2. Kuchenne rewolucje

 

Sowa wyjęła z szafy kubek i postawiła go na blacie, na którym walały się jeszcze okruszki z piątkowej imprezy. Automatycznym ruchem wrzuciła do środka torebkę herbaty, a potem zalała ją wrzątkiem. Z kubkiem w ręce przecisnęła się pomiędzy szafką a stołem, by na koniec zasiąść w ulubionym,  wielkim czerwonym fotelu w rogu kuchni. Podniosła wzrok na swoje lokatorki, niespiesznym gestem poprawiła wielkie, okrągłe okulary. Dziewczyny w milczeniu czekały na jakieś słowa, ale Sowa najwyraźniej nie kwapiła się, żeby zacząć.

Gosia zanurkowała do swojej przepastnej torby, wyjęła butelkę szampana i huknęła nią w stół, krusząc kolejną porcję zaschniętych resztek z piątkowej balangi. Uśmiechnęła się przy tym bardzo szeroko, a duma, jaka od niej biła, mogła bez problemu być widoczna nawet w ciemnościach. Zmierzch zapadł już na dobre, a przez otwarte okno kuchni wlatywały do środka pierwsze tego dnia chłodniejsze podmuchy wiatru.

– Docenili cię! – zaśmiała się Karolina. Dotknęła dłonią złotej folii, którą była owinięta szyjka butelki sampana. – To urodzinowy?

– Tak, ale nie wiem, czy chcę go teraz pić… Po ostatnim piątku naprawdę mój organizm na sam widok takiej ilości bąbelków i alkoholu przekręca się na drugą stronę i woła o pomstę – odpowiedziała wesoło Gosia.

Karolina zapaliła lampę nad stołem, a kuchnia natychmiast zalała się ciepłym światłem. Choć nie przysparzało to ulgi portfelowi, Sowa nie życzyła sobie w swoim mieszkaniu energooszczędnych żarówek. Jakimś cudem zawsze udało jej się zdobyć te zwykłe, których przecież na rynku było coraz mniej.

Mieszkały razem już od trzech lat, więc przywykły do siebie w bardzo domowy sposób. W mieszkaniu odziedziczonym przez Sowę ktoś oprócz niej musiał być zawsze, z dwóch powodów. Pierwszy: płacenie rachunków – bo przecież w takiej sprawie zawsze miło jest móc sięgnąć po pomoc do cudzego portfela. Drugim powodem była samotność Aleksandry Sowińskiej-Hegenbarth, która po burzliwych dziejach swojego rodu najbardziej ze wszystkich klęsk żywiołowych obawiała się samotności.

Po mieszkaniu w kamienicy na Chopina walały się nie tylko okruszki z piątkowej balangi. Walały się sterty starych książek, walało się dużo zapomnianych zdjęć i historii, walały się też buty na korytarzu. Co jakiś czas walały się butelki po alkoholu. A codziennie rano, gdy wstał świt i trzeba było zwlec się do pracy, po tym wszystkim, krzycząc, że tego syfu nie da się już opanować, przejeżdżała swoim błękitnym rowerem Karolina Kowalska.

– Jutro rano posprzątam, dobra? – rzuciła Gosia zza drzwi lodówki, z której wyciągała teraz czekoladowy tort. – Od piątku się tyle działo,  że po prostu nie ogarniam. Nawet nie zdążyłam się dzisiaj rano pomalować przed wyjściem do pracy i potem na przejściu dla pieszych, jak wyciągnęłam z kieszeni sprzęt i zaczęłam na czerwonym świetle smarować się tym i owym,  ludzie gapili się na mnie jak na jakąś idiotkę.

Karolina parsknęła, otwierając szufladę ze sztućcami. Wzięła do ręki trzy widelczyki i spojrzała na przyjaciółkę z ukosa. Zawsze świeża, uczesana, z brązowymi lokami i śliczną buzią, Małgorzata Swadźba mogła uchodzić za wzór kobiecości. „Na pewno nie gapili się na nią jak na idiotkę, tylko jak na zjawisko” – pomyślała z ukłuciem zazdrości. Wbiła nóż w pozostałości czekoladowego tortu i nałożyła po grubym kawałku pyszności na trzy talerzyki.

– Małgorzato, nasza kobieto sukcesu, nie martw się tym bałaganem – rzuciła Karolina lekko, odkładając nóż do zlewu.– Jak znajdziesz nową pracę, to będziesz na pewno zarabiać trzy razy więcej i pozwolisz sobie na panią od sprzątania. Z odpowiednimi kwalifikacjami do czyszczenia takich zabytków, jak to mieszkanie. Jeśli możesz, zatrudnij jakąś z obcego kraju, bo ja się lubię języków  uczyć.

Gosia prychnęła śmiechem w stronę swojego kubka z herbatą, który właśnie podnosiła do ust.

– Problem polega na tym, że nie chcę na razie mieć nowej pracy – powiedziała. – Kiedy musiałam wstawać rano i biec do biura, żeby tam gnić z tymi ludźmi, wszystko widziałam w kompletnie szarych barwach… A od dzisiejszego wyjścia z agencji i trzaśnięcia drzwiami po prostu czuję, że oddycham. Czasem miałam wrażenie, że wezmę krzesło i po prostu wybiję szybę w oknie, żeby tylko uciec od tej idiotycznej pracy. Nienawidzę wciskać ludziom, że potrzebują brzydkiej reklamy na słupach albo bilbordach. Na całe szczęście, ta umowa, którą mi dali, do niczego mnie nie zobowiązywała. Jeden dzień i mnie nie ma! Ha!

Gdy Gosia mówiła, Karolina usiadła na parapecie, swoim zwykłym miejscu, które zawsze zajmowała podczas kuchennych wieczorów. Tym razem okno było otwarte na oścież, więc czuła chłodne powietrze na szyi i odsłoniętych ramionach. Oparła bose stopy o szafkę.

– No i tak to właśnie teraz widzę – kontynuowała Gosia, gdy już spoczęła na krześle pomiędzy czerwonym fotelem a parapetem. – Chyba mi się coś należy od życia, skoro przez ostatnie dwa lata stałam tylko w rozkroku między pracą a magisterką, którą tak naprawdę mogę sobie tylko wytapetować pokój.

– Boże, ten tort jest… wybitny – przerwała jej na chwilę Karolina, gdy tylko spróbowała kawałka ciasta.

– Jest, jest, to jedno się moim kochanym współpracownikom udało – Gosia na potwierdzenie też nabiła ciemny biszkopt na swój widelec. – Cóż, najważniejsze, że od jutra ich po prostu nie muszę widzieć! Alinki trochę mi szkoda, ale reszta… Nie muszę się o nich martwić, niech siedzą za tymi żaluzjami, niech dzwonią do klientów i gadają swoje głupie teksty.

– To jak, masz zamiar gdzieś wyjechać? Czy po prostu bierzesz wolne od życia i zaszywasz się w łóżku? – zapytała Karolina.

Zamiast odpowiedzieć od razu, Gosia westchnęła. Spojrzała na milczącą cały czas Sowę, która z podkulonymi nogami w wyblakłych czarnych getrach zagłębiła się w fotelu. Jej ciemne włosy, związane na czubku głowy w cebulasty koczek, trochę się zmierzwiły przez cały dzień i teraz haczyły o szorstki, czerwony materiał siedziska.

– Wiem, że jest już późno, bo lipiec zaraz się zaczyna… – tu Gosia przygryzła wargę i przeniosła wzrok na Karolinę. – Ale postanowiłam wyjechać co najmniej na wakacje.

– Dokąd? – Karolina odstawiła talerz po torcie na parapet i wychyliła się lekko do przodu. – Bo pamiętasz, że ja za dwa tygodnie lecę do Stambułu, prawda? Może jeszcze są bilety na ten lot?

– W sumie…

Karolina nie czekając, aż Gosia dokończy albo chociaż wypowie kolejne słowa bardziej pewnym tonem, zeskoczyła z parapetu i pobiegła do swojego pokoju po komputer. Obie dziewczyny, które zostały w kuchni, tylko pokręciły głowami. Wystarczyło zasugerować coś delikatnie, a piegowaty chudzielec już leciał na złamanie karku, rzucał wszystko albo zaczynał wielkie przedsięwzięcie. I choć znały się już tak dobrze, to nadal Karolina potrafiła je zaskoczyć swoją impulsywną reakcją.

– Już włączam laptopa i sprawdzamy! – wołała z korytarza, przebijając się przez sterty butów.

Sowa doświadczonym ruchem przesunęła w swoją stronę talerzyk z kawałkiem tortu. Kilka sekund później Karolina prawie uderzyła laptopem w stół w tym miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą było ciasto. Zaczęła z zapałem wstukiwać odpowiednie kody lotnisk i szukała najlepszych ofert z doświadczeniem godnym prawdziwej podróżniczki.

– No nie, na ten mój lot są już strasznie drogie bilety – marudziła pod nosem, poprawiając co chwilę jasne włosy, które opadały jej na czoło.

– Hola, hola! – śmiała się głośno Gosia tuż za jej plecami. – Uspokój się, wariatko, ja tylko wspomniałam, że może ewentualnie wybiorę się gdzieś na długie wakacje!

– Taki ci zaraz fantastyczny bilet wyszukam, że się natychmiast spakujesz, kobieto sukcesu.

– A ty, Sowa? Nie chciałabyś może zrobić sobie trochę wolnego? Dawno nigdzie nie byłaś, ciągle tylko praca i Toruń – zauważyła Gosia, siadając na krześle. Przyjrzała się uważniej właścicielce mieszkania, która przybrała pozycję podobną do embrionalnej i milczała dziś prawie cały wieczór.

– Przecież ja nie znoszę kebabów, nie chcę jechać do żadnego Stambułu – wymruczała Sowa do swoich kolan.

– Mam! – zawołała nagle Karolina i pokazała palcem na wyszukiwarkę tanich lotów. – Tym lecisz!

W ciszy, która zapadła po chwili, Sowa uniosła wzrok znad swojego kubka herbaty. Dziewczyny sprawdzały we dwie, ile dokładnie, skąd, jaki bagaż…  Aleksandra Sowińska-Hegenbarth, dziedziczka zakurzonego mieszkania na Chopina, zapragnęła zapalić kolejnego papierosa bez względu na jakiekolwiek postanowienia silnej woli. Po co jej zdrowe płuca, jeśli obie przyjaciółki mają zamiar opuścić Toruń na kilka tygodni. Co najmniej.

– A wiecie, co? – zaczęła Sowa głośno. – Mam dla was ważną wiadomość. Obiecuję, że to odmieni wasz wieczór.

– Jaką?

– Co się stało?

Karolina i Gosia uważnie spojrzały na Sowę sponad ekranu komputera, na którym teraz wyświetlała się mapa Europy. Aleksandra wzięła głęboki oddech.

– Rachunki przyszły.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *