– I co, Marcinku, która najbardziej ci się podoba?
– Ta propozycja z górami i księżycem, wszystko wpisane w trójkąt. Trójkąt jest takim dynamicznym kształtem, pasuje do Karoliny.
– Do Karoliny?
Sowa odwróciła się ze zdumieniem. Pomiędzy pościelą w delikatne kwiatki a koszem białych poduszek nie widziała żadnych gór ani trójkątów. Rudy mistrz marketingu, który właśnie przyjechał z Warszawy na weekend, wpatrywał się w swój telefon. Uniósł głowę i pokazał Sowie ilustrację, która wyświetlała się na ekranie.
– Ahaaa – dziewczyna uśmiechnęła się. – Ty o tatuażu.
– A ty o czym?
– O pościeli!
Marcin rozejrzał się wokół siebie. Przez chwilę w milczeniu kręcił głową. Podszedł do wiszących w równym rzędzie, kolorowych poszewek.
– Będziesz to pewnie musiała prać w wysokiej temperaturze? – ze zmarszczonymi brwiami przekładał tkaniny ze swojej prawej strony na lewą.
– Pewnie tak.
– To weź jasną bawełnianą i tyle.
Sowa chwyciła w rękę białą pościel całkowicie zadrukowaną rysunkami kwiatów, które wyglądały, jakby zstąpiły na tkaninę prosto ze stron starej książki o botanice.
– Za droga.
– Za droga – potwierdziła dziewczyna. Z westchnieniem zwróciła się w stronę tańszych pościeli. – Ale póki co i tak nie będę nic brała. Powinnam się pewnie bardziej skupić na tym, czy majstrowie dobrze kładą fugi w łazience, a nie na dodatkach. Ciekawe, czy uda się otworzyć hostel jeszcze w styczniu.
Ruszyli razem dalej po wyznaczonej między półkami ścieżce. Podążali za strzałkami leniwie, wyprzedzani przez zestresowane matki z dziećmi i pary kłócące się o kolor wybieranych krzeseł.
Marcin wyrwał się na kilka dni z Warszawy akurat w tym samym czasie, kiedy lokatorzy z jego mieszkania – Mania i Kuba – postanowili odwiedzić swoich rodziców. Stanisław też wyjechał z Torunia po długim czasie, zapewniając, że tym razem tylko na dziesięć dni. I jeśli Sowa wyraża taką chęć, może wrócić na cały następny miesiąc, zostać na Chopina do końca grudnia. Gosia nie chciała wyjeżdżać na wycieczkę do Ikei, zajęta na zmianę pracą i leczeniem kaca, więc wybrali się tylko we dwoje.
– Jak ja się cieszę z naszego wspólnego czasu. Tylko naszego – Marcin uśmiechał się do Sowy szeroko, gdy mijali dział z lampami. Jego oczy łapały i odbijały każdą iskrę światła z pozapalanych na wystawie żarówek. – Już dawno nie mieliśmy żadnej niezwykle racjonalnie uzasadnionej, wspólnej wyprawy po trzy noże i dwa koce.
– To prawda. Pójdziemy coś zjeść po zakupach?
– Jasne.
Pół godziny później siedzieli już przy czystym stoliku z tacami pełnymi klopsików, łososi i jadowicie zielonego groszku. Sowa w zamyśleniu skubała swoją porcję, bardziej zmęczona niż skora do snucia filozoficznych refleksji. Marcin w milczeniu opierał głowę na ręce, co chwilę podnosił widelec z rybą do ust i jednocześnie obserwował tłum grzecznie przesuwający się wzdłuż barierek przy wydawaniu posiłków.
– Wiesz, milczenia z tobą też mi brakowało – powiedział w końcu, gdy odkładał sztućce na pusty talerz.
Sowa ze zrozumieniem kiwnęła głową.
– Idę jeszcze po kawę – oznajmiła. – Chcesz też?
– Tak.
– Jaką?
– Weź mi co uważasz za słuszne o tej porze.
Stojąc przy automacie mielącym ziarna dziewczyna czuła, jak z każdą minutą coraz bardziej wtula się w nastrój tego popołudnia. Za ogromną szybą, którą projektant budynku umieścił na piętrze, grudniowa ciemność panowała już niepodzielnie. W środku, pod lampami dającymi specyficzne ciepłe światło, ludzie przesuwali się w mrówczym zaaferowaniu. Przeciskali się pomiędzy stolikami z torbami pełnymi prezentów mikołajkowych albo już bożonarodzeniowych, z jakimiś niemożliwymi do zrealizowania wyzwaniami wyrytymi na twarzach, z dziećmi trzymanymi mocno za rękę. Wybuchali nerwowym śmiechem, gdy potrącali czyjeś krzesło. Sowa chwyciła obie filiżanki kawy i ruszyła do stolika, przy którym Marcin siedział zapatrzony w pracownika zbierającego tace.
– O, dzięki – rzucił na widok kawy, którą dziewczyna postawiła przed nim. – Jak się czujesz, kochana? Z tym całym hostelem na głowie, Stanisławem, terapią?
– Zaskakująco dobrze – odpowiedziała Sowa po krótkiej chwili. – Z początku byłam bardzo przytłoczona. Na terapię lubię chodzić, jest raczej odkrywczo, niż strasznie. Czasem trudno. Przy organizowaniu spraw hostelowych sporo pomaga mi ten prawnik…
– Ten muzykalny?
– Tak. Przekonałam się do niego, chociaż jak każdy znany mi prawnik, jest bezczelny i ma przerośnięte ego.
– Och, to stereotypy – Marcin uśmiechnął się, odstawiając białą filiżankę na tacę.
– Nie, to po prostu moje doświadczenia. W każdym razie bardzo jest pomocny. Zapowiedział nawet, że jeśli nie będę miała tyle odwagi, by po uznaniu naszych racji przez sąd wywalać ludzi z mieszkań w kamienicy, to on może to robić. Śmieszny jest – dodała po chwili.
– A będziesz musiała eksmitować sąsiadów? – chłopak pochylił się nad stołem w stronę Sowy.
– Prawdopodobnie nie. Zobaczymy.
Przez kolejne kilka minut znów siedzieli w milczeniu. Marcin odpisywał Karolinie na wiadomość z propozycjami tatuaży. Aleksandra w spokoju piła kawę. Z pewną dozą czułości spojrzała na swoje zakupy w plastikowej torbie.
– Marcinku, jak to jest, że trzy nowe talerze mnie uszczęśliwiają?
Menedżer sprzedaży odłożył telefon na stół. Przechylił głowę, jakby kalkulował i oceniał sytuację przed wypowiedzeniem ostatecznego zdania. Oparł przedramiona na blacie koło tacy z resztkami jedzenia.
– Hrabino Sowińska-Hegenbarth. Niezależnie od sytuacji życiowej i stanu portfela przeglądasz te katalogi od kiedy pamiętam. Masz na własność przestrzeń, choć nie zawsze ją lubisz. Możesz ją zmieniać, ocieplać, kreować, a w dodatku bardzo lubisz siedzieć w domu. Kamienica na Chopina sama w sobie jest klimatyczna, więc dzięki kilku zabiegom wnętrzarskim możesz ze swojego mieszkania i w przyszłości z hostelu uczynić naprawdę piękne miejsca. A co chyba najważniejsze… Nie obraź się, taka jest mechanika rynku: autorzy tego tu wnętrza i reklam w mediach społecznościowych wmówili nam, że trzema nowymi talerzami jesteśmy w stanie stworzyć sobie DOM. I to tylko za dziewięć złotych.
Sowa roześmiała się.
– Masz całkowitą rację – odpowiedziała. – Bardzo chcę mieć dom. Dom, święta… Jak w tym roku planujesz spędzić Wigilię? Gdzie będziesz?
– No mam nadzieję, że u ciebie!
Aleksandra z radością klasnęła w dłonie. Tak jak ich wspólny bieda-toast zrodził się w studenckich czasach niedoboru, tak samo wspólne spędzanie świąt stanowiło dla ich dwójki małą chopinowską tradycję. Karolina zawsze jechała w góry do domu, a wracała dopiero na Sylwestra. Gosia spędzała czas z rodziną w małym toruńskim mieszkanku, do swojego pokoju wracała w drugi dzień Bożego Narodzenia. Cały czas pomiędzy Wigilią a Nowym Rokiem znajomi przewijali się przez mieszkanie z prezentami i kolędami. Jednak 24 grudnia minimalistyczne w formie spotkanie nad rybą i pierogami Sowa organizowała przede wszystkim z Marcinem.
– Ja się oczywiście bardzo cieszę, jak co roku. Ale czy ty kiedyś wreszcie pojedziesz na święta do swojej rodziny?
Chłopak westchnął głęboko.
– Kiedyś wreszcie pojadę. Póki co, ty jesteś moją rodziną. Moją strefą komfortu.
Chodząc po swoim mieszkaniu na poddaszu Marcin odkrywał drobne przedmioty lub minimalne przemeblowania, które były dowodem na istnienie w tym miejscu innego życia.
– Przecież tu miałem przyprawy, gdzie one teraz są? – mruczał do siebie. Trzaskał szafkami w otwartej kuchni.
Sowa wtulona w poduszki wielkiej kanapy przewijała propozycje Netflixa na ekranie telewizora. Wszystkie filmy wydawały jej się za długie, za głupie, za trudne albo zbyt mroczne.
– Nareszcie – Marcin w triumfalnym geście uniósł pudełko z przyprawami nad głowę. – Już byłem blisko stwierdzenia, że zamawiamy jakiegoś chińczyka albo pizzę, ale na szczęście mogę zrobić prawilną, pełną kalorii kolację.
Sowa spojrzała na zegarek. Dochodziła dziewiętnasta, a Gosia jeszcze nie wróciła z radia.
– Coś nam się nadzieja polskiego dziennikarstwa spóźnia – zauważył Marcin, jakby czytał przyjaciółce w myślach. – Ona tak zawsze?
– Nie zawsze – Aleksandra odłożyła pilota i chwyciła telefon. – Napiszę do niej. Może jej coś wypadło.
– To jak będzie przechodzić koło sklepu, niech kupi jeszcze jedno wino i cynamon. Widzę, że moi najwspanialsi lokatorzy go uwielbiają, bo cały słoiczek chyba już zużyli.
Kilka minut później Gosia pojawiła się w drzwiach. Nie zdążyła odpowiedzieć na wiadomość ani wstąpić do sklepu, ale razem z jej wejściem do mieszkania pojawił się na poddaszu jakiś szczególny, świąteczny nastrój. Z czerwonym od zimna nosem wieszała płaszcz na wieszaku. Opowiadała o jakimś zabawnym wydarzeniu z porannej audycji, śmiała się radośnie.
– Ależ ty masz dziś humorek dobry! – Marcin smażył na patelni małe, okrągłe placuszki. Patrzył na Gosię w przerwach od przewracania ich na drugą stronę. – Czy coś zmieniło się ostatnio w twoim życiu?
– Nie, po prostu wyskoczyłam po pracy na kawę z Igorem – odpowiedziała z prostoduszną wesołością. – Było super, nie mogliśmy przestać żartować.
Usiadła obok Sowy na kanapie i zaczęła wycierać zaparowane okulary. Aleksandra oderwała wzrok od telewizora i utkwiła go w przyjaciółce.
– A pogadałaś już z Maćkiem?
Gosia założyła czyste okulary na nos i machnęła ręką, jakby odganiała natrętną muchę.
– Co tam smażysz, Marcin? – obróciła się w stronę przyjaciela.
– Gosiu. Rozmawiałaś z nim?
Ton głosu Sowy był teraz poważniejszy.
– Ja smażę najlepsze pankejki, jakie zjesz w tym smutnym mieście – odparł Marcin, przewracając placek na patelni. – A teraz ty odpowiedz na pytanie.
Gosia ledwie zauważalnie zmarszczyła nos i zesztywniała.
– Nie, nie rozmawiałam z nim. Będzie na to czas. Z czym te pankejki?
Marcin pokręcił głową.
– Z borówkami i syropem klonowym.
Ostatecznie włączyli niewiele wnoszący w życie, amerykański sitcom. Każde z nich oglądało go już wcześniej, więc bardziej czekali na konkretne wypowiadane przez aktorów kwestie, niż na fabularne zmiany. Pochłaniając kolejny słodki placek z owocami i syropem, Sowa wtuliła się głębiej w poduszki. Przymknęła na chwilę oczy. Początek grudnia mimo wielkich wyzwań zapowiadał się całkiem dobrze, mogła już planować co najmniej dwuosobową Wigilię. Nie wypatrywała w ciemności za oknem żadnych złych zwiastunów. Nie pamiętała, kiedy czuła się tak spokojna. Słyszała obok szczebiotanie Gosi na temat serialu oraz kąśliwe odpowiedzi Marcina. Przytłumione światło miękko opisywało wnętrze mieszkania na poddaszu, za ścianą w ciemności czekały kształty przyszłego hostelu, by w poniedziałek po powrocie robotników znów zacząć rosnąć. “Wszystko jest dobrze” – pomyślała, oblizując resztki słodkiego syropu z ust. “A jeszcze niedawno dodałabym do tej myśli – to co się teraz spieprzy? Ale dziś wszystko po prostu jest dobrze.”