Maciek położył dłoń na barierce schodów. W korytarzu oświetlonym mdłym światłem żarówki zagradzał sobą całe przejście. Spojrzał na Gosię. Udawała, że szuka czegoś w torebce.
– Porozmawiaj ze mną teraz.
Dziewczyna uniosła głowę. Zniecierpliwiona machnęła rękoma.
– Nie mam czasu, nie widzisz? Muszę iść.
– Na takie rzeczy nigdy go nie masz.
– Na jakie rzeczy.
Maciek westchnął i opuścił głowę. Dziewczyna przez chwilę patrzyła w milczeniu na wysokiego faceta, który przez ostatnie tygodnie znaczył dla niej coraz mniej. Z początku biła się z myślami, w duchu karciła za swoje zachowanie, aż w końcu przestała odpowiadać na jego wiadomości i czuć jakiekolwiek wyrzuty sumienia z tego powodu. Teraz Maciek stał przed nią nieruchomo, ubrany w zimową kurtkę z plamami od deszczu na ramionach.
W końcu podniósł wzrok.
Gosia miała wrażenie, że cały świat razem z nią wstrzymał oddech na kilka sekund. W koniuszkach palców poczuła lekkie mrowienie. Poruszyła dłońmi nie spuszczając oczu z Maćka, a napięcie i czas zatrzymane w powietrzu wokół nich znów zaczęły płynąć.
– Chcesz rozmawiać teraz? – zapytała.
– Tak.
– Tutaj?
– Tak.
– Dobrze.
Dziewczyna stanęła pewniej na nogach. Zaplotła ręce na piersi. Gdzieś nad ich głowami, na remontowanym poddaszu, rozległ się warkot wiertarki.
– To o czym chcesz rozmawiać?
– O tym, co się dzieje między nami – Maciek lekko zmarszczył brwi. – Albo raczej co się nie dzieje. Dowiedziałem się przypadkiem od Sowy, że byłaś na jakichś Andrzejkach beze mnie.
– No i co, nie mogę iść bez ciebie na imprezę?
– Oczywiście, że możesz! Po prostu nic mi nawet o tym nie powiedziałaś. Nie widujemy się ostatnio prawie wcale…
– Jestem bardzo zajęta.
– …Bo zawsze pracujesz, musisz gdzieś iść, nie masz czasu ani ochoty na żadną aktywność, która miałaby się dziać w moim towarzystwie. Małgorzatko.
Maciek wszedł o jeden stopień wyżej. Wiertarka nad ich głowami ucichła nagle, a światło na korytarzu automatycznie zgasło. Oboje machnęli rękoma, żeby znów się pojawiło.
– Małgorzatko… – głos chłopaka załamał się ledwie zauważalnie. – Co się dzieje?
Dziewczyna oparła się biodrem o barierkę.
Na tak postawione pytanie nie miała gotowej odpowiedzi. Mimo, że już od jakiegoś czasu układała sobie w głowie potencjalne monologi, które miały trafić do jej chłopaka podczas trudnej rozmowy, mimo wpisywania na próbę (i potem kasowania) rozsądnych wiadomości w okienko czatu w internetowym komunikatorze, mimo wszystkich podjętych wcześniej wysiłków, by rozłożyć tę sytuację na czynniki pierwsze, na logiczne powody oraz światłe refleksje, wyszło jak zawsze – niezbyt mądrze.
– Nie czuję już… tego.
Maciek zacisnął mocniej rękę na barierce schodów. Wiertarka znów odezwała się nad ich głowami.
– Ale przecież jak tylko mi mówiłaś, że coś ci nie pasuje, starałem się to naprawić. Próbowałem odpowiedzieć na wszystkie twoje prośby i rozwiewać wszystkie wątpliwości.
– Wiem, że się starałeś – dziewczyna dalej trzymała ramiona zaplecione na piersi. – Bardzo to doceniam. Ale…
– Wiesz, że “ale” przekreśla poprzednie zdanie?
– Nic nie przekreśla! – zniecierpliwiła się Gosia. – No nie wiem. Po prostu coś się wyczerpało. Nie wierzę, że nam się uda wrócić do tego pięknego początku, który mieliśmy.
– Mi się nic nie wyczerpało – Maciek wszedł o jeszcze jeden stopień do góry, a dziewczyna automatycznie odsunęła się od niego. – Ja chcę z tobą być.
– No widzisz.
Światło w korytarzu znów zgasło automatycznie, jakby zadrwiło z wypowiedzianych przez Gosię słów. Chłopak machnął ramieniem w powietrzu, a żarówka rozświetliła korytarz i wydobyła z mroku niedużą figurkę Gosi, która w szarym płaszczyku, z nieco wystraszoną i naburmuszoną miną, nieruchomo stała pośrodku półpiętra.
– Ja już nie czuję, że jest tu cokolwiek do naprawienia. Nie ma o co walczyć.
– Nie zgadzam się. Chcę o ciebie walczyć.
– Maciek, naprawdę! – na policzkach Gosi pojawiły się rumieńce. – Ja już nie jestem jakąś tam studentką, mam zupełnie inny tryb życia, mam inne cele i priorytety…
– Zakochałaś się w kimś innym? – chłopak bezwiednie zniżył głos do groźnego tonu. – W kimś z radia, tak?
Przez moment oboje stali nieruchomo, nie odzywając się do siebie. Na tak postawiony zarzut Gosia miała ochotę na złość chłopakowi wykrzyczeć, że u niej w pracy przynajmniej można z kimś pogadać na poważne tematy, a nie o najnowszym wyniku w internetowej grze w czołgi. Wahała się też, czy nie zaprzeczyć gwałtownie – nie chciała, by Maciek pomyślał, że jej decyzja w jakikolwiek sposób jest podyktowana wydarzeniami z zewnątrz. Postanowienie, by się z nim rozstać, było być może bardziej efektem zaniedbania niż racjonalnej kalkulacji, ale w całości należało do niej. Zanim jednak znalazła sposób na udowodnienie swoich intencji, chłopak pokiwał głową, jakby wszystko było już dla niego jasne. Ucichła też wiertarka.
– Dobrze. Dobrze – powtórzył. Wsadził obie ręce do kieszeni. – Rozumiem.
– Co rozumiesz?
Zamiast odpowiedzieć na jej pytanie, chłopak odwrócił się na pięcie. Znów na chwilę zgasło światło w korytarzu, więc zanim Gosia zdążyła zareagować, Maciek był już pół piętra niżej.
– Hej, poczekaj! – zawołała za nim. Ruszyła w dół po schodach. – Poczekaj!
Zdenerwowany chłopak zatrzymał się dopiero przy skrzynce na listy na parterze. Podłoga była tam śliska od naniesionej przez mieszkańców wody. Gosia z rozpędem zeskoczyła z ostatniego schodka i poślizgnęła się na kafelkach. Kiedy odzyskała równowagę i odszukała wzrokiem swojego chłopaka, nadal nie wiedziała, dlaczego zawołała za nim, aby się zatrzymał. Zrobiła to odruchowo, żadne sensowne słowa nie przychodziły jej do głowy, gdy patrzyła na jego szerokie ramiona, mokre od deszczu.
– Ja nie chciałam, żeby tak wyszło.
Ledwie skończyła mówić te słowa, już miała wrażenie, że to zupełnie inny przekaz, niż dyktowały jej serce razem z głową.
Maciek zamknął oczy. Domyśliła się, dlaczego. Po chwili na brzegu jego powiek zobaczyła zbierające się łzy.
– No to cześć – rzucił szybko.
Prawie wybiegł z kamienicy na zewnątrz, prosto w ulewę. Drzwi do budynku powoli zamykały się dzięki obciążającemu je mechanizmowi, aż definitywnie zatrzasnęły się i szum deszczu ucichł.
Tym razem Gosia nie ruszyła za Maćkiem i nic nie zawołała za nim w przestrzeń. Stała nieruchomo przy pierwszych stopniach prowadzących na piętro, oddychała głęboko. Po kilku chwilach znów automatycznie zgasło światło. Dopiero wtedy dziewczyna zorientowała się, że już po wszystkim. Odwlekana przez tygodnie rozmowa, którą projektowała w swojej głowie na tyle sposobów, wskoczyła niezgrabnie na linię czasu.
Z wielkim wysiłkiem przypomniała sobie, po co właściwie wyszła z mieszkania na Chopina. Chciała iść do drogerii po kosmetyki i papier toaletowy. Te sprawy do załatwienia tak błahe i przyziemne, że aż kontrastujące z odbytą właśnie rozmową, przywołały jej myśli na spokojniejsze tory. “No to muszę iść do sklepu. Muszę iść do sklepu. Idę do sklepu” – powtórzyła sobie w myśli. Odczekała jeszcze chwilę na wszelki wypadek, by nie spotkać na swojej drodze Maćka, a potem ruszyła na zewnątrz.
Pod parasolem szła w stronę ulicy Mickiewicza. Czuła przejmujące zimno, które kąsało ją w rozgrzane policzki i ręce. Słyszała stukanie własnych obcasów na betonowym chodniku, daleki odgłos tramwaju, szum samochodów. Minęła parę studentów i dwie staruszki. Jak w transie bez żadnych konkretnych myśli dotarła do skrzyżowania. Powinna pójść w lewo, jeśli chciała dotrzeć do drogerii. Zatrzymała się tylko, by przepuścić człowieka jadącego na rowerze i nagle poczuła na sobie ogromny ciężar, tak przygniatający, że nie pozwolił jej zrobić kroku w żadną stronę.
“Czyli to koniec. Skończone.”
Przez kilka sekund wpatrywała się w brązowy liść, który wdeptany w częściowo w szpary na chodniku wyglądał niezwykle żałośnie. Mokre płytki i materiał jej parasola przyjmowały kolejne krople deszczu. W towarzystwie jednego krótkiego westchnienia ulgi ciężar opadł z jej barków, ale jednocześnie w jej piersi nagle pojawił się szloch.
Gosia stała na chodniku i ryczała jak bóbr. Sięgając do kieszeni po chusteczkę, by wytrzeć chociaż cieknący nos, myślała o sobie same nieprzychylne rzeczy. Zaczęła od obwiniania się o odwlekanie rozmowy, przeszła płynnie przez fazę “dlaczego ja ryczę, skoro to ja jestem ta zła?” i skończyła na refleksji, że na pewno płacz rozmazał cały jej makijaż. Przechodnie mijali ją na chodniku, nieco zdziwieni, ale nikt się nie zatrzymywał. W końcu dziewczyna pociągnęła solidnie nosem, schowała chusteczki do kieszeni i zamiast w lewo, poszła prosto przed siebie.
Dwadzieścia minut później stała u progu rodzinnego domu. Nie zabrała ze sobą kluczy do mieszkania rodziców, więc zadzwoniła do drzwi. Mama Gosi otworzyła je szeroko, a widząc mokrą od deszczu, zapłakaną córkę, szczerze się zdziwiła.
– Kochanie, co tu robisz? Wejdź!
– Mamo… – Gosia skrzywiła się i poczuła, jak kolejna fala łez nadciąga nieubłaganie. – Rozstałam się z chłopakiem.