Gosię obudziła czyjaś stopa na plecach. Przez chwilę nie mogła zrozumieć, dlaczego materac piętrowego łóżka postanowił nagle zacząć się wybrzuszać pod jej lędźwiami, ale kiedy tylko otworzyła oczy i poczuła zapach wieloosobowego pokoju w hostelu, wspomnienie poprzedniego dnia uderzyło ją jak obuchem. Z niesmakiem wygrzebała się ze śpiwora i przechyliła przez barierkę łóżka.
– Przestań! – syknęła po angielsku do szeroko uśmiechniętej Australijki, która wczoraj wieczorem grała na jakimś ludowym flecie i biegała jak szalona po hostelowym ogródku.
– Wstawaj! – odpowiedziała z zapałem blondynka. Jeszcze raz przycisnęła długą opaloną nogą materac od spodu.- To miasto czeka, żebyś je odkryła!
Gosia z westchnieniem opadła na plecy na swoim łóżku. Po chwili milczenia podniosła się jednak jednym ruchem ciała i zeskoczyła na dół.
– Brawo, Bella! – zawołała radośnie sąsiadka z dolnego łóżka. Nie wiedzieć czemu, wczorajszego wieczoru ochrzciła Gosię Bellą i nie trudziła się nawet, by zapamiętać jej prawdziwe imię. – Czas na śniadanie.
Australijka w mgnieniu oka wciągnęła jasny t-shirt i dżinsowe szorty i wyskoczyła ze wspólnego pokoju do kuchni. Niedługo potem Polka podążyła za nią w lekkiej sukience, zastanawiając się leniwie, czy oni na południowej półkuli wszyscy mają w tyłkach fabrycznie zamontowane jakieś motorki.
Nowa koleżanka Gosi nosiła imię Ella i pokazując na swój paszport pełen wiz oraz stempli, ciągle się śmiała, że tak naprawdę nie wie, skąd jest. Jej rodzice – potomkowie imigrantów ze wschodniej Europy i środkowej Azji -jako hippisi w latach 70 opuścili Stany i zamieszkali na stałe na Australijskim pustkowiu, a swoim trojgu dzieciom próbowali wpoić zasady życia w zgodzie z naturą, z dala od cywilizacji.
– Ekspresie, współpracuj – mruczała do hostelowego sprzętu Ella, usiłując wcisnąć oporny guzik, który miał uruchomić strumień kawy lejący się do kubków. Podniosła głowę i spojrzała z rozbawieniem na Gosię, która oparła się o framugę drzwi z założonymi rękami. – Bella, pomocy, ten sprzęt mnie nie rozumie.
Polka parsknęła śmiechem i zręcznie przełączyła w ekspresie odpowiednie guziki. Pachnące espresso natychmiast zaczęło spływać do filiżanki.
– Pracowałam w agencji reklamowej – wytłumaczyła zaskoczonej Elli. – Tam robienie kawy jest warunkiem przeżycia.
– Chodźmy do ogródka – zaproponowała Australijka, biorąc kubki do rąk. – Wydaje się, że poranek jest piękny i byłoby idiotyczne siedzieć w czterech ścianach.
Dziewczyny minęły hostelowy salon pełen książek, poduszek oraz kolorowych krzeseł i wyszły prosto w pierwsze promienie słońca.Na podwórzu właściciel hostelu palił papierosa, siedząc w swoim ulubionym, drewnianym fotelu i również rozkoszował się letnim ciepłem. Widząc, że jego goście nadchodzą, skinął im ręką, aby przysiadły się do jego stolika.
– Wyspane? – zapytał i zaciągnął się leniwie papierosem.
– Oczywiście! – Ella opadła na krzesło obok i machnęła kilka razy długą nogą, jakby jej energia nie potrafiła zgodzić się nawet na chwilowe pozostawanie w ukryciu.
– Czy ja wiem… Ta wariatka najpierw pół nocy grała na flecie, a rano obudziła mnie, wciskając stopę w plecy – odpowiedziała Gosia.
Brunetka oparła się biodrem o wielki, ciężki stół i napiła aromatycznej kawy. Jej smak natychmiast przywołał wspomnienie Karoliny, która o tej porze musiała już chyba dotrzeć do swojego hostelu.
Przez chwilę Gosia poczuła, jak jej dobry humor ulatuje w powietrze zupełnie niczym para z filiżanki, którą trzymała w rękach. Przez kilka lat studiów tak mocno zżyła się z chudą entuzjastką zabytków, że teraz poranna kawa bez Karoliny była doświadczeniem jednocześnie dziwnym i przygnębiającym.
– Idziecie zwiedzać miasto? – zapytał właściciel hostelu.
– Tak! Koniecznie! Chyba o dziesiątej jest free tour po Płowdiw, więc na pewno musimy się zebrać i na niego zdążyć – Ella wystawiła nos do słońca, które przeświecało przez liście rosnącego na podwórzu wielkiego drzewa. – A na lunch zjemy sałatkę. Wczoraj nie dałam rady całej wsunąć, wieczorem w takiej knajpce przy deptaku, była og-rom-na! Bella, poszukamy dzisiaj jeszcze jakiegoś miejsca z dobrym winem, co ty na to? Obiecuję, że nie będę już grać na flecie.
Gosia poprawiła oprawki okularów, które zsunęły się nieco w dół. Obserwując Ellę miała wrażenie, że jakiś fragment szaleństwa Karoliny jednak ją śledzi lub nigdy jej nie opuścił. Blondynka łapczywie wysiorbała kawę z kubka, skoczyła na nogi i już była gotowa pędzić dalej.
Polka uśmiechnęła się do Australijki i zanim odpowiedziała, westchnęła głęboko.
– Tak. Zobaczymy, zjemy, wypijemy. To brzmi jak plan!
Wieczorem, po dniu przepełnionym atrakcjami niczym miska z bułgarską sałatką, dziewczyny usiadły wreszcie na ruinach zamku nad miastem. Ella paplała radośnie z dwojgiem innych mieszkańców hostelu, których udało im się wyciągnąć na spacer na nieodległe wzgórze. Gosia pociągnęła łyk z butelki wina i wbiła zmęczony słońcem wzrok w migotliwe światła pod pagórkiem. Linia horyzontu lekko drżała, może przez gorące powietrze, może przez delikatne chmury, a może tak po prostu nie umiała stanąć w miejscu i odciąć nieba od ziemi, zsynchronizowana z myślami w głowie Gosi.
„Czegokolwiek bym nie zrobiła, to chyba cały czas nie umiem znaleźć ani brzegu, ani celu…” – przemknęło jej przez myśl razem z kolejnym łykiem wina. Nieco wystraszyła się tej myśli, więc przekazała butelkę Elli i machnęła ręką, że na razie jej wystarczy. Gdzieś niedaleko zamku znajdowała się restauracja, w której na powietrzu przy stolikach siedzieli turyści i przytłumiony gwar ich rozmów oraz muzyki docierał na górę trochę zniekształcony. Gosia zdjęła okulary, by przez chwilę popatrzeć na świat bez korygujących szkieł. Horyzont przestał nawet próbować odcinać się od czegokolwiek, migoczące światełka miasta zmiękły w jednej chwili, a barwy stopiły się ze sobą, jakby ktoś nagle przejechał po tym widoku ręką.
„Kiedy nie widzę ostro, to chyba bardziej odpowiada mojemu rozmazanemu rozumieniu rzeczywistości – prychnęła cicho śmiechem i przymknęła oczy. W ciemności pod powiekami jeszcze bardziej poczuła się jak w domu. – Może to za dużo wrażeń? Rzuciłam się bezpośrednio z pracy w podróż, łakoma jak pies na ochłap mięsa, a ten piękny świat jest tylko obrazem, nie jest dla mnie miejscem… Nie potrafię rozdzielić rzeczy od siebie, nie czuję żebym jechała w jakieś konkretne miejsce w życiu… To są wszystko jakieś płaskie, rozmazane wrażenia…”
– Bella, wino! – Australijka trąciła Gosię w ramię chłodną butelką.
– Powiedz mi, Ella, po co ty jeździsz po świecie? – zapytała Polka nieco zmienionym głosem.
Blondynka usiadła obok na kamieniu, wyczuwając natychmiast, że Gosia skupia całą swoją uwagę na odpowiedzi, którą chce od niej usłyszeć. Ella wzruszyła ramionami i podrapała się po nosie.
– Bo mogę – odpowiedziała.
Dziewczyny spojrzały sobie w oczy i milczały przez chwilę. Dopiero gdy zdawało się, że cisza między nimi musi pęknąć, Gosia założyła z powrotem okulary. Zobaczyła wyraźniej jasną grzywkę Elli i jej odstające uszy. Dopiero za jej plecami chwiał się horyzont, który nie umiał dalej znaleźć swojego miejsca pomiędzy niebem i miastem.
– Pij, Bella! Życie jest super! – roześmiała się Australijka, jej oczy zwęziły się w szparki, gdy wyciągnęła w stronę Gosi prawie pustą już butelkę.