81. Kończy, co zaczęła

– Pacjent będzie żył.

Karolina podskoczyła radośnie, aż jej niebieskie końcówki włosów pofrunęły w górę. 

–  Nie ciesz się tak, jeszcze nie przeszliśmy do kosztów, jakie musisz z tej okazji ponieść – zza volkswagena transportera wyszedł Oskar, jej młodszy o kilka lat kuzyn. Wytarł ręce w jakąś niezbyt czystą szmatę i stanął przy tylnych kołach wozu. – Masz do wymiany pół bebechów tego grata, jeśli planujesz nim robić dłuższe wycieczki.

– No wiesz, może nie jakieś bardzo długie, ale tak do Hiszpanii…

– Do Hiszpanii! – Oskar roześmiał się. Z sąsiedniego pomieszczenia doszedł do nich głośny warkot jakiegoś urządzenia, które włączył właściciel stacji diagnostycznej. – Chodźmy gdzieś indziej, żebym nie musiał krzyczeć!

Stanęli na świeżym powietrzu, przed niebieską bramą wjazdową. Chłopak wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów. Karolina odmówiła ruchem ręki, więc Oskar zapalił sam. W wiosennym słońcu uniósł się w górę gryzący dym, który w ogóle nie przeszkadzał dziewczynie podekscytowanej wizją remontu przyszłego wyprawowego samochodu.

– Jeśli chcesz tym czymś pojechać w trasę dłuższą, niż do Wałbrzycha, to musisz przede wszystkim wymienić sprzęgło z dwumasą. Klocki też. W zasadzie silnik też nie jest pierwszej świeżości, no ale wymienimy olej i poobserwujesz, czy cieknie. Mam pewne podejrzenie co do elektryki, może też się trafić jakaś drobnostka do naprawy. Na razie nie będę cię straszyć, najwyżej padniesz, jak zobaczysz rachunek.

Karolina wsadziła ręce do kieszeni kamizelki pożyczonej od mamy i zaczęła kalkulować w głowie. Oskar jako początkujący mechanik samochodowy miał może niewiele życiowego doświadczenia, ale zdecydowanie zasługiwał na miano specjalisty. Na pewno by jej nie oszukał i nie usiłował z niej wydusić pieniędzy za niepotrzebne naprawy. Ufała mu bezgranicznie w kwestiach motoryzacyjnych, od kiedy w wieku 17 lat doprowadził do używalności Land Rovera wujka. Wszyscy przecierali oczy ze zdumienia, kiedy odpalił samochód, który stał nieużywany i źle zdiagnozowany na podjeździe ich domu w Michałowicach. 

– Mam na ten cel odłożone na razie jakieś… osiemset złotych – powiedziała w końcu, przypatrując się plamom na roboczej bluzie mechanika. – Ile więcej będę musiała jeszcze znaleźć? 

Oskar potarł dłonią brodę z dwudniowym zarostem. 

– Dwa razy tyle i będziemy kwita. 

Karolina uśmiechnęła się lekko. Spojrzała w stronę pomarańczowego auta, które w przeszłości służyło tacie jako bus do wożenia turystów po Sudetach, środek transportu materiałów budowlanych i mebli przy remoncie Chaty Izerskiej, a nawet zdaje się miało epizod funkcjonowania jako zwierzęca karetka dla kozy sąsiada, którą trzeba było ratować.

Kuzyn zgasił papierosa w słoiku, który stał przy wjeździe do garażu. Karolina bezwiednie podążyła wzrokiem za ruchem jego ręki.

– No co, może i robota brudna, ale porządek musi być, nie będę petował na ziemię – Oskar wyprostował się z uśmiechem. – To kiedy chcesz ruszać na te swoje wyprawy?

Blondynka machnęła ręką w stronę volkswagena.

– A kiedy możesz skończyć go remontować? 

– To trochę zależy od dostępności części i od tego, ile innej roboty będę miał w warsztacie, ale licz dwa tygodnie minimum.

Dziewczyna pokiwała głową. Chwilę stali w milczeniu, grzejąc nosy w wiosennym słońcu, słuchając na przemian ptaków ćwierkających wściekle w pobliskim krzewie bzu i warkotu dochodzącego z warsztatu. 

– Dobrze, to jesteśmy umówieni – kuzyn uścisnął rękę Karolinie. – O, fajną masz dziarkę, nie Niemczech zrobiłaś? Ja wracam do roboty, a ty idź zorganizować dodatkowe osiem stów, bo mniej, to na pewno nie wyjdzie. 


Rodzice Karoliny oczywiście stęsknili się za obecnością córki. Z uwagą wysłuchali wszystkich opowieści, obejrzeli zdjęcia z remontowanego kościoła oraz z wycieczek po Szwarcwaldzie, uczcili też jej przyjazd do domu wyprawieniem przepysznej kolacji. Zdawało się jednak, że z Niemiec Karolina przywiozła coś jeszcze, oprócz wyśmienitego regionalnego wina i kilku innych pamiątek. Choć cieszyła się z kurczaka upieczonego przez mamę na kolację, następnego dnia przy śniadaniu odmówiła już jedzenia mięsa. Z jej niebieskich włosów rodzice trochę się śmiali, a trochę machali na nie ręką. W myśl zasady, że odrobina zdrowego buntu jeszcze nikomu nie zaszkodziła, a swój etap nastoletni Karolina głównie spędziła w górach lub z nosem w książkach, tata dał jej również kluczyki do pomarańczowego auta. 

– Niech jedzie, niech się przekona, że to grat i nic z niego nie będzie – przekonywał mamę za plecami córki, gdy ta w biegu chwytała kamizelkę z wieszaka i ruszała do wyjścia. Trzasnęły za nią drzwi. – Zobaczy, ile będzie kosztowała naprawa, to jej przejdzie. 

Po południu tata Karoliny rozłożył folię malarską w dwóch gościnnych pokojach, które odświeżali na raty. Kiedy gości było mniej, starali się przygotować Chatę na nadchodzący sezon. Zanim jeszcze zdążył dotknąć wałkiem ściany, w progu pojawiła się Karolina i zapytała, czy potrzebuje pomocy. 

– No tak, masz już doświadczenie w odnawianiu starożytnych budowli! Zapraszam do pracy – odpowiedział, odkładając narzędzie na kuwetkę z białą farbą. – Ja wezmę ten duży do sufitu i razem pójdzie nam raz-dwa. 

Dziewczyna podwinęła rękawy koszuli. Domowe dresy i tak zasługiwały już tylko na to, by zejść o jeden poziom niżej w ubraniowej hierarchii, więc nie poszła się przebrać w nic innego, tylko od razu zabrała do pracy. 

Malowali ściany w rytm popularnych przebojów i reklam leków, nadawanych z głośniczka przez lokalne radio. Karolina pokrywała kolejne fragmenty ściany białymi pasami i myślała o Gosi, która w innej części kraju być może siedziała właśnie przy radiowym mikrofonie. Opowiedziała tacie o tym, jak wciągający dla Gosi okazał się pierwszy etap pracy w radiu. 

– Prawdziwa kariera jej się zaczęła! – zawołał wesoło pan Kowalski. Ostrożnie zszedł z drabiny, żeby nabrać więcej farby na wałek. – A jak tam Sowa i jej hostel? Radzi sobie? Dzwoniła do mnie jakiś czas temu, żeby wypytać o jakieś przepisy związane z odbiorem obiektu przez straż pożarną.

– Chyba wszystko musiało się udać, bo otworzyli hostel dwa dni temu – odpowiedziała Karolina. – Było bardzo hucznie, zespół grał muzykę na żywo. Pierwsi goście wychwalają pod niebiosa śniadanie i wystrój. Tylko dziewczyna od mediów społecznościowych jakaś taka kiepska, nawet nie przyszła na otwarcie, napisała „Wyślij jakieś fotki, to wrzucę” i tyle. 

– U nas też by się przydał ktoś do promowania Chaty…

– Gdzie tam, nie potrzebujecie promocji, przecież macie czasami aż za dużo gości – blondynka roześmiała się. – A w wakacje, to już w ogóle. 

– A ty byś się nie chciała tym zająć?

Karolina uklękła przy kaloryferze. Spojrzała na tatę z dołu. Pociągłymi ruchami malował sufit, a maleńkie kropelki białej farby opadały na jego ciemną koszulkę i zdobiły ją w konstelacje. 

– Ja nie jestem zbyt dobra w promocji, większy byłby ze mnie pożytek, gdybym została majstrem od remontów – powiedziała po dłuższej chwili. – Wolę sobie ręce ubrudzić, niż klikać posty. 

– No tak, no tak. A masz jakiś pomysł na to, co będziesz teraz robić zawodowo? Wyjazd coś ci rozjaśnił w głowie w tej sprawie?

– Jeszcze nie wiem, na pewno nie chciałabym jeździć z projektu na projekt, choć i tak można.

Dziewczyna nachyliła się tuż nad podłogą, żeby dotrzeć z farbą we wszystkie zakamarki naokoło kaloryfera. Folia pod jej kolanami zaszeleściła i napięła się nieprzyjemnie. 

– Może dobrze byłoby rozejrzeć się za stałą pracą? Wiesz, u nas możesz pomagać w Chacie i zawsze się robota znajdzie, ale dobrze, żebyś budowała coś takiego… twojego. Własną karierę. Najlepiej taką zgodną z wykształceniem. W urzędzie na przykład. Miałabyś pewność, że dostaniesz co miesiąc wypłatę. Może to nie brzmi jak życie pełne przygód, ale stabilne zatrudnienie jeszcze przyjdzie ci docenić.

Karolina w milczeniu wysłuchała spod kaloryfera całej tej wypowiedzi. Gdyby usłyszała ją przed wyjazdem na rusztowanie do Szwarcwaldu, pewnie zrobiłoby jej się przykro. A teraz tylko wyskrobała resztki farby z pojemnika i znów wpełzła pod żeliwne żeberka.

– Wyobrażasz sobie, że przychodzisz do okienka w urzędzie albo do biura konserwatora zabytków i wita cię tam dziewczyna z niebieskimi włosami? – zapytała po chwili. – Chociaż to wcale nie chodzi o włosy. Chyba na razie… albo może nawet w ogóle w życiu, nawet w przyszłości, nie pasowałabym do stadka ubranych w marynarki urzędniczek, których głównym tematem rozmów są zakupy w Lidlu albo dzieci i ich zajęcia dodatkowe.

– No tak, no tak. 

Tata zszedł z drabiny. Niemal w tym samym czasie oboje podeszli do wiadra z farbą, żeby uzupełnić swoje kuwetki. Karolina kątem oka uchwyciła wzrok taty, który zatrzymał się na jej przedramieniu z obrazem gór i róży wiatrów. Podniosła z podłogi wiadro.

– Mama coś mówiła o tatuażu? – zapytała, wpatrując się w gładki strumień bieli, który wlewała do pojemnika. 

Pan Kowalski westchnął ciężko. Podstawił swoje naczynie, żeby tam również córka dolała farby. 

– Nie podoba jej się. Mi zresztą też nie bardzo. Nie mogłaś sobie kupić koszulki z takim wzorem? Po co to na ciele, tak na zawsze? A jak ci przejdzie?

Blondynka odruchowo wcisnęła głowę w ramiona. Oddała tacie wiadro. Chwycił je mocno i odstawił na podłogę przykrytą folią malarską. Radio z kąta zawyło jakąś reklamę leku na zaparcia. 

– Ja nie żałuję – powiedziała Karolina.

Chwyciła kuwetkę napełnioną farbą i pomaszerowała w stronę kaloryfera, by dokończyć, co zaczęła malować.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *