5. Stambuł i Urząd Skarbowy

 

– A ja myślałam, że w domu było gorąco – wysapała Karolina, po czym wczołgała się w zacienione miejsce pod drzewem. – Zaraz się rozpłynę i umrę jako plama z człowieka.

Gosia westchnęła. Leniwie rozciągnęła ramiona, po czym opuściła dłonie na zaskakująco zieloną trawę.

– Oni chyba muszą ją codziennie  podlewać albo wymieniać co tydzień – zauważyła, przesuwając ręką po źdźbłach. – Niemożliwe, że przy tylu turystach i takim słońcu ona jeszcze daje radę…

Mimo ponad czterdziestu stopni Stambuł absolutnie wszędzie tętnił życiem. Od kiedy o poranku dziewczyny opuściły mieszkanie swojego hosta, nawet przez pięć minut nie przebywały same. Zdawało się, że wszystkich mieszkańców i gości miasta obowiązuje obowiązek współdzielenia przestrzeni przekraczającej 4 metry kwadratowe.

Zgodnie z tą zasadą, po chwili obok plecaka niedbale rzuconego przez Karolinę pod drzewem usiadła rodzinka. Składała się z matki, ubranej od stóp do głów w powłóczyste, kolorowe suknie i chusty, dwójki rezolutnych synów oraz czujnego ojca w ciemnych okularach. Jak większość Turków o tej porze dnia i roku, zatrzymali się prawdopodobnie, by coś zjeść i wypić na trawie. W zasięgu wzroku takich grupek było mnóstwo. Siadywali na zmiany na ławkach przy fontannie z mozaikami, okupowali każdy skrawek cienia, stawali przy płotku odgradzającym połacie zieleni od alejek. Przez plac pomiędzy Błękitnym Meczetem a Hagia Sophią przesuwały się rzeki ludzi ze wszystkich kontynentów. Zdawało się, że ktoś odkręcił kran z turystami i o tym zapomniał.  Niedaleko wtulonego w trawę nosa Karoliny przemknęła wycieczka żwawych Japończyków, którzy ubrani w dziwaczne, jasne stroje, biegli na spotkanie z zabytkami najwyższej klasy.

– Zresztą, teraz mogę już umrzeć – wymruczała Karolina z uśmiechem, nie otwierając oczu. – Widziałam Hagia Sophię, więc nic piękniejszego mnie już w życiu nie czeka.

– Daj spokój – prychnęła Gosia. Nasunęła na nos ciemne okulary i napiła się łapczywie wody z butelki. – Świątynia jest niezła, ale strasznie drogi ten bilet, jak na oferowane przeżycia. Nie da się nawet normalnego zdjęcia zrobić w środku, żeby nie ująć jakiegoś Johna z Ameryki, Kristin z Niemiec i Diego z Brazylii. Nie wspomnę już nawet o Ahmedach albo Muhmadach.

– E, tam. To najpiękniejszy budynek na świecie. I nie kłóć się ze mną w tym temacie.

– No, tak, mądrala zabytkowa…  – brunetka poturlała w stronę przyjaciółki butelkę z wodą. – Pij, chudzielcu, bo czeka nas jeszcze dzisiaj milion atrakcji. A wieczorem przecież spotykamy się z Józkiem i jego kumplami.

– On ma na imię Yusuf , nie Józek – wymamrotała niechętnie Karolina.

Przyciągnęła w swoją stronę butelkę z wodą. Faktycznie, wysoka temperatura zaskakująco dawała jej się we znaki. O dziesiątej Karolina zaczęła czuć się źle. Od jedenastej miała wrażenie, że jej ciało waży dwa razy więcej, niż zwykle. Tylko w czasie zwiedzania chłodnych zabytków i w trakcie przepływania promem przez Bosfor mogła swobodnie oddychać. Koło czternastej zapragnęła umrzeć, a niestety upał o szesnastej był równie dokuczliwy, jak w południe. Gdy o dziewiętnastej, po całym dniu zwiedzania starego miasta, Karolina padła na trawę pod Hagią Sophią, naprawdę czuła się jak wyprana szmata, w dodatku wystawiona na słońce.

– Gosia, ty też nie wyrabiasz w tym upale? – spytała, oddając jej wodę.

– Nie powiem, jest cieplutko – odparła przyjaciółka. Właśnie obserwowała, jak dwie dziewczyny zakryte czarnymi  nikabami od stóp do głów robią sobie selfie przed Błękitnym Meczetem. – Ale tym tam nietoperzom, to dopiero musi być  gorąco.

Karolina leniwie spojrzała w stronę, w którą pokazywała Gosia. Muzułmanki właśnie sprawdzały na iPhonie, jak wyszło zdjęcie.  Z pomocą różowego selfie-sticka  zrobiły jeszcze kilka fotek i zadowolone odeszły, błyskając spod czarnego materiału najnowszymi, kolorowymi butami Nike’a.

– Daj spokój. To nie są nietoperze, tylko na pewno fajne dziewczyny.

– Ja nie mówię, że nie są fajne. Kto wie, może ich ojcem jest Batman?


 

Yusuf pojawił się w życiu Karoliny tylko raz – na wigilijnym przyjęciu u znajomych. Wyjechał na Erasmusa do Poznania i w osławionym wśród backpackerów, malutkim mieszkaniu na poddaszu  kamienicy spotkali się dużą grupą, by przeżyć razem chrześcijańskie święto.

– Ja nie jestem muzułmaninem – śmiał się Yusuf, wesoło błyskając czarnymi oczami. – Ani katolikiem, protestantem, ani buddystą, ani w ogóle nikim. Ale uwielbiam takie przyjęcia! Każda okazja jest dobra, by świętować!

Był jednym z niewielu mężczyzn, który w pokoju o pochyłym dachu nie musiał się kulić. Karolina mogła bez problemu spoglądać z góry na jego kręcone, ciemne włosy. Nieduży wzrost nie przeszkadzał mu oczywiście w dowodzeniu towarzystwem międzynarodowych gości, zaproszonych na wigilię do Wiktora.

– Jeśli kiedykolwiek będziesz w Turcji, musisz do mnie przyjechać  – przekonywał Yusuf Karolinę, gdy pili razem gorący barszcz. – Nawet rok by ci nie starczył, żeby poznać Stambuł, ale to jest świat w pigułce. Mamy wszystko.

I faktycznie mieli wszystko, a nawet rok nie starczyłby na poznanie zaułków tego przerośniętego miasta. Karolina za każdym razem, gdy znajdowali się na ulicy, czuła, jak dwanaście milionów ludzi kradnie jej powietrze.

– Gosia, to jest straszne – wysapała, gdy wieczorem podchodziły do góry ciasną uliczką na Beşiktaş. – Ja naprawdę nie mam siły. Nienawidzę tej pogody.

Ich kroki wtapiały się w szum miasta, nawet w tej bocznej ulicy całkowicie słyszalny pomiędzy ścianami kamienic. Jakby dźwięków było mało, spod otwartych drzwi sklepu wybiegł z krzykiem wielki, rudy kocur, a z pobliskiego minaretu zaczął nawoływać muezin. Nad dachami domów popłynęły ze wszech stron nawoływania, bardziej podobne do skrzeczącego radia, niż do czegokolwiek innego.

– Ależ oni piłują! – śmiała się Gosia. – Rany, to jest naprawdę egzotyczne miejsce. Chociaż tu akurat  jest zupełnie europejsko… Może trochę południowo? Ale jednak jak w domu.

– Bo jesteśmy po europejskiej stronie, piękna – wydyszała Karolina. Oparła się plecami o barierkę schodów i spojrzała w niebo. – Nie do pomyślenia. Skoro widać gwiazdy, to powinno być ZIMNO! Ja chcę na północ!

– Szybciej, marudo. Spóźnimy się na mecz!

Gdy dotarły do mieszkania Yusufa, Karolina bez wyjaśnień padła na kanapę. Z twarzą wtuloną w poduszkę usiłowała odzyskać resztki świadomości, pomimo swojego zmęczenia planowała przecież wyjść z ekipą do pubu na spotkanie, które będzie przecież oglądała cała dzielnica.

– Dzisiaj wygrają nasi!!! – Yusuf z krzykiem wypadł ze swojego pokoju, ubrany w barwy drużyny z Beşiktaş.  – Jak tam, dziewczyny, jesteście gotowe na piłkarskie szaleństwo? Bez waszego dopingu nie damy rady, musicie tam być! Zobaczycie, jak się kibicuje w Turcji!

Karolina machnęła tylko ręką i wymruczała w poduszkę coś, co brzmiało jak „zaraz”. Gosia zaczęła rozmawiać z podekscytowanym Yusufem i śmiać się z jego entuzjazmu, gdy w jej torebce zadzwonił telefon. Niechętnie sięgnęła po niego i zobaczyła, że dzwoni tata.

– Halo, coś się stało? – spytała nerwowo.

Po krótkiej rozmowie, gdy już się rozłączyła, usiadła obok Karoliny na kanapie. Przedłużająca się cisza zaalarmowała zmęczoną blondynkę. Podniosła głowę na tyle, by widzieć twarz przyjaciółki.

– Twój tata dzwonił?

– Tak – odpowiedziała Gosia głucho. Po chwili roześmiała się perliście i spojrzała z uśmiechem na zaniepokojoną Karolinę. – Wyobraź sobie, my tu jemy codziennie simity z sezamem, oglądamy cuda Konstantynopola i pływamy po Bosforze, a w Polsce w tym czasie ściga mnie Urząd Skarbowy.

– Nieźle… Ale chyba nie przyjadą tu po ciebie, cokolwiek przeskrobałaś?

– W razie czego muszę dzisiaj poznać dużo tureckich kibiców. Oni na pewno sobie poradzą z urzędasami z Polski – powiedziała z przekonaniem Gosia, patrząc na Yusufa i jego dwóch kumpli, którzy w przedpokoju śpiewali właśnie jakąś piosenkę zagrzewającą ich drużynę do boju.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *