– Boże, on chyba przestał oddychać – Ania odchyliła niebieski kocyk, którym piętnaście minut wcześniej w pośpiechu owinęła swojego synka. W półmroku panującym w taksówce trudno było mieć pewność, ale buzia dziecka wydawała się sina.
– Na pewno nie – Gosia mocno ścisnęła ramię siostry i w panice spojrzała przez okno samochodu. – Już jesteśmy, więc zaraz wszystko sprawdzą lekarze.
Taksówkarz zahamował z piskiem opon. Ania wystrzeliła ze środka i z niemowlęciem w nosidełku popędziła w stronę wejścia do szpitala. Poły jej długiej kurtki furkotały na wietrze.
– Dwadzieścia trzy złote – taksówkarz odwrócił się w stronę Gosi, która nerwowo grzebała w torebce w poszukiwaniu portfela.
W końcu udało jej się go znaleźć, rzuciła pieniądze w stronę kierowcy i chwyciła klamkę. Wiatr natychmiast szarpnął otwartymi drzwiami, aż trudno było Gosi wysiąść z taksówki. Zmagając się z podmuchami dziewczyna biegła w kierunku drzwi. Choć sytuacja wydawała się dramatyczna, jedyna emocja, jaką dziewczyna potrafiła wydobyć z kłębiących się w głowie myśli, to była wściekłość na samą siebie za wybór wysokich botków jako obuwia do awaryjnego pomagania siostrze.
Po wejściu do środka dziewczyna ogarnęła potargane włosy z twarzy i rozejrzała się wokół, szukając jakichś wskazówek. Miała wrażenie, że zamiast mózgu używa adrenaliny buzującej w ciele jako nawigacji. Wybrała odpowiedni korytarz, minęła w pędzie jakąś kobietę na wózku i udało jej się dostrzec Anię, która w odległości kilkunastu metrów rozmawiała z ubraną na biało pielęgniarką. Zanim Gosia do nich dobiegła na obcasach, kobiety weszły do jednej z sal po prawej stronie korytarza i znikły za drzwiami. Zmachana dziennikarka stanęła przed gabinetem i zawahała się czy zapukać, czy poczekać. Oczywiście los siostrzeńca był dla niej ważny, ale po chwili zdecydowała, że na wszelki wypadek lepiej zostanie na korytarzu.
Oparła się plecami o ścianę naprzeciwko pokoju, w którym diagnozowano niemowlę. Zdjęła płaszczyk i kiedy już jej oddech nieco się wyrównał, sięgnęła po telefon. Niestety Łukasz, ojciec czerwonego, spuchniętego synka, wyjechał zawodowo na jakieś szkolenie i po raz kolejny brakowało go, gdy był potrzebny. Gosia nagrała mu wiadomość, że udało im się dotrzeć do szpitala. Patrząc na wyświetlacz smartfona dziewczyna zastanawiała się, po co właściwie Ania zgodziła się na to wszystko. Oczywiście nie wątpiła, że miłość do dziecka ma szansę równoważyć wielkie zmęczenie, poświęcenie studiów, a nawet dla niektórych może stanowić wielką życiową zmianę, dzięki której rodzice poczują się sobą w pełni. Łukasz tak często był nieobecny z powodu pracy albo nauki, że Gosia miała jednak wątpliwości, czy w tym konkretnym przypadku proces stawania się opiekunem dziecka przebiega symetrycznie. Czy chłopak jej siostry czuł się tak samo tatą, jak Ania czuła się mamą?
Drzwi gabinetu otworzyły się i ze środka wyszła pielęgniarka. Minęło już kilkanaście minut, od kiedy zawinięty w niebieski kocyk chłopiec zniknął w objęciach polskiej ochrony zdrowia. Gosia niecierpliwie przestępowała z nogi na nogę. W końcu poddała się i usiadła na brzydkim krzesełku niedaleko schodów.
Kiedy znów spojrzała na ekran telefonu, zobaczyła zdjęcie Karoliny w niebieskich włosach. Uśmiechnęła się szeroko. Dziewczyny z Chopina czekały na jej powrót jak na święta. Nie z powodu prezentów, które podróżniczka obiecała przywieźć, choć z jej zapowiedzi wynikało, że nie żałowała resztek euro na pamiątki. Wymieniały dużo zdjęć i wiadomości, ale przede wszystkim tęskniły za sobą organicznie, na poziomie ciała. Z każdym miesiącem poczucie wspólnoty zmieniało się i ich przyjaźń dawała inny rodzaj oparcia, niż wtedy, gdy wszystkie miały dla siebie czas w dowolnym momencie dnia. Sowa nadal nie wynajęła pokoju Karoliny nikomu innemu, a przejęcie miejsca przez pracującego zdalnie Stanisława pieczętowało ten niewypowiedziany pakt o dostępności pokoju, gdyby tylko zwariowana podróżniczka chciała wrócić do Torunia na dłużej.
Drzwi do gabinetu ponownie się otworzyły i Ania wyszła ze środka na sztywnych nogach. Na rękach trzymała odwinięte już z koca dziecko. Które zdawało się oddychać spokojnie. Gosia wstała tak szybko, że brzydkie krzesełko uderzyło o ścianę pomalowaną na śmietankowy kolor.
– I co?
– Już lepiej – Ania wpatrywała się w zamknięte powieki synka. – Jakaś silna reakcja alergiczna, trudno powiedzieć, na co.
– Zjadł coś?
Młoda mama pokręciła głową.
– Je tylko moje mleko, a ja bardzo pilnuję przecież, żeby nic nie… – dziewczyna uniosła głowę, spojrzała na siostrę i jej oczy natychmiast wypełniły się łzami. – Przecież ja wszystkiego pilnuję!
– Wiem, oczywiście, że pilnujesz – Gosia zaprowadziła siostrę w stronę opuszczonego wcześniej krzesełka i niemal siłą posadziła ją na nim. – To na pewno normalne, takie rzeczy się dzieją.
– Dzień dobry – nad nimi niespodziewanie wyrosła lekarka ubrana w ciemnoróżowy kitel. – Czy to pani synek miał duszności?
– Tak! To ja! Znaczy on. Tak.
– Zapraszam za mną do gabinetu obok, sprawdzimy, co się dzieje. Proszę się nie obawiać – dodała, widząc przerażoną minę dziewczyny. – Jest pani w odpowiednim miejscu i zdążyła pani na czas.
Za plecami młodej mamy kobieta uśmiechnęła się porozumiewawczo do Gosi, która wzięła od siostry kurtkę, nosidło zabrane do jazdy samochodem i dodatkowe dziecięce kocyki. Zza góry rzeczy odwzajemniła uśmiech. Odprowadziła kobiety do gabinetu i zajęła miejsce na korytarzu obok mężczyzny wpatrującego się hipnotycznie w swój telefon.
Czekając na siostrę rozglądała się po korytarzu. Dwie ciężarne mamy rozmawiały ze sobą leżąc w łóżkach i przez półotwarte drzwi Gosia słyszała strzępki nieciekawej rozmowy. Z innego pokoju dochodziły stłumione dźwięki medycznej aparatury. Wielka kobieta w puchatym szlafroku wyszła na korytarz, by zadzwonić. Kiwała głową i uspokajała kogoś po drugiej stronie słuchawki, a kroki robiła tak drobne, że nawet gdyby rozmawiała przez pół godziny, nie dotarłaby do miejsca, gdzie Gosia w oczekiwaniu na siostrę ściskała w ręce dziecięce akcesoria.
Mężczyzna siedzący obok westchnął głęboko. W atmosferze tego szpitalnego oddziału ubrany w marynarkę i krawat, wyglądał trochę obco. Na tle śmietankowej ściany jego ciemna głowa pochylała się co jakiś czas bardziej w stronę telefonu, jakby nie mógł czegoś dojrzeć. Zaciekawiona Gosia ukradkiem przechyliła się, żeby zobaczyć, co jest na wyświetlaczu. Zamiast artykułu “New York Timesa” albo chociaż “Polityki”, który mógłby faktycznie intrygować, wyświetlało się niewyraźne zdjęcie USG.
“Wszyscy oni są częścią jakiegoś plemienia, do którego ja nie należę nawet moim małym paluszkiem – przyszło jej do głowy. – Kobiety w tych wielkich koszulach do spania, matki z pachnącymi niemowlętami. Nawet ten ubrany jak biznesmen facet nie ogląda wyników giełdy, tylko zdjęcie dziecka w brzuchu…”
Dziennikarskie przeczucie ciekawego tematu zaczepiło się w jej głowie i nie chciało minąć przez następne piętnaście minut. Odłożyła na krzesło wszystkie sprzęty należące do siostrzeńca i zaczęła chodzić po korytarzu. Na linoleum jej obcasy nie wydawały żadnego dźwięku, co jeszcze bardziej utwierdzało ją w przekonaniu, że nie pasuje do oddziału dla mam i niemowlaków.
Kiedy w głowie Gosi pełno już było pomysłów na radiowe materiały na temat szpitala, Ania z dzieckiem na rękach wyszła z gabinetu.
– Musimy zostać na obserwacji – powiedziała, podchodząc do siostry.
Lekarka w różowym kitlu znów pojawiła się obok.
– Na jak długo?
– Jak tylko będziemy wiedzieć, co tak go uczula, wypuścimy was do domu. Nie ma co siedzieć tu długo, szpitale nie są najlepszym miejscem dla dzieci, a dorosłych karmią tutaj nienajlepiej – uśmiech pani doktor był zaraźliwy. Jej spokojny ton głosu sprawił, że nawet zestresowana Ania trochę się uspokoiła.
– Gdyby nie pani i pielęgniarka, która nam pomogła na samym początku, to nie wiem, co byśmy zrobiły…
– Pani Anno. Taką mamy pracę.
Gosia spojrzała w oczy kobiecie w różowym kitlu. Poczuła lekki dreszczyk intuicji. Wywiad z tą lekarką mógłby być naprawdę dobrym reportażem.
– A w przypadku tego bąbelka – lekarka podparła się pod boki i pochyliła nad trzymanym przez mamę niemowlakiem – To prawdopodobnie hydrokortyzon i do przodu. Ale sprawdzić trzeba. Chyba już mu nawet lepiej.
Widząc, że rozmowa zbliża się ku końcowi, Gosia postanowiła działać.
– Praca jest pani pasją, prawda?
Lekarka wsadziła ręce do kieszeni. Spojrzała na dziennikarkę przyjaźnie.
– Jeśli poświęciło się tyle czasu i sił na przygotowanie do zawodu, a potem wytrwało w tym środowisku, to chyba tak można powiedzieć. Całe szczęście, że nie mam żadnych wątpliwości, czy małym dzieciom warto pomagać. Z dorosłymi miałbym ich mnóstwo.
– Nie wątpię! Czy mogłaby mi pani jeszcze powiedzieć…
Gosia spojrzała na identyfikator lekarki przypięty do kieszeni, szukając dodatkowych informacji. Nagle poczuła, jak silny dreszcz przechodzi przez jej ramiona. Na kartce w plastikowym opakowaniu wyraźnymi, dużymi literami było napisane “Katarzyna Materko”. Uprzejma, dowcipna i kompetentna kobieta, z którą młoda dziennikarka bardzo chciała porozmawiać o pracy w szpitalu była jednocześnie żoną jej kolegi z radia, z którym w ich wspólnym mieszkaniu Gosia nie tak dawno piła wino i grała w scrabble. Na twarz dziewczyny natychmiast wpłynął rumieniec, czerwony niczym reakcja skóry niemowlęcia na nieznany alergen.
– Tak?
– …gdzie mogłabym skorzystać z toalety?