– Gdybym kiedykolwiek miał z kimś być, tak na serio, to chyba z wolnym duchem, takim jak ja. Miłość to w ogóle jest ciężki temat, przywiązanie do siebie brzmi nieźle, ale już utrata niezależności… – westchnął Wiktor, pociągając łyk z butelki ciemnego piwa. – Wolałbym bez tych wszystkich sztampowych akcji typu klękanie i pierścionki.
Karolina zacisnęła lekko wargi. W pokoju na poddaszu poznańskiej kamienicy robiło się coraz ciemniej i chłopak pewnie nie zauważył, jak zaiskrzyły jej oczy, gdy tylko padły te słowa.
– Nie wiem, może to i fajne. Jakoś nie wydaje mi się, żeby temat zaręczyn był mi specjalnie bliski… – mruknęła dziewczyna, wtulając się głębiej w kolorową narzutę i dwie ogromne poduszki, które leżały na materacu, znajdującym się wprost na drewnianych deskach podłogi.
Wiktor spojrzał na Karolinę ciepło. W ostatnich promieniach słońca, które wpadało przez niewielkie okno, jego jasne włosy zdawały się iskrzyć prawdziwym złotem. Siedział rozparty wygodnie w hamaku, ubrany w szorty i wymiętoloną bluzę, a wielką bosą stopą dotykał podłogi. Jego pokój przesycony był bardzo nikłym, ale charakterystycznym zapachem starego poddasza. Mimo, że okno na dach zawsze było otwarte, nie udało się nigdy tego pomieszczenia porządnie wywietrzyć.
Karolina odstawiła swoją butelkę z piwem na podłogę i podniosła się z łóżka. Nie mogła już znieść motyli w brzuchu, które ilekroć Wiktor na nią spojrzał, zdawały się obijać o jej wewnętrzne organy w bardzo nieprzyjemny sposób. Wyobrażała sobie nawet co jakiś czas, że łapie się w pasie i wszystkie naraz dusi, ale niestety każda wizyta w Poznaniu utwierdzała ją w przekonaniu, jak nieskuteczne są te wizualizacje. Wiktor ze swoim uśmiechem i ciałem modela, z zielonym hamakiem, stylem życia z dnia na dzień, nierozpakowanym plecakiem rzuconym w kąt pokoju i tendencją do rozczulania jej najdrobniejszymi gestami, był absolutnie nie do pokonania.
Nawet powoli zaczynała się z tym godzić.
Karolina podeszła do otwartego okna, by wystawić głowę na zewnątrz. Poczuła na policzkach podmuch chłodnego wiatru i automatycznie się uśmiechnęła. Przez chwilę cieszyła się promieniami słońca, które padały na jej piegi na nosie, zamknęła nawet oczy, by lepiej czuć odchodzące lato.
Był sierpień 2012 roku, razem z Wiktorem właśnie wrócili razem z miesięcznej tułaczki po Ukrainie. To, że spędzali ze sobą każdy dzień, że spali w jednym namiocie i łapali na stopa wielkie ciężarówki, oczywiście zbliżyło ich w bardzo wyjątkowy sposób. Wcześniej znali się z kilku tylko spotkań, więc wspólny wyjazd był eksperymentem na miarę dwójki pozytywnie zakręconych studentów. Teraz, po tylu dniach razem, mogli bez słów rozdzielać między siebie codzienne obowiązki. Wymieniając tylko spojrzenia, potrafili ze sobą żartować, a czasem się kłócić. Stojąc przed półką w sklepie Karolina automatycznie pakowała do koszyka ulubiony sok pomarańczowy Wiktora, a on wyczuwał jej nastroje tak bezbłędnie, że zanim zdążyła się zdenerwować, już ją przepraszał. Choć to akurat prawie się nie zdarzało. Obecność Wiktora działała na Karolinę niemalże jak narkotyk, jakby cały czas była na innej planecie, gdzie kobiet nie dotyka nawet PMS.
Teraz chłopak wygramolił się cicho ze swojego hamaka, podszedł do niej i bardzo czule objął ją w pasie. Zaskoczona tym dziewczyna drgnęła, otworzyła zamknięte oczy. Motyle w brzuchu podfrunęły jak szalone, tłukąc się o płuca. Takich gestów jak ten do tej pory jej oszczędzał, mimo intensywnie spędzonego miesiąca w podróży.
– Wiesz, chyba muszę odpocząć od tego miejsca – powiedział Wiktor cicho.
Dotykał jej pleców swoim cudownie wyrzeźbionym brzuchem, więc nie od razu skojarzyła sens zdania.
– Odpocząć? – powtórzyła.
– Od Poznania, od Polski, od studiów…
Karolinie kolejną chwilę zajęło zrozumienie tych paru słów. Gdy cisza się przedłużała, dziewczyna wyplątała się z ramion Wiktora i stanęła obok. Czubek jej głowy prawie dotykał skośnego dachu.
– Przecież właśnie dopiero co wróciliśmy – powiedziała.
Chłopak skinął głową i westchnął. Sięgnął po swoje piwo, które wcześniej również odstawił na podłogę.
– No tak – zatoczył butelką niezbyt równe koło. – Byliśmy we wspaniałych miejscach i poznaliśmy tylu fantastycznych ludzi! Chcę zobaczyć jeszcze więcej.
– Mhm.
Dziewczyna przez chwilę stała nieruchomo. Przyglądała się smudze światła, która znaczyła długi prostokąt na drewnianej podłodze. W pomarańczowym blasku tańczyły drobinki kurzu, maleńkie iskierki płynęły przez powietrze i co jakiś czas nieznacznie przyspieszały, gdy podmuch wiatru wpadał do środka przez otwarte okno.
– Widziałaś, jakie życie w podróży jest… Proste. – Wiktor na powrót zanurzył się w swoim hamaku. Liny, na których był powieszony materiał, lekko skrzypnęły w ciszy. – To całe ganianie za pieniędzmi, za tym, by jako pierwszy złożyć gdzieś CV… To nie jest w ogóle mój świat, mój świat jest w drodze. Tam czuję, że robię coś prawdziwego.
– Mhm.
Karolina zaplotła ramiona na piersi. Po tonie wypowiedzi i zachowaniu Wiktora mogła już poznać, że wcale nie pyta jej o zdanie, bo już podjął decyzję – tak jak kiedyś, gdy wspinali się w Bieszczadach. Ona chciała zawrócić i wracać do wsi przed burzą, a on tym samym tonem wygłaszał mądre kazania o tym, jak bardzo dalekim bokiem przejdą ciężkie, ołowiane chmury. Tak, znała ten głos. Głos przekonanego o swojej racji Wiktora.
– Karol, spójrz na mnie.
Ze wszystkich przyjaciół tylko on mówił do niej „Karol” i latem 2012 roku uważała, że to bardzo słodkie. Podniosła więc wzrok, spodziewając się ujrzeć jego głębokie, szare oczy, wyczekujące na jakiś werdykt.
– Co mam ci powiedzieć ?– burknęła pod nosem. -Wiem, jak jest. Wiem, że potrzebujesz wolności.
Ledwie jej słowa ucichły już na poddaszu, poczuła przemożną chęć zapalenia papierosa. Zawsze robiła swoim współlokatorkom wyrzuty za palenie w kuchni, nie znosiła tego zapachu. A teraz rozglądała się po pokoju Wiktora, czując jak jej palce lekko drżą. Może ma gdzieś ukrytą jakąś paczkę?
– Szukasz czegoś? – zapytał chłopak, znów odstawiając swoje piwo na podłogę.
– Nie, właściwie nie.
Karolina przeszła kilka kroków w stronę łóżka Wiktora, po czym usiadła na nim po turecku. Dalej nie wiedziała, co się właściwie dzieje w jej głowie. Robiła sobie ogromne nadzieje, związane z tą przyjaźnią na granicy uwielbienia i fascynacji, z podróżą po ukraińskich bezdrożach i zamkach. Pora było to przed sobą przyznać, choć nie spodziewała się, że będzie to aż tak nieprzyjemny moment. Na jedną, nikłą sugestię, że Wiktor miałby przeżywać przygody swojego życia gdzieś daleko od Polski, zareagowała tak, jak na pewno sobie tego życzył.
– Przecież nie będę ci robiła awantury, bo ja nie mogę z tobą jechać – westchnęła.
– Nie możesz, czy nie chcesz?
– Nie powiedziałeś, że chcesz ze mną jechać.
Chłopak kiwnął głową, chyba nie mógł się zdecydować. Ręką przeczesał jasne włosy, a światło zagrało w nich kolorem złota, jakby nic już nigdy nie miało być tak świetliste. Karolina poczuła, że wzbiera w niej przemożne pragnienie, by jednak zejść na dół do sklepu po papierosy.
– To chyba musi być samotna podróż. I to gdzieś daleko. Nie wiem, może Azja? Wietnam, Nepal? To chyba są kierunki, które mnie kręcą bardziej niż chłodna północ. Pomyśl, za miesiąc będzie tutaj tak zimno!… Karol, było nam super razem, będę to pamiętał zawsze jako najwspanialszy sierpień mojego życia! – uśmiechnął się do niej promiennie. Bezwiednie odwzajemniła uśmiech, choć wcale nie było jej wesoło. – Ale wydaje mi się, że w pewnym momencie facet musi przemyśleć to i owo, sam w drodze, wiesz. Ja, góry, plecak…
Wiktor umilkł i spojrzał w stronę okna. Teraz to on obserwował drobinki kurzu, małe gwieździste konstelacje, które zderzały się w tańcu na środku jego pokoju. Być może planował trasę, widział siebie na ośnieżonych szczytach albo w hostelach pełnych roześmianych ludzi z całego świata.
Karolina widziała za to tylko drzwi. Musiała wyjść.
Wstała dość nagle, aż uderzyła lekko głową w ukośny sufit pokoju. Kiedy masowała sobie ręką ciemię, Wiktor patrzył na nią z nieskrywanym uwielbieniem. Była przecież taka piękna, w letniej jasnej sukience, z piegami na nosie, kilkoma kolorowymi bransoletkami i nieco potarganymi włosami związanymi w kucyk.
– Zabrałbym cię wszędzie – powiedział z uczuciem. – Ale w tę podróż muszę jechać sam.
Ostatnia wypowiedź Wiktora snuła się później za Karoliną przez wszystkie ciemne, polskie wieczory w mieszkaniu na Chopina w Toruniu. Od czasu ich rozmowy sprawy potoczyły się bardzo szybko, wręcz błyskawicznie. Karolina wróciła na zajęcia, a Wiktor wrócił do kokpitów ciężarówek. Kiedy ona siedziała w sali wykładowej z zasuniętymi roletami i marzyła o prażącym słońcu, on marzył o skrawku cienia, łapiąc stopa na rozgrzanym asfalcie w Kazachstanie. Gdy ona jadła rosół, on jadł zupę pho. Wkładając zimowe buty Karolina zawsze myślała o tym, że Wiktor na pewno nosi teraz japonki.
Dostawała regularnie pocztówki, zawsze okraszone zakończeniem „Do zobaczenia w trasie, Karol!”. Uśmiechała się do swojej kolekcji widokówek przyklejonych do ściany nad biurkiem, patrzyła w nie rozmarzonym wzrokiem znad rapidografów, skalówek i zdjęć starego kościółka pod Gorzowem Wielkopolskim.
– Przestań wreszcie – irytowała się Gosia, słuchając relacji o wspaniałym podróżniku, który właśnie zdobył jakiś szczyt w Himalajach. – Ten twój Wiktor nie jest żadnym Włóczykijem, tylko zwykłym egoistą.
Sowa zazwyczaj wzruszała ramionami, jak to Sowa. Ona nie potrzebowała nawet wypowiadać słów, by kogoś kompletnie zignorować.
Dlatego gdy pod koniec września 2014 roku Karolina wpadła jak burza do kuchni z nową widokówką w ręce, nikt nie wyraził zdziwienia. Gosia i Sowa automatycznie zrobiły miny w stylu „słucham cię tylko z grzeczności”.
– Wiecie, skąd jest ta kartka?
– No oświeć nas.
– Z Kirgistanu. Wiktor zatrzymał się tam na rok i mówi, że koniecznie muszę do niego przyjechać. Muszę, muszę jechać do Kirgistanu! – zawołała, po czym tak szybko i gwałtownie jak wpadła do kuchni, tak z niej wypadła. Gdzieś na korytarzu potknęła się tylko o stertę butów i już jej nie było w mieszkaniu.
Gosia zamknęła książkę, którą czytała, podniosła okulary w niebieskich oprawkach. Spojrzała pytająco na Sowę.
– Przejdzie jej, jak zawsze – wzruszyła ramionami Aleksandra Sowińska-Hegenbarth i zapaliła papierosa.
Tym razem jednak nie miała racji. Zawzięta Karolina przepracowała wiele godzin, ślęcząc nad projektami dla jakiegoś stowarzyszenia ratowania zabytków, wykonywała zdjęcia i inwentaryzacje czego się dało, w wolnym czasie zarabiała nawet na dzierganiu szalików. Obroniła magisterkę w planowanym terminie, wręczyła profesorowi bukiet, pokłoniła się murom Wydziału Sztuk Pięknych. Ostatecznie pod koniec czerwca 2015 roku miała w ręce wydrukowany bilet do Kirgistanu, z kilkudniową przesiadką w Stambule, który zawsze chciała odwiedzić.
Przy okazji oprócz biletu miała też Gosię, która była bardzo przekonana, że zasługuje w życiu na coś więcej. Jeszcze nie wiedziała, na co, ale na pewno na więcej. I w zupełnym kontraście do przygotowanej na przygody terenowe Karoliny, Gosia zamierzała zabrać szpilki, sukienki oraz wielkie okulary słoneczne z diamencikiem przyklejonym z boku oprawki.
– No co – prychnęła na towarzyszkę podróży, gdy ta wyśmiała jej przepełnioną walizeczkę na kółkach. – Niech każdy się pakuje, jak mu się żywnie podoba. Ja mam w planach inną wyprawę, niż ty. Ten twój Wiktor też przecież miał jechać sam. A teraz wzywa cię do Kirgistanu, jakby mu się znudziło samotne picie herbatki z widokiem na Tien-szan.
– Właśnie taką mam nadzieję! – roześmiała się radośnie Karolina.