9. Obie obawy

Karolina z westchnieniem prawdziwego szczęścia zamoczyła gorącą, chrupiącą frytkę w sosie i połknęła ją. Miała wrażenie, że gdy tylko postawiła stopę na tureckiej ziemi, przekroczyła bramy kulinarnego raju.  Od kilku dni codziennie odkrywała nowe smaki, które pieściły jej podniebienie na każdy możliwy sposób.

Wyśmienite w dzisiejszym lunchu były nie tylko frytki – wszystko miało znamiona doskonałości. Po zjedzonych w tym tygodniu kilku wersjach tureckiego kebabu, po kaszy bulgur, wyśmienitym köfte i ośmiu różnych rodzajach słodyczy, składających się głównie z miodu i orzechów, poprzysięgły sobie z Gosią o poranku ostatniego dnia wspólnej podróży, że zjedzą już tylko jogurt i po jednym obwarzanku z sezamem.

– O Boże, jak ja się szaleńczo cieszę, że tu weszłyśmy – prawie zaśpiewała Gosia znad swojego hamburgera. – I nie uwierzysz. Mam kawałek prawdziwego bekonu! Wieprzowina w Stambule!

Stół był szczelnie zastawiony kolorowymi pojemniczkami z jedzeniem: od kubełków frytek, miseczek z sosami, talerzy świeżych ogórków i pomidorów, przez cudownie żółciutki omlet, hamburgery, aż po chrupkie małe bułeczki oraz nieodłączne szklaneczki z turecką herbatą.

– Bez sensu, że już lecisz do Kirgistanu – marudziła Gosia. – Dopiero co znalazłyśmy tę knajpę w kolorowe komiksy! Pomyśl, co jeszcze mogłybyśmy odkryć, gdybyś została. Spędziłybyśmy trzy lata w Stambule i codziennie jadły obiad w innym miejscu. Nie możesz teraz mnie opuścić, gdy wymyśliłam taki wspaniały plan na życie! Będę jeść w Stambule. To mój cel.

Karolina odłożyła na chwilę nóż i widelec obok omletu. Pogłaskała się po brzuchu, wypiła łyk herbaty i dopiero odpowiedziała Gosi, która przeszła do opychania się złocistymi frytkami.

– Moja droga, muszę jechać. Cała ta wyprawa jest przecież podporządkowana mojemu wyjazdowi do Kirgistanu.

– Wiktor czeka w cieniu Tien-szan!

Blondynka posłała Gosi mordercze spojrzenie i nieco zmarszczyła czerwony od słońca, pełen piegów nos. Po namyśle chwyciła sztućce, by wrócić do swojego omletu.

– Śmiej się, śmiej – powiedziała. – Dzięki temu facetowi tutaj jesteś!

– Jafffne – zasepleniła Gosia, z kolejnym kęsem hamburgera w buzi. W jej oczach igrały wesołe iskierki – Przekaż mu, że ubogacił mój świat!

W lokalu robiło się coraz tłoczniej. Pod ścianami wyklejonymi w komiksy siadali młodzi ludzie, a na kolorowych stolikach co chwilę pojawiały się ogromne zestawy serwowane przez obsługę. Za plecami Gosi z pośpiechem przemknął kelner, niosąc naraz ponad dziesięć szklaneczek po herbacie.

– Która godzina? – zapytała Karolina, odkładając sztućce. Teraz już była tak najedzona, że poważnie obawiała się o elastyczne właściwości ścian swojego żołądka.

– Piętnasta osiem – odparła Gosia. Ona też powoli kończyła jeść, choć zostawiła co najmniej jedną czwartą porcji. – Już nigdy tu nie przyjdziemy! – oznajmiła niespodziewanie, uderzając otwartą dłonią w zielony blat, a szklaneczka z herbatą zadzwoniła cicho.

– Dlaczego?! Wszystko było super!

– Właśnie – brunetka oparła się ciężko na krześle. – Tak mi szkoda tego jedzenia, które zostało! Ale nie dam już rady.

Karolina wyciągnęła z płóciennej torby plan stambulskiej komunikacji miejskiej i rozłożyła go na kolanie.

– Z Kadiköy musimy się dostać na lotnisko Sabiha Gökçen – wymruczała do siebie, doskonale wiedząc, że Gosia jej nie słucha.

Dopóki mogła, Małgorzata Swadźba zawsze polegała na innych. W tym wypadku na orientacyjnym zmyśle przyjaciółki. Po prostu wsiadała do wskazanego autobusu lub na prom, nie pytając, którędy jadą.

– O dziewiętnastej mam odprawę, a ty będziesz musiała chyba znaleźć swój autobus do Bułgarii?

– Chyba tak… – wypowiadając te słowa Gosia nagle poczuła, że wcale nie uśmiecha jej się rozstawanie z Karoliną.

Miała już zarezerwowane miejsce w całkiem sympatycznym hostelu, w magicznym bułgarskim Płowdiw, a Yusuf kupił jej nawet bilety na autobus, więc aż do jutra nie musiała się martwić o nic. Nie licząc oczywiście faktu, że właśnie zaczyna samotną podróż.

Gosia zawsze miała wokół siebie ludzi. Maleńkie M-3 w toruńskim wieżowcu przez ponad dwadzieścia lat zamieszkiwało pięcioro ludzi: mama, tata, babcia, Gosia i jej młodsza siostra, Ania. Przez cały czas swojej szkolnej edukacji Gosia stanowiła trzon klasowej ekipy przebojowych uczniów, zmagała się z zazdrosnymi spojrzeniami koleżanek i czarowała nauczycieli. Na studiach wpadła w wir towarzyskich uniesień, który powiódł ją pomiędzy tłumy spoconych ludzi na klubowych imprezach, odbywających się w piwnicach starych, toruńskich kamienic. Z okazji piątego roku i pisania magisterki, Małgorzata przemyślała swoje dotychczasowe życie. Postanowiła zamieszkać poza rodzinnym M-3. To z kolei zmusiło ją do szukania pracy, aby oddawać Sowie co miesiąc odpowiednią sumę pieniędzy. Natomiast niechęć i zmęczenie pracą w agencji reklamowej skłoniło ją do rzucenia na szalę swojego wygodnictwa  oraz przywiązania do Torunia. Chciała po raz pierwszy na dłużej zmienić otoczenie, wydać ciężko zarobione pieniądze i poczuć, że jeszcze nie musi przykuwać się do biurka.

Teraz zapowiadało się, że bez Karoliny Gosia zagubi się na drogach powrotnych do Polski. Blondynka podniosła czerwony nos znad mapy Stambułu i spojrzała w stronę przyjaciółki, zaniepokojona ciszą. Ciemne loki opadły na  błyszczące od potu czoło dziewczyny. Wypielęgnowanymi dłońmi skubała serwetkę leżącą na stole i nieobecnym wzrokiem, pełnym jakiejś niezwykle poważnej emocji, wpatrywała się w szklaneczkę z resztką herbaty.

Zanim Karolina wymyśliła, jak zareagować na melancholijny nastrój Gosi, pojawił się kelner. Szybkim ruchem, bez pytania zgarnął niedopitą herbatę, zostawiając zdumione dziewczyny przy stoliku.

– Nie rozumiem wielu rzeczy w Turcji – zaśmiała się Gosia. – Ale tego już zupełnie nie łapię. Dlaczego oni zawsze zabierają herbatę, kiedy jeszcze zostało jej trochę do wypicia?


Pierwszy raz Karolina poczuła się niepewnie na lotnisku, gdy stała w kolejce do odprawy bagażu. Była jedyną osobą z plecakiem. Wokół niej coraz więcej osób łypało na siebie skośnymi oczami, rozmawiało mieszanką niezrozumiałych języków i ciągnęło po ziemi ogromne walizy, pakunki owinięte folią oraz kupione w Turcji przedmioty. Jakaś otyła kobieta, która stała za plecami Karoliny, po rosyjsku przekonywała koleżankę, że „ta chuda jasnowłosa z Europy może pomóc zabrać część bagażu”. Zanim jednak zdecydowały się, czy wcisnąć Polce kraciastą torbę, czy wielki foliowy wór, dziewczyna uchwyciła spojrzenie pracownika lotniska, który znakował walizki. Z ulgą położyła swój plecak na taśmie i pokazała wydrukowany bilet.

Na pokładzie samolotu stewardessy na próżno tłumaczyły pasażerom, że już nie ma miejsca na więcej bagażu podręcznego. Na siłę dopychano skrytki, jakieś przedmioty zostały też pod siedzeniami. Karolina z lekkim rozbawieniem obserwowała niesfornych Kirgizów, którzy kompletnie nie reagowali na polecenia załogi. W końcu wszyscy zostali posadzeni w fotelach i przypięci pasami. Facet siedzący obok Karoliny zatopił się w lekturze samolotowego magazynu, którego stopień zużycia wskazywał na dość długą i rzetelną służbę na pokładzie Airbusa. Za oknem krajobraz zaczął się przesuwać, wielka maszyna uruchomiła silniki i ruszyła po pasie startowym.

Właśnie wtedy Karolina poczuła się niepewnie po raz drugi. Pożegnanie z Gosią przebiegło co prawda bez specjalnego żalu, bo każda z nich miała do przeżycia własną przygodę – taki był plan. Jednak brak kogokolwiek znajomego obok, brak nawet łączności telefonicznej ze względu na start samolotu, przez krótką chwilę całkowicie rozstroiły żądną wrażeń podróżniczkę.

„Czy ja w ogóle chcę tam lecieć?” – pytanie pojawiło się w jej głowie nagle i zawisło w myślach jak świecący neon nad wejściem do sklepu. Silniki samolotu zawyły głośniej. Maszyna skręciła, przystanęła na pasie startowym. Już za chwilę będzie rozpoczynać wznoszenie się, jej koła oderwą się od ziemi, a stalowy nos zadrze do góry. Siła wciśnie pasażerów w fotele i wywoła w brzuchu dziwne uczucie, jakby organy wewnętrzne nie nadążały za prędkością, z jaką porusza się ciało.

„Może Gosia ma rację, że Wiktor jest egoistą… Może Sowa ma rację, że nie warto. W końcu to było zawsze jego marzenie, te najwyższe góry, a nie moje…”

Airbus stał na pasie startowym i zaczynał drżeć od wycia silników. Pasażer siedzący obok Karoliny leniwie przewrócił stronę w gazetce. Dziewczyna oddychała płytko, wpatrzona w budynki lotniska, wieżę kontrolną i inne samoloty. Widziała figurki ludzi, krzątające się wokół bagaży ładowanych do luku jakiegoś boeinga.

„Może on wysłał tę kartkę tylko z pozdrowieniami, a ja się po prostu zachowałam jak kompletna idiotka, kupując od razu bilet do Kirgistanu?”

Karolina zamknęła oczy, przerażona wizją pojawienia się w progu Wiktora jako niechciany gość.

Niespodziewanie samolot ruszył do przodu, a pasażerowie wcisnęli plecy w fotele. Tak jak zwykle, airbus najpierw przejechał z niezwykłą prędkością po pasie startowym, potem przechylił się w górę, a po kilku sekundach już było czuć, że pod nimi nie ma nic, tylko powietrze.

Karolina odetchnęła głęboko i spokojnie podniosła powieki. Spojrzała przez nieduże okienko, a tam Stambuł malał w oczach, zamieniał się w plątaninę niezrozumiałych ulic, plam budynków i nielicznych zielonych terenów. Bosfor zamigotał na niebiesko, pływające po nim wielkie statki w ciągu kilku sekund zmalały do wielkości zabawek do kąpieli.

„Teraz już nie mogę zawrócić” – pomyślała i uśmiechnęła się lekko.

One Comment

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *