W ciasnej uliczce stambulskiej dzielnicy Beşiktaş prawdopodobnie zgromadzili się wszyscy mieszkańcy okolicznych domów, sąsiednich dzielnic i być może w ogóle tej części miasta. Wśród falujących tłumów kibiców ci bardziej zaradni znaleźli swoje miejsce na wystawionych na zewnątrz stołkach i krzesłach. W dobrej sytuacji znajdowali się także stojący ramię w ramię ludzie, którzy dość szczelnie wypełniali przestrzeń pomiędzy barowymi meblami na chodniku. Jeśli ktoś przyjechał lub przyszedł już po rozpoczęciu meczu, mógł jedynie zadowolić się miejscem siedzącym na krawężniku, co wiązało się z notorycznym uskakiwaniem przed pędzącymi skuterami lub samochodami.
Niezależnie jednak od tego, czy było im wygodnie, czy zupełnie nie, każdy z kibiców wpatrywał się w jeden z telewizorów i z napięciem komentował ruchy swojej drużyny oraz przeciwników. W chmurze pełnej okrzyków, dymu papierosów, wznoszenia rąk i przede wszystkim typowo restauracyjnego gwaru była jedna osoba, która usiłowała usłyszeć sygnał telefonu.
Gosia przyciskała smartfon do ucha już po raz piąty tego wieczora. Obok niej Karolina prowadziła żywą dyskusję z Yusufem i jego kolegami, zupełnie rześka po swojej drzemce na sofie. Gosia bardzo chciała się przyłączyć do wszechogarniającej, pełnej napięcia i radości atmosfery. Niestety cały czas czuła na karku oddech Urzędu Skarbowego, który wiele kilometrów dalej podejmował właśnie wysiłki, aby uczynić z niej przestępcę podatkowego.
– Halo? Tu telefon Hrabiny – odezwał się nagle po szóstym sygnale miły, męski głos w słuchawce.
Gosia zmarszczyła brwi, spojrzała na swój telefon z odległości dłoni. Wokół niej wybuchł znowu okrzyk podekscytowanego tłumu, a plastikowy kubek z resztką piwa zatoczył łuk nad jej głową i znikł pod nogami.
– Halo? – odezwał się znów głos z Polski. – Dzwoni do mnie mecz?
– Tak… Nie! – zawołała Gosia i zatkała sobie drugie ucho palcem. Skulona, zaczęła się przeciskać przez tłum, by znaleźć jakieś mniej głośne miejsce. – Z tej strony Gosia, czy Sowa jest gdzieś obok?
– Nie, hrabina Sowińska von Hegenbarth wyjechała na odpoczynek u wód w Karkonoszach – odparł nieco rozbawiony głos. – Czy mogę jakoś pomóc?
Gosia ledwo zrozumiała, co chłopak powiedział, ponieważ z prawej i z lewej strony ulicy nadciągały dwa skutery. Dziewczyna razem z trzema Turczynkami uskoczyła przed pojazdami, kierowcy radośnie zatrąbili, minęli się jakimś cudem o kilka milimetrów i pojechali dalej. Nikt nie ucierpiał, ale tłum zawył ze smutku z powodu czegoś, co właśnie pokazały kolorowe telewizory zawieszone ponad głowami kibiców.
– Nie wiem, czy możesz mi pomóc – westchnęła Gosia, przechodząc nad dwiema toczącymi się po ziemi butelkami. Wyminęła grupkę młodych mężczyzn, ubranych w wielkie czarno-białe płachty z symbolem klubu piłkarskiego.
– Ty jesteś Gosia! TA Gosia! – zawołał nagle chłopak po drugiej stronie telefonu, z nieskrywaną radością. Dziewczyna nie mogła wiedzieć, że zanim zamienił z nią słowo, udało mu się zaznajomić z jej gustem w kwestii koronkowej bielizny. Wyczuła szeroki uśmiech w jego głosie. – Wspaniale, że mamy okazję się poznać!
– Och, też się cieszę, nie masz pojęcia, jak bardzo! – prychnęła ze złością, gdy wciskała się pod czyjś balkon. Zamarła w niewygodnej pozycji, prawie przytulona do poustawianych zgrabnie skrzynek z pomarańczami. Właściciel warzywniaka spojrzał na nią przelotnie, ale zaraz znów coś wydarzyło się na ekranie telewizorów, więc stracił zainteresowanie dla dziwnej dziewczyny z telefonem przy uchu.
– Dobrze, w takim razie co mogę dla ciebie zrobić? Nie wiem, czy Hrabina wspominała ci, że ma lokatora zastępczego? Zamieszkałem na kilka tygodni u was na Chopina. Jestem kumplem twojej siostry, Ani. Muszę powiedzieć, że masz naprawdę bardzo wygodne łóżko, droga Małgorzatko.
Gosia ze wszystkich zdrobnień jej imienia najbardziej nienawidziła protekcjonalnej „Małgorzatki”. Odetchnęła głęboko powietrzem o temperaturze 32 stopni, wbiła wzrok w jaskrawe pomarańcze w skrzynkach i przyrzekła sobie nie denerwować się na tego idiotę po drugiej stronie słuchawki. Ktoś musiał jej pomóc z tym PIT-em.
– Potrzebuję cię bardziej, niż kremu na słońce w tym klimacie – zaczęła powoli. – Rób dokładnie to, co ci powiem i nie zadawaj zbędnych pytań.
– Tak jest, Małgorzatko!
Gdy przez tłum przepłynęła niewiarygodna fala krzyku, emocji, podskakiwania i wyrzucania rąk w górę, Gosia zrozumiała, że padła bramka dla drużyny Beşiktaş. Właściciel warzywniaka zupełnie stracił zainteresowanie klientami, ściskał się z kolegą z salonu fryzjerskiego, który stał obok i razem krzyczeli coś radośnie po turecku. Chłopak po drugiej stronie słuchawki na pewno słyszał wrzawę, kilkoma słowami upewnił się, czy Gosia nadal jest na linii.
– Odpal komputer, który leży na biurku! – zawołała dziewczyna do słuchawki. – Nie ma hasła, więc powinien włączyć się bez problemu!
– Oczywiście, Małgorzatko! – odpowiedział chłopak. – Tak w ogóle, to mam na imię Maciek!
– Wspaniale! – odkrzyknęła zdesperowana już nieco Gosia, rozglądając się za bardziej spokojnym miejscem. Po krótkim namyśle podniosła się zza skrzynek i wbiegła do środka sklepu. Stanęła pomiędzy ogromną górą ostrych, zielonych papryczek a workami cebuli i kontynuowała: – Włączyłeś?
– Tak. Co dalej?
– Folder „Ważne dokumenty”, znajdziesz go chyba na dysku D. Masz?
– Mam, Małgorzatko!
Dziewczyna ugryzła się w język, żeby nie wybuchnąć złością. Obróciła się na pięcie i stanęła twarzą w twarz ze sprzedawcą, który na chwilę wszedł do środka. Ruchem ręki pokazała mu, że nie jest zainteresowana kupowaniem niczego, tylko rozmawia przez telefon. Mężczyzna zrozumiał gest, szybko wrócił to oglądania meczu w progu swojego sklepu.
– Dobrze, to teraz otwórz taki plik exela, który jest zatytułowany „PIT” – powiedziała do słuchawki. – Proszę – dodała na koniec nieco ciszej.
– Okej, jest. Co cię konkretnie interesuje? – zapytał Maciek.
– Problem polega na tym, że nie mam pojęcia – odpowiedziała Gosia i roześmiała się nerwowo. – Urząd Skarbowy twierdzi, że nie wykazałam wszystkich dochodów w moim rozliczeniu.
Dziewczyna przeczesała ręką gęste, brązowe loki. W środku sklepu było trochę chłodniej, niż na ulicy, ale nadal temperatura przekraczała 27 stopni, więc myślenie o podatkach w takich warunkach przychodziło jej wyjątkowo opornie. Po polskiej stronie słuchawki dało się słyszeć odgłosy zastanawiania się, zbliżone do „hm, hm, hm”. Maciek z pewnością oglądał tabelę i również było mu trudno odnaleźć błąd, skoro nie wiedział nawet, czego szukać.
– Dobra, mam plan – westchnęła Gosia. – Przeczytaj mi wszystkie nazwy firm, z których miałam dochód.
– Już… Inventpol, Agencja Reklamowa „Maxis”, Wydawnictwo Irena Zarzycka…
– TAK!!! – krzyknęła radośnie Gosia i lekko podskoczyła. – To o to im chodziło, nie dostałam przecież żadnego pisma od Zarzyckiej! Maciek, jesteś strasznie denerwującym typem, ale spisałeś się na medal!
– Wiem, Małgorzatko – roześmiał się chłopak. – Co dalej robimy?
Dziewczyna rozejrzała się wokół siebie, jakby szukając podpowiedzi wśród warzyw i owoców. Dotknęła ręką ogromnych arbuzów, ułożonych w elegancką piramidę. Poczuła pod opuszkami uspokajające zimno i gładkość zielonej skórki.
– Muszę odezwać się do Zarzyckiej, żeby przesłała mi dokument, a jak przyjdzie, mogę dokonać korekty PIT-a przez internet. Twoja rola w tym, żeby odebrać list do mnie i otworzyć go, kiedy przyjdzie. Ta kobieta na pewno nie będzie chciała wysłać mi żadnej informacji mailem… Więc musisz sprawdzać pocztę przez następny tydzień. Wiesz, gdzie jest nasza skrzynka pocztowa?
– Oczywiście – skłamał Maciek gładko.
– Nie wiesz – zgadła Gosia. – Nie mamy skrzynki. To znaczy – mamy wspólną na dole, ale klucz od lat nie działa.
– To w jaki sposób dostajecie pocztę?
Tym razem tłum za drzwiami sklepu zawył boleśnie, jak ugodzony czymś ciężkim, ogromny zwierz z wieloma głowami. Musiała paść bramka dla przeciwnej drużyny. Sprzedawca sklepu wygrażał pięścią telewizorowi razem z fryzjerem oraz kilkoma innymi osobami, które było widać zza szyby warzywniaka.
– Jest taka szpara w drzwiach wejściowych. Listy są przez nią wrzucane do środka.
Gosia usłyszała, że Maciek przeklina, gdy potyka się o buty w przedpokoju. Dotarł do drewnianych wrót, uchylił metalową klapkę.
– Faktycznie! – w słuchawce cicho zabrzmiał dźwięk zamykania klapki. – Myślałem, że takie rzeczy są tylko w filmach. Wiesz, jak wejścia dla kotów i wielkie rury wentylacyjne, gdzie czołgają się tajni agenci.
– Nie wiem, czy Sowa cię ostrzegła, ale mieszkasz w bardzo… filmowym miejscu – uśmiechnęła się Gosia pod nosem. Uderzyła ręką arbuza i odwróciła się w stronę wyjścia ze sklepu. – Czy załapałeś, co masz dalej zrobić z moim PIT-em?
– Oczywiście – Gosia usłyszała, że zaraz po tej niezbyt szczerej deklaracji Maciek potknął się po raz kolejny o obuwie w przedpokoju. – Czy wy nie możecie posprzątać tych butów?
– Skup się, Maćku, mój ty bohaterze!
– No , jak mówisz do mnie bohaterze, to skupiam się natychmiast – odpowiedział chłopak i usiadł z powrotem przy komputerze Gosi. – Mam poczekać na list, który wpadnie przez szparę.
– Tak. Wtedy otworzysz go, zeskanujesz lub zrobisz zdjęcie i wysyłasz do mnie. Za chwilę prześlę ci SMS-em mój adres mailowy.
– Świetnie, tak zrobię – na chwilę po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza. – Ależ ty smakowicie wyglądałaś na tej imprezie… Czerwona sukienka, no…
– Co? – Gosia zahaczyła ręką o jakąś skrzynkę i syknęła. Trzymając obolały łokieć, szybko przeanalizowała zawartość pulpitu swojego komputera, w który niewątpliwie jej rozmówca teraz się wgapiał. Zawołała do telefonu: – Odsuń się natychmiast od mojego laptopa!
– Dobrze, dobrze! – roześmiał się chłopak radośnie. – Ale pamiętaj, Małgorzatko. Co zostało zobaczone, nie może zostać…
– Maciek, zastępczy lokatorze, błagam, prześlij mi tego PIT-a, kiedy trzeba będzie, a poza tym trzymaj łapy z daleka – przerwała mu Gosia.
Udało jej się wyjść ze sklepu na ulicę, gdzie kibice dalej w napięciu obserwowali mecz. Prawdopodobnie działo się coś niesamowitego, bo większość ludzi z rękami na głowie, zaciśniętymi pięściami lub oszalałym wzrokiem wpatrywała się w ekrany telewizorów. Dziewczyna zaczęła spoglądać wokół w poszukiwaniu swojej przyjaciółki oraz ekipy Yusufa.
– To jest dosyć międzynarodowa rozmowa, więc muszę już kończyć – powiedziała Gosia do telefonu, przechodząc obok skrzynek z pomarańczami. – Bardzo ci dziękuję, Maćku.
– A powiesz do mnie jeszcze raz „mój ty bohaterze”?
– Nie! – zawołała dziewczyna ze złością. Po polskiej stronie rozmowy wybuchł radosny śmiech. – Pa!
Gdy tylko się rozłączyła, wokół niej po raz kolejny tego wieczoru przelała się fala gorących piłkarskich emocji. Ludzie krzyczeli do siebie, podskakiwali, machali rękoma, unosili kufle z piwem bardzo wątpliwej jakości (o której Gosia zdążyła się już przekonać poprzedniego wieczoru). Przeciskanie się pomiędzy rozgrzanymi ciałami, które poruszały się w niekontrolowanej euforii, całkowicie wyczerpało dziewczynę. Dotarła do stojących wciąż w tym samym miejscu znajomych. Yusuf złapał ją za ramię i radośnie śpiewał po turecku hymn swojej drużyny.
– Wyglądasz, jakbyś teraz ty była chora! – zawołała do Gosi Karolina, wciskając się pomiędzy przyjaciółkę i pełnego entuzjazmu Yusufa. Blondynka podała jej butelkę wody, którą Gosia natychmiast zaczęła łapczywie pić.
Tłum wokół wiwatował, na ekranie telewizora piłkarze kładli się na sobie w okolicach bramki, podskakiwał trener.
– Boże, ze wszystkich plag, które mogły nas spotkać w podróży, najgorszy jest ten… lokator zastępczy, gdy potrzebuję pomocy – odpowiedziała Gosia po kilku chwilach odpoczynku. Zrelacjonowała przyjaciółce rozmowę z Maćkiem i dodała na koniec: – Gdziekolwiek teraz jest Sowa, mam nadzieję, że wie, jakiemu palantowi zostawiła swój dom.
– To przecież Sowa. Ona ma intuicję do ludzi większą, niż my dwie razem wzięte! – roześmiała się Karolina.
– Oby! – zawołała Gosia, a dwaj koledzy Yusufa zaczęli zagłuszać jakąkolwiek dalszą rozmowę, trąbiąc radośnie w wuwuzele.