60. Nie czekasz, nadchodzi

Sowa ze spotkań z terapeutą zazwyczaj wracała zamyślona, często nawet pełna nowej nadziei, ale nigdy zdołowana. Dziś wyjątkowo po trudnej rozmowie  czuła się jak stara, wielokrotnie ściskana gąbka do naczyń, której kolor zaginął w odmętach czasu i której twardsza strona zmechaciła się od częstego używania. Traktowała ten stan jak zakwasy powstałe po dobrym treningu, ale otwarte w głowie procesy myślowe zdawały jej się być dużo bardziej dojmujące niż zwykłe zmęczenie. Idąc z przystanku do domu na Chopina oprócz siatek z jedzeniem ze sklepu dźwigała kilka wielkich, mrocznych wspomnień. Zmierzch pojawiał się coraz wcześniej i coraz skuteczniej otulał mokre ulice miasta, więc otoczenie nie pomagało jej w wydobyciu głowy z tych odmętów. Dopiero kiedy wchodziła po schodach na piętro, pomyślała o hostelu i uśmiechnęła się do siebie. 

Zanim pod drzwiami udało jej się znaleźć klucze, zadzwonił telefon. Spojrzała na wyświetlacz. Przez chwilę w ciemności korytarza ekran świecił błękitem, wydobywając z mroku tylko niewyraźne kontury dłoni, nosa i okularów dziewczyny. Z głębokim westchnieniem odstawiła siatki z zakupami na ziemię. Przesunęła zieloną słuchawkę.

– No halo.

– Cześć, jesteś w Toruniu? – głos Stanisława dochodził prawdopodobnie z samochodu. W tle było słychać szumy i trzaski.

– Jak zawsze.

– A mógłbym się u ciebie zatrzymać na noc?

Sowa na chwilę przerwała szukanie kluczy w torebce

– Raczej tak – odpowiedziała bez przekonania.

– Na pewno?

Dziewczyna milczała.

– Jeśli nie, to oczywiście zrozumiem.

– Możesz, możesz – westchnęła w końcu. – O której będziesz?

– Jeszcze nie wiem, pewnie koło dwudziestej pierwszej – głośny szum prawie zagłuszył ostatnie słowa. – Dam jeszcze znać.

– Okej, jasne. To pa.

– Pa!

Sowa rozłączyła się i wróciła do szukania kluczy w torbie. Jeśli Stanisław miał się dziś pojawić na Chopina, musiała odgruzować kuchnię, umyć włosy, może nawet odkurzyć w pokoju…

Po przekroczeniu progu mieszkania zaczęła się zastanawiać, czy faktycznie te wszystkie czynności są konieczne. W cichym korytarzu zapaliła światło i zobaczyła, że na jednej z nowych szafek na buty, wtulony w zwinięty szalik śpi jej kot. 

– Cześć, Bajeczko – pogłaskała ją po głowie, a powietrze wokół pyszczka natychmiast zawibrowało od głośnego mruczenia. – Być może będziemy mieć dzisiaj gościa.

Kotka wyciągnęła do góry pręgowaną szyję. Przez moment trwały tak obie, zdawało się, że całe mieszkanie nasiąka tym mruczeniem i otula zziębniętą dziewczynę. Sowa po krótkiej chwili przestała drapać Bajkę, zdjęła buty. Z zakupami w ręce poszła do kuchni. Kotka bez wahania zeskoczyła z szafki, postawiła ogon na sztorc i potruchtała za swoją panią.

– Jak myślisz, sprzątać? Nie sprzątać? – mówiła Sowa do Bajki. – To jest moje życie, gdyby się nie pojawił, to bym nie sprzątała. Ani nie myła dziś włosów. 

Nastawiła wodę na herbatę. Porozdzielała po szafkach kupione rzeczy. Kiedy otworzyła drzwi do lodówki, z masłem w ręce odwróciła się w stronę kotki.

– Z drugiej strony, chyba dobrze ogarnąć przestrzeń życiową zanim pojawi się w niej ktoś nowy – w zamyśleniu machnęła kostką tłuszczu. – Sama nie wiem. No i jeszcze kluczowe pytanie wizerunkowe. Czekać na niego w dresie? Udawać, że się nie czeka? Ubrać się jakoś wygodnie, ale ładnie? 

Zwierzątko wskoczyło na ulubiony, czerwony fotel Sowy. Spoglądało stamtąd z uwagą na dziewczynę, która dalej wyjmowała z siatki produkty. 

– Mogłabyś się jakoś wypowiedzieć w końcu – Aleksandra znów zwróciła się do Bajki, żywo zainteresowanej trzymaną przez nią w ręce wędzoną makrelą. – W końcu masz w sobie mądrość wszystkich podwórkowych kotów z tego miasta. A ty nic. Tylko patrzysz.

Bajka oblizała pyszczek. Wyciągnęła nos do przodu, żeby złowić w powietrzu zapach ryby. Sowa zorientowała się, że kotka patrzy na zawiniętą w papier makrelę i szybko schowała ją do lodówki.

– Nie ma opcji, droga panno. Dla ciebie jest puszka, ryba jest dla mnie – wyciągnęła z półki kocie jedzenie i pomachała nim Bajce przed przed nosem. – Wiem, że kupuję twoją miłość… Dziczyzną z żurawiną – przeczytała na etykiecie. – Ale w ogóle mi nie wstyd. W ogóle.

Przez kolejną godzinę Sowa na zmianę podejmowała decyzję, że posprząta i umyje włosy, a zaraz potem zmieniała zdanie. W wyniku wewnętrznych kompromisów i dyskusji z własnymi przemyśleniami ostatecznie o dwudziestej pierwszej siedziała w prawie czystej kuchni z laptopem, oglądając serial. Ubrana w ulubiony, wielki sweter i wygodne dresy, z czysto umytymi włosami, czuła się w miarę gotowa na przyjęcie Stanisława. Na stole czekała reszta upieczonej na szybko zapiekanki z makaronem, niby od niechcenia sugerując, że oczywiście zmęczony, głodny gość może się tutaj posilić. Kiedy więc telefon zadzwonił po raz kolejny, odebrała szybko.

– Wiesz co, jednak nie dotrę dziś do Torunia – powiedział Stanisław, przebijając się przez szum ulicy. – Bardzo cię przepraszam.

– O. Dlaczego? Coś się stało?

– Znów mamy problemy z dostawą, kierowcy nawalili i ja teraz muszę po nich sprzątać to bagno – mężczyzna zamilkł na chwilę. – Przykro mi, naprawdę. Mam nadzieję, że niedługo to odrobimy.

– Jasne, jasne – Sowa oparła brodę na ręce i skuliła się nieco nad stołem. Dłonią sięgnęła w stronę naczynia pełnego makaronu. Przesunęła palcem po ceramicznej powierzchni. – Niedługo to znaczy kiedy?

– Nie wiem, naprawdę. Będę dzwonił.

– No dobrze – dziewczyna wyprostowała się w fotelu.

– Przepraszam cię jeszcze raz, muszę kończyć.

– Okej. Jasne. To do usłyszenia.

– Pa, dobranoc.

Sowa odłożyła telefon na stół. Westchnęła głęboko i rozejrzała się wokół siebie. Na parapecie, tam, gdzie kiedyś zawsze siadała Karolina, leżała teraz Bajka. 

– I widzisz, tak to jest – powiedziała do niej Aleksandra. – Czekasz, nie nadchodzi. Nie czekasz, nadchodzi.

Trzasnęły drzwi do domu. Gosia wracała z wieczornej zmiany w radiu. 

Bajka odwróciła wzrok od swojej pani i z zapałem zaczęła lizać przednią łapę. 

– Okej, jasne. Zajmuj się sobą, miej cały świat w dupie – Sowa opadła głęboko w oparcie czerwonego fotela. – Nic innego mi nie pozostało, jak tylko cię naśladować. 

– Z kim rozmawiasz? – w progu stanęła zmęczona Gosia. Rozłożyła mokry parasol i zostawiła go na kafelkach przy wejściu. 

– Z kotem.

– O, zapiekanka! Mogę zjeść? Czy ten pięknie pachnący makaron czeka na kogoś innego? – młoda dziennikarka przecisnęła się między fotelem a szafkami i usiadła na krześle. 

– Jedz, jedz – odpowiedziała Sowa. – Nikogo innego się już dzisiaj nie spodziewamy.


W przerwie między jednym setem utworów a drugim Sowa razem z Michaliną wyszły na papierosa. Stały przed pubem wśród kilku innych ludzi, a choć drżały z zimna, to jednocześnie śmiały się z opowiadanych anegdotek i z siebie nawzajem. Słysząc dźwięk przychodzącego powiadomienia, Sowa w doskonałym nastroju sięgnęła po telefon i odczytała wiadomość od Stanisława.

“Dzisiaj mogę przyjechać. Będziesz w domu?”

– Ale ci mina zrzedła – zauważyła natychmiast Michalina. Zgasiła niedopałek w popielniczce i objęła tułów ramionami. – Kto to?

– Taki jeden – Sowa machnęła ręką. 

Szybko skończyła palić. Kiedy schodziły z powrotem do zatłoczonej sali, w odpowiedzi wysłała tylko krótkie “Nie.” Schowała telefon do kieszeni i zapomniała o nim.

Przez następne dwie godziny grali kolejne kawałki, Sowa zdecydowała się nawet zaśpiewać. Jako perkusista występował dziś małomówny, wiecznie smutny Karol, na gitarze jakaś dziewczyna z oczami wymalowanymi na czarno, a do pianina co jakiś czas zasiadał zupełnie już niemłody pan Tadeusz, który wzrok miał mętny, ale kiedy tylko dotykał klawiszy, natychmiast młodniał o dwadzieścia lat. Pod koniec wieczoru wypili jeszcze razem parę szotów wiśniówki, pożegnali się i Sowa z lekką głową ruszyła w stronę domu. Ratuszowy zegar pokazywał pierwszą trzydzieści. Studenci mijali dziewczynę grupkami lub pojedynczo, niektórzy z jedzeniem w rękach, a  inni tylko przemieszczając się po bruku w stronę różnych lokali. Sowa szła w rozpiętym płaszczu, mimo listopadowej nocy wcale nie czuła zimna. 

Pod kamienicą na Chopina w niedozwolonym miejscu zaparkowało srebrne audi. Choć była nieco zamroczona muzyką oraz alkoholem, Aleksandra pochyliła się nad samochodem od strony kierowcy. W świetle lampy wiszącej nad drzwiami wejściowymi zobaczyła, że jakiś łysy mężczyzna śpi na rozłożonym siedzeniu, przykryty płaszczem. Niewiele myśląc zapukała w szybę.

Kierowca zerwał się, zaskoczony. Uniósł się na ramionach, rozejrzał nieprzytomnie. Dopiero po chwili zrozumiał, co się dzieje. Opuścił szybę.

– Cześć – powiedziała Sowa, opierając się ręką o dach auta. – Fajnie tam?

– Tak sobie. Ale ciepło – odpowiedział Stanisław. – Nie chciałem ci się narzucać.

– Więc zaparkowałeś tuż pod wejściem do mojego domu? – dziewczyna kiwnęła głową w stronę kamienicy. – Wysiadaj, idziemy spać.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *