki kolegom z pracy. 

– Jeszcze nie wiesz, czego to początek? – zapytał Igor.

Rozmawiali w radiowej kuchni, gdzie pomiędzy lodówką a ścianą mogły zmieścić się tylko dwie osoby. Żeby dosięgnąć szafki z kubkami, trzeba było za to podskoczyć. 

–   Nie, ale to nie szkodzi, bo na pewno mnie zaraz oświecisz w tej sprawie.

– Dorosłości, Gosieńko, dorosłości. 

Dziewczyna skrzywiła się na dźwięk tych słów. Ruszyła w stronę szafki z zamiarem dosięgnięcia ulubionego kubka w paski. Tym razem miała utrudnione zadanie – naczynie stało w drugim rzędzie. Jej wzrost nie pozwalał na to, by manewr zdobycia kubeczka wykonać z gracją. Kilka razy podskoczyła, żeby go chwycić. W końcu jej się udało. Igor zanosił się śmiechem.

– Nawet palcem nie kiwnąłeś, żeby mi pomóc! – Gosia zaczerwieniła się mocno na twarzy. – Masz może ze dwa metry wzrostu, ale uprzejmości ani grama!

– Trzeba było poprosić. To też jest dorosłość, musisz się tego nauczyć na własnej skórze. 

– Dziękuję bardzo za taką…

– Przepraszam, że przeszkadzam wam w tej niezwykle ważnej dyskusji – do kuchni zajrzał przez uchylone drzwi jeden z realizatorów, Paweł. Był co prawda pracownikiem radia dopiero od roku, ale wcześniej przez kilka lat prowadził studencką rozgłośnię na UMK i uwielbiał popisywać się przed Gosią swoim zawodowym doświadczeniem. –  Mamy fakap. 

– Co się stało?

– Czarny miał wypadek gdzieś pod Poznaniem, nie dojedzie na nocną audycję. Nic mu nie jest, oprócz strat moralnych. Jego opla skasowało na amen. No, w każdym razie nie zdąży się tu pojawić na czas.

Wszyscy przez chwilę milczeli. Igor zasłonił usta ręką, jakby głęboko się nad czymś zastanawiał.

– Odpowiadając na wszystkie wasze niezadane pytania, nie ma kto zrobić tej audycji. 

– Ja dziś nie mogę – powiedział Igor, nadal trzymając rękę w okolicach brody. 

Obaj mężczyźni w tym samym momencie spojrzeli na stojącą z kubkiem w ręce koleżankę. Gosia poczuła się jak bohaterka taniego sitcomu. 

– Ooo, nie ma opcji – zanim którykolwiek wypowiedział pomysł na głos, podniosła do góry dłoń. – Ja się nie znam na hip hopie. I nigdy nie prowadziłam audycji. Nie wiem, co bardziej mnie dyskwalifikuje.

– Otóż nic cię nie dyskwalifikuje, Gosieńko – Igor położył dużą, ciepłą dłoń na jej ramieniu. – Po pierwsze, muzyka jest już przygotowana, bo Czarny to kryptoszwajcar, chodzi jak w zegarku, więc co najmniej dwa dni wcześniej ma gotową listę – Gosia skrzywiła się, ale nic nie powiedziała. – A po drugie, zawsze musi być ten pierwszy raz na antenie. 

– Świetnie – mruknęła pod nosem. – Miałam nadzieję, że to jednak nie stanie się o dwudziestej trzeciej, przy kawałkach, o których kompletnie nic nie wiem.

– To co, ustalone? – niecierpliwił się w progu Paweł. – Mogę przekazać info, że mamy prowadzącą?

– Możesz – odpowiedział za Gosię Igor. 

Realizator pokazał kciuk w górę i zniknął w korytarzu, zanim dziewczyna zdążyła zaprotestować.

Wysoki radiowiec spojrzał z góry na naburmuszoną koleżankę. Zdjął dłoń z jej ramienia i uśmiechnął się szeroko.

– Nie martw się, pomogę ci się przygotować. Okej? To naprawdę nie jest trudne, zresztą wszystko wiesz, co ci będę mówił. Pierwsza własna audycja po tak krótkim czasie pracy… No po prostu szczęściara.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *