Mania ze zdumieniem uniosła brwi. Mało brakowało, a przetarłaby plastikowe, ochronne okulary, w których wyszła z laboratorium.
– Okej, to jest grubsza sprawa – powiedziała przytłumionym głosem. – Ale w takim razie nie możemy o tym tutaj rozmawiać. Masz chwilę, żeby przejść się ze mną coś zjeść?
Gosia spojrzała na zegarek.
– Tak, jeszcze co najmniej dwie godziny. Czasu starczy nawet na kawę i deser.
– Świetnie. Poczekaj na mnie, tylko rozbiorę się z tych fartuchów.
Mania znikła za drzwiami. Młoda dziennikarka została na korytarzu oświetlonym dwiema jarzeniówkami. Skinęła głową jakiemuś przechodzącemu profesorowi, który wziął ją za studentkę i ukłonił się szarmancko. Czekając na sąsiadkę Gosia zdążyła zapoznać się z kilkoma posterami z konferencji, które znalazły miejsce wiecznego spoczynku na ścianie w bocznym korytarzu Wydziału Chemii UMK. Jedyne, co z nich wywnioskowała, to że autorzy zupełnie nie umieli dobierać kolorów wykresów.
– Jestem – Mania stanęła obok. Z rozczochranymi włosami i w bluzie z kapturem zupełnie nie przypominała poważnej wykładowczyni z doktorskim tytułem. – Idziemy do “Adasia”.
Dziewczyny wyszły na zewnątrz przez szerokie, szklane drzwi. Wiatr od razu dmuchnął im w twarze, obie skuliły się i przyspieszyły kroku. Zadaszonym chodnikiem pomiędzy wydziałami a biblioteką uniwersytetu w obie strony ciągnęli zmarznięci studenci. Ktoś bardzo wytrzymały na podmuchy wichury przejechał obok ludzi na rowerze. Trochę nim rzucało, gdy zatrzymywał się obok schodków prowadzących do głównego wejścia do biblioteki. Gosia i Mania zaraz za rowerzystą wskoczyły po kilku stopniach do środka budynku.
– Co za pogoda! – Gosia odwinęła wielki szalik, który znów podebrała Sowie na swoją reporterską wyprawę w teren.
– Nie ma co się dziwić – Mania szybko szła wzdłuż szerokiej lady, gdzie czytelnicy zostawiali kurtki. – Jeśli wczoraj był 21 lutego, to mieliśmy święto Strzyboga, słowiańskiego boga wiatru. Pewnie się nie wyszalał w jeden dzień.
– To ja dziękuję już za te boskie interwencje. Starczy mi tego, co się dzieje na ziemi.
Dziewczyny weszły do zatłoczonego o tej porze baru “Adaś” i zamówiły porcje spaghetti z serem. Wybrały w połowie pusty stolik, usiadły w rogu niedużej sali. Gosia wyciągnęła z torebki notes i długopis. Jeszcze raz spojrzała na zgromadzone tam informacje na temat skandalu, który za chwilę może wybuchnąć na jednym z uniwersyteckich wydziałów.
– Skąd w ogóle się dowiedziałaś o takich rewelacjach? – zapytała Mania, nachylając się nad stołem w stronę sąsiadki. – Czy ty przypadkiem nie miałaś być milutką panią z porannego programu, która czyta napisane przez kogoś innego dowcipy?
– Nie no, nadal nią jestem. Tylko po porankach zostaje jeszcze trochę etatu do wyrobienia, a ja zupełnie nie mam wiedzy muzycznej, żeby cokolwiek pomóc przy tego typu audycjach… Zresztą lubię zbierać newsy na mieście. Za poprzedni reportaż o fortach dostałam nawet publiczną pochwałę na forum od szefa. Co prawda nie wiązało się to z żadnymi pieniędzmi, ale było mi całkiem miło.
– Nie macie od tego kogoś innego? Czy tylko ty latasz z kolorowym mikrofonem od sprawy do sprawy?
– Mamy, nowego praktykanta – Gosia zachichotała. – Ale jest dość… Toporny. Solidny facet, zawsze przygotowany, kulturalny, prostolinijny. Nie nadaje się do takich delikatnych spraw, jak ta.
Pan Adaś zawołał zza baru, że porcje spaghetti są gotowe. Mania wstała, by przecisnąć się przez tłum i je odebrać. Kiedy wróciła, Gosia sprawdzała coś na telefonie.
– Spójrz – wyciągnęła smartfon w stronę koleżanki. – Poznajesz nazwisko?
– Tak, oczywiście. To była doktorantka u profesor Szablińskiej. Słyszałam, że zrezygnowała ze swoich badań, bo chciała wyjechać za granicę, czy coś w tym stylu. Zdaje się, że nawet miała już kontrakt na pracę w jakimś szwajcarskim ośrodku naukowym.
– Ha! – Gosia odłożyła telefon na stół. Z zadowoloną miną przyciągnęła do siebie parującą miskę makaronu. – Czyli mam trop.
Mania wbiła widelec w porcję spaghetti i spojrzała na uśmiechniętą sąsiadkę z uwagą.
– Bądź ostrożna. Im dłużej pracuję w nauce, tym bardziej staram się trzymać z daleka od układów. One są częściowo niezbędne, żeby przetrwać, ale wierz mi, jest mnóstwo bagnistych spraw, których naprawdę nie warto śledzić. – rozczorchrana pani doktor machnęła widelcem w powietrzu. – Powiem ci wszystko, co wiem o tej dziewczynie i o wydziale, a potem sama zdecydujesz, co chcesz opublikować. Jeśli faktycznie dokopiesz się do mobbingu, kradzieży badań i szantażu, to możesz być pewna, że władze uczelni zrobią wszystko, by to zatuszować.
– Tak myślisz?
Mania wzruszyła ramionami.
– Nie raz to widziałam. Na twoim miejscu aż tak bym się nie ekscytowała. Na każdym etapie możesz się potknąć o jakąś mackę ośmiornicy. Ach, i jeszcze jedno – naukowczyni uśmiechnęła się podstępnie. Przez chwilę wyglądała jak ubrana w dresiarską bluzę młoda czarownica, która zaraz rzuci jakieś złośliwe zaklęcie. – Stawiam warunek. Cokolwiek ustalisz, musisz mi wszystko potem opowiedzieć.
Do pierwszego dnia wiosny zostały jeszcze trzy tygodnie, ale w powietrzu wyczuwało się zapowiedź zmiany. Gosia szeroko otworzyła okno. Wiatr po tej stronie budynku nie był aż tak silny i mogła stanąć tuż obok parapetu. Przez moment patrzyła na skośne, czerwone dachy Starego Miasta, które widać było z siedziby radia. Czuła, jak podmuchy wiatru usiłują unieść w górę jej brązowe loki. Słońce wstawało coraz wcześniej, więc każdy kolejny poranek zaczynała z rosnącą pogodą ducha. Choć znów nie zdążyła nic rano zjeść, po drodze kupiła świeżą chałkę i zamierzała wgryźć się w nią zaraz po porannym serwisie informacyjnym.
Dziewczyna usłyszała trzask drzwi za sobą, a przeciąg poruszył skrzydłami okna. Odwróciła się w stronę wejścia do pokoju.
– O, wcześnie dziś jesteś – powiedział Igor. Położył torbę na krześle i zaczął zdejmować płaszcz. – Brr, możesz już odciąć od nas tę Arktykę?
– To się nazywa tlen w miejscu pracy i jest niezastąpione.
Gosia zamknęła okno. Z uśmiechem podeszła do kolegi.
– A wiesz, co jeszcze jest niezastąpione? Albo raczej: kto? Ja! Udało mi się wczoraj zdobyć sporo informacji na temat sprawy profesor Szablińskiej – pochwaliła się, siadając na obrotowym krześle przy swoim biurku. – Szef mi to zlecił dwa dni temu i już złapałam główny wątek.
– Brawo, Gosieńko. Ale wiesz, że to cię nigdzie nie zaprowadzi, takie rozmienianie się na drobne?
Dziewczyna zmarszczyła brwi. Przyglądała się przez chwilę Igorowi, który wieszał płaszcz koło drzwi. Przeszedł przez pomieszczenie, prawie ocierając się o siedzącą nieruchomo Gosię. Podniósł ze swojego biurka przygotowane wcześniej kartki.
– Obawiam się, że cię nie rozumiem – powiedziała w końcu.
Igor podszedł bliżej. Całą swoją dwumetrową postać pochylił nad głową młodej dziennikarki.
– To chodź do studia, tam ci to wyjaśnię.
– Dobra, tylko zrobię kawę.
– Mi też?
Dziewczyna przewróciła oczami.
– Tak, też.
Na kilka minut przed wejściem na antenę Gosia usiadła obok Igora w wytłumionym, przytulnym studiu. W napięciu gładziła palcami ucho swojego ulubionego kubka.
– To mów. Jak mogę sobie zaszkodzić, robiąc ten reportaż?
– Chodzi o to, że łapiesz dwie sroki za ogon – Igor oderwał wzrok od monitora. Jego wzrok i wyraz twarzy były nienaturalnie poważne. – Każdy nowicjusz, który przychodzi do radia, najpierw biega po ulicy i robi sondy. Ten etap masz już za sobą. Nawet paszczodźwięki robiłaś już w pierwszym miesiącu pracy. Pytanie, co dalej.
Gosia napiła się kawy, widząc, że redaktor sam zamierza sobie odpowiedzieć.
– Zdobywanie materiału z terenu kończy się jedną z trzech dróg: albo robisz własne audycje i gadasz do sitka, albo technicznie ogarniasz tę radiową kuwetę, albo robisz serwis. Ciebie po prostu szkoda na to, żebyś się snuła z mikrofonem za ludźmi.
– Ja się wcale za nimi nie snuję! I wszyscy ci gadacze, o których mówisz, nic by nie zrobili bez materiału z terenu.
– Jasne…
Igor wyciągnął ręce w stronę dziewczyny. Gestem i uśmiechem zaprosił ją, by chwyciła jego dłonie. Po chwili wahania Gosia powoli wyciągnęła ręce przed siebie. Patrzyła w oczy Igora, gdy ich opuszki zetknęły się w bardzo delikatny sposób. Miała wrażenie, że w naraz dzieją się dwie rzeczy – jej dłonie toną w dużych rękach mężczyzny, a spojrzenie w jego ciemnych źrenicach.
Z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu jej serce uderzyło bardzo mocno właśnie w tej chwili. Nie wcześniej, gdy świętowali razem Andrzejki w chacie na odludziu, nie u niego w domu, gdy grali w Scrabble, nie podczas jednej z wielu kaw na mieście czy wspólnych rozmów w biurze. Właśnie teraz, gdy zdawał się być zatroskany i koniecznie chciał zawodowo zatrzymać ją przy mikrofonie w studiu.
Dziewczyna kątem oka uchwyciła zegar, który odliczał do ich wejścia na antenę. Zostało im tylko kilkanaście sekund.
– Zostaw ten reportaż. Szef chce twoimi rękami załatwić sprawę z narzeczoną swojego syna. Ona jest córką Szablińskiej. Toruń jest mały, mówiłem ci.
– Ale…
Czerwona lampka zapaliła się nad ich głowami. Igor natychmiast wypuścił dłonie Gosi ze swoich i włączył mikrofon. W sekundę przybrał radosną minę, po czym tak jak zawsze otworzył ich wspólną audycję.
– Halo, halo, czy wszyscy już wstali? Zaczynamy Poranek z Radiem Toruń, w studiu witają was wasi ulubieni prowadzący, świeży jak ciepłe bułeczki: Małgorzata Swadźba…
– …oraz Igor Materko.