80. Otwarcie

Sowa oparta o parapet hostelowego okna wdychała świeże, wiosenne już powietrze. Kasztany rosnące przy ulicy Chopina powoli pęczniały z chęci wypuszczenia liści i coraz szybciej toczyły świeże soki gdzieś pod korą. Nad miastem przesuwały się popołudniowe chmury, a pod nimi tramwaje i samochody odbijały ten ruch jak lustro. Z powodu korków na Placu Rapackiego pojazdy wcale nie przesuwały się szybciej, niż obłoki. 

Aleksandra zamknęła okno i rozejrzała się po pomieszczeniu recepcji. Zadowolona z efektu przeszła do pokoju wspólnego, gdzie rozrzucone na starej sofie poduszki przykrywały przetarcia tkaniny. Postawione wzdłuż drewnianego blatu krzesła (każde inne) czekały na ciężkie lub chude tyłki gości. Wydrukowane na szybko zdjęcia znajomego fotografa prezentowały się wspaniale na ścianie, zakrywając miejsca zniszczone przez ekipę wnoszącą meble. WiFi unosiło się w powietrzu razem z zapachem świeżej pościeli na łóżkach i odrobiną środków dezynfekujących z kantorka z miotłami.

Wszystko wydawało się gotowe na otwarcie. 

– Tylko ja chyba nie jestem gotowa – powiedziała Sowa do kuzynki, która z okazji wielkiego święta przyjechała do Torunia i zamierzała całość relacjonować na swoim popularnym koncie na instagramie. 

Sonja rozparta na czerwonym fotelu w kuchni podniosła kubek z kawą w powietrze, jakby to był co najmniej kieliszek szampana. Jej długie nogi przewieszone przez oparcie również trochę się uniosły.

– Na takie rzeczy nigdy się nie jest do końca gotowym – oznajmiła z uśmiechem. 

– My nadrobimy za ciebie – zapewnił Sowę Marcin, który również postanowił wyrwać się z Warszawy i przyjechał razem z modelką. – Z przyjemnością przejmiemy funkcję robienia z siebie widowiska, tego możesz być pewna.

Sowa położyła klucze do hostelu na kuchennym stole.

– Widowiskiem, to ma być muzyka prosto z Jamy – powiedziała, siadając obok kuzynki. – Na szczęście wszyscy mają wolny wieczór i nawet pan mecenas przyjdzie z klarnetem na poddasze, tylko musimy w tym czasie pilnować jego psa.

– Ale to będzie super! – Sonja odstawiła kubek i klasnęła w dłonie. – O której dokładnie zaczynamy? 

– O dwudziestej. 

Z kieszeni spodni odezwał się telefon Sowy. Odebrała, porozmawiała chwilę z kimś i jeszcze w trakcie uprzejmych pożegnań znowu chwyciła hostelowe klucze ze stołu.

– Pierwsi goście – wyjaśniła szybko. – Pierwsi goście. Muszę iść im otworzyć. Goście!

– No idź, idź! Bo cię te nerwy rozsadzą – roześmiała się Sonja.


Stanisław spóźnił się na wielkie otwarcie. Choć wiedział, że może nie zdążyć wrócić do Torunia na czas z firmowego spotkania, zdecydował się wybrać do Gdańska na biznesowe pertraktacje w kilka par poważnych, przedsiębiorczych oczu. Niestety nie tylko oczy wzięły udział w spotkaniu, ale również gardła ewentualnych klientów, więc popołudniowe drinki przeciągnęły się aż do wieczornego picia w klubie. Gdy Stanisław wszedł wreszcie po schodach na ostatnie piętro kamienicy na Chopina, nie było już słychać muzyki na żywo, którą sam wcześniej lobbował jako sposób na przyciągnięcie zainteresowania ludzi nowym miejscem na mapie miasta. W progu minął się z mecenasem Dobkowiakiem, którego pies nie omieszkał zaalarmować wszystkich o przybyciu nowego człowieka. 

Gosia z naręczem pustych kubeczków po napojach stała na środku korytarza i rozmawiała z wysokim mężczyzną w ciemnej koszuli. Jego przyjemny, radiowy głos niósł się nad podłogą, wsiąkał w kąty i przyciągał uwagę. Kiedy oboje zauważyli Stanisława, przerwali na chwilę pogawędkę. Dziewczyna pokazała ruchem głowy, by wracający z Gdańska Staś minął ich i wszedł do pokoju wspólnego. 

Na kolorowych krzesłach przy stole siedzieli jeszcze ostatni uczestnicy spotkania. Mężczyzna przecisnął się obok futerału na kontrabas, przewiesił z oparcia czyjąś kurtkę na inne krzesło i opadł zmęczony na siedzenie. 

– O, dotarłeś – Marcin odwrócił głowę w stronę przybysza. – Rychło w czas.

– Nie mogłem wcześniej.

– Skoro tak mówisz.

Stanisław odszukał wzrokiem Aleksandrę. Ubrana w piękną, czarną sukienkę ozdobioną kolorowym naszyjnikiem stała przy drugim końcu stołu. Bez słowa tkwiła przez chwilę nieruchomo. W końcu opuściła głowę, chwyciła stojące na blacie brudne talerze po przekąskach i ruszyła z nimi w stronę kuchni. 

Mężczyzna odstawił na krzesło skórzaną teczkę, którą trzymał na kolanach. Ruszył za Sową. Przecisnął się znów obok Gosi i wysokiego radiowca, potknął się o jakiś karton z butelkami, wpadł na otwarte drzwi lodówki. Sonja razem z jednym z muzyków obserwowała to slapstickowe przejście z perspektywy urządzonej pod oknem minipalarni, oboje wybuchnęli śmiechem. Jedyną osobą, której humor pozostał niewzruszony, była Sowa.

– Przepraszam cię, że dopiero teraz dotarłem.

Stanisław stanął obok zmywarki. Nie śmiał podejść bliżej trzymającej brudny nóż dziewczyny. 

– Rozumiem. Twój wybór. 

– Naprawdę nie sądziłem, że tyle czasu zajmie to spotkanie.

– Okej, rozumiem. 

– To jest bardzo ważny klient, dzięki niemu na pół roku możemy odpuścić sobie szukanie nowych zleceń…

Sowa wyprostowała się ze szklanką w ręce. Spojrzała zdenerwowana na Stasia.

– Czy ja się muszę powtarzać? Rozumiem. 

Sonja zgasiła swojego papierosa. Chwyciła pod rękę kolegę muzyka i wyprowadziła go z kuchni, żeby dać kuzynce przestrzeń do swobodnej wymiany zdań bez postronnych osób. Mimo, że właścicielka hostelu zauważyła i poprawnie zinterpretowała ten ruch, wcale nie paliła się do żadnych wyjaśniających rozmów. Milczeli ze Stanisławem oboje, dopóki wszystkie naczynia nie znalazły się we wnętrzu zmywarki, dziewczyna nie zamknęła jej drzwiczek i nie uruchomiła programu. Wtedy dopiero odważyła się spojrzeć na spóźnionego mężczyznę. 

– Jest mi przykro  – powiedziała spokojnie. – Wydawało mi się, że to jest dla ciebie ważne, żeby mnie wspierać. 

– Oczywiście, bardzo ważne – Stanisław aż postąpił krok naprzód, ale po chwili wahania nie zbliżył się bardziej. – Ale ja naprawdę muszę teraz ciężko pracować. 

– Teraz musisz? Dlaczego teraz musisz?

Sowa zaplotła ramiona na piersi. Gdzieś z oddalonej części hostelu dobiegł do nich śmiech Gosi.

– Jest trudna sytuacja na rynku pracy. Trzeba się naprawdę namęczyć, żeby mieć regularne i sensowne dochody. Nie wyobrażam sobie, żebym miał odpuścić, przestać się starać i osiąść na laurach, cały czas trzeba być z przodu tego wyścigu, bo inaczej nic nie zostaje do zgarnięcia. 

– Mhm.

– Dopiero co otworzyłaś hostel, niby jest efekt nowości, ale nie wiadomo, jak będzie z wpływami z niego. Nie masz jeszcze doświadczenia w biznesie, więc trudno, żebyś umiała przewidywać takie rzeczy. Ty też powinnaś w moim poświęceniu dla pracy widzieć plusy, a nie kręcić nosem, że nie udało mi się dotrzeć na koncert. Moi klienci chcieli poznać Gdańsk od klubowej strony i to tam musiałem być uczestnikiem imprezy, a nie tutaj.

Aleksandra głęboko odetchnęła, żeby nie otworzyć zmywarki i nie wyciągnąć włożonego tam wcześniej noża. Zebrała myśli, wpatrując się w kolorowe talerze z półki nad roboczym blatem. 

– Wiesz, co? Dzięki, że już na tym etapie otwarcie to sobie wyjaśniliśmy, czyje imprezy i czyje dochody są ważniejsze. Czy to akurat ty musiałeś ciągać swoich gości po barach nad morzem, nikt inny z twojej pracy nie mógł tego zrobić? Może tak było, może masz takie zadanie w zespole. Okej, rozumiem. Ale w takim razie ty też zrozumiesz, że skoro wcześniej deklarowałeś mi pomoc i wsparcie w przeprowadzeniu wielkiego otwarcia dla MOICH klientów, to teraz jestem zła, że nie było cię, gdy ono się odbywało. Mnie akurat nikt tutaj nie mógł zastąpić.

Stanisław otworzył jeszcze usta, żeby coś odpowiedzieć, ale Sowa nie miała już ochoty niczego słuchać, a już na pewno nie zamierzała bardziej nasiąkać emocjami – miała wystarczająco dużo do przetrawienia. Chwyciła brzeg czarnej sukienki, przecisnęła się między kartonem a nieruchomym Stanisławem i wyszła z kuchni. Nie do końca wiedziała, gdzie udać się na ochłonięcie po tej wymianie zdań, kręciła się kilka sekund w korytarzu, zmieniając kierunki. W końcu poczuła, że drobna, chłodna dłoń chwyta ją za łokieć i prowadzi w stronę łazienki.

– Muszę ci coś powiedzieć – wyznała w biegu Gosia. 

Wskoczyły do jasnego pomieszczenia wyłożonego kafelkami. Dziennikarka przekręciła zamek, żeby nikt nie mógł dostać się do środka. Co prawda przebywanie na małej przestrzeni z innym człowiekiem to nie był szczyt marzeń Sowy, ale pozwoliła przyjaciółce zrobić to wszystko, żeby nie mierzyć się chwilowo z własnym wzburzeniem. 

– Co się stało?

– Rozmawiałam z Igorem. Opowiadałam ci o tym, że w szpitalu poznałam jego żonę, prawda?

– Tak.

Gosia zanurzyła dłonie w kręconych włosach. Stanęła nieruchomo naprzeciwko lustra.  

– I opowiadałam ci, że usiłuję dalej ciągnąć dziennikarskie śledztwo w sprawie profesor Szablińskiej?

– Tak – Sowa oparła się o kafelki. Ich chłód był bardzo miły dla rozgrzanej skóry. – Co jedno ma wspólnego z drugim?

– Igor chce mi przekazać jakieś bardzo istotne dla sprawy informacje. Wcześniej próbował mnie odwieść od tego, a teraz zamierza mi pomóc i mnie naprowadzić na jakiś ważny trop. – Gosia usiadła na zamkniętej klapie od ubikacji. Wbiła wzrok w twarz Sowy. – I powiedział, że może mi o tym opowiedzieć tylko u siebie w mieszkaniu, bez podsłuchujących ludzi.

– Już tam byłaś, prawda?

– Tak! Ale po pierwsze, to było zanim poznałam i zaczęłam uwielbiać jego żonę, a poza tym użył takiego sformułowania: “nastawiaj się na całą noc”.

– Uła.

Sowa zdjęła okulary. Potarła dłonią zmęczone oczy, czym rozmazała sobie nałożony wcześniej makijaż. Zorientowała się, że wygląda jak panda, gdy spojrzała w wiszące nad umywalką lustro. O tej porze i w tym stanie było jej wszystko jedno. Założyła okulary z powrotem.

– Co zamierzasz z tym zrobić?

– Nie wiem – jęknęła Gosia. – A jeśli on chce się ze mną po prostu przespać jak… jak stary facet z małolatą z pracy?

– Różnica wieku między wami nie jest duża.

– Ale różnica stanowisk już jest.

Dziewczyny zamilkły. Małgorzata w skupieniu bawiła się swoim pierścionkiem, a Sowa przymknęła oczy i starała się głęboko oddychać. Obie trwałyby w swoim milczeniu jeszcze długo, gdyby ktoś nie zapukał do drzwi.

– Halo, jesteście tam? – Marcin przystawił ucho do szpary przy futrynie. – Halo, szopenowskie księżniczki!

– Tak, coś się stało?

– Nic, ale wszyscy już poszli i chciałem was zabrać na after do kuchni, bo został nam aperol, gin, tonik i chyba nawet trochę ciasta.

Gosia uśmiechnęła się. Sowa wyciągnęła rękę, żeby otworzyć drzwi. Przekręcony zamek nie chciał się odblokować. Siłowała się na zmianę z nim i z klamką, ale żadna z metod nie chciała zadziałać.

– No ładnie.

Gosia wstała i podeszła do klamki. Teraz to ona powtórzyła nerwowe ruchy przyjaciółki, ale drzwi nadal pozostawały zamknięte. 

– Zablokowało się!

– Przecież widzę – Marcin od zewnątrz spróbował zdziałać coś w sprawie zamka. – Sowa, przyciągnij teraz do siebie, a ja…

Nagle zamek puścił, skrzydło drzwi gwałtownie się otworzyło. Sąsiad wpadł do łazienki i przewrócił obie pięknie ubrane dziewczyny prosto na podłogę. Przez chwilę śmiali się we troje z ulgi, a dźwięk odbijał się od kafelków, zwielokrotniony dziwnym echem. Kiedy spróbowali wstać, komuś powinęła się ręka czy noga i znów wylądowali na ziemi. Uspokoili się dopiero po kolejnej salwie śmiechu. 

– Niezłe otwarcie – powiedziała Sowa, gdy już otrzepali się z siebie i stanęli na korytarzu przed wejściem do łazienki. – Naprawdę niezłe.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *