Sowa obudziła się, gdy promień słońca przemierzył już pół pokoju i zatrzymał się, złośliwie drapiąc ją po czerwonym nosie. Oprócz swędzenia poczuła natychmiast cierpko-kwaśny posmak w ustach, którzy na zmianę z uczuciem suchości sprawiał, że pierwsze sekundy po przebudzeniu były dosyć nieznośne. Jednak te drobne niedogodności nie spowodowały większego poruszenia. Dziewczyna była wdzięczna, że grawitacja przyciąga ją rozkosznie do łóżka i nie planowała szybko tego zmieniać.
Niedługo po przebudzeniu zmysły Sowy zaczęły jednak pracować na coraz wyższych obrotach i co chwilę dowiadywała się nowych rzeczy o swoim położeniu. Wiatr wpadał przez otwarte okno, chłodził rozgrzane czoło. Jakaś zabłąkana mucha tłukła się o szybę („Wydaje takie dźwięki, jakby ważyła pięć kilo” – pomyślała Sowa leniwie), a w pokoju obok skrzypiały podłogowe deski. Pod kołdrą było dosyć ciepło, więc dziewczyna poruszyła ręką, by odkryć chociaż brzuch.
Otworzyła oczy szeroko i zatrzymała rękę w pół gestu. Natychmiast cofnęła ramię, by się przykryć.
Była całkiem naga. I kompletnie nie pamiętała, jak to się stało.
Rozejrzała się wokół jak spłoszone zwierzę. Zlokalizowała rzuconą na krzesło bluzkę, nigdzie nie widziała jednak spodni ani bielizny. Sowa podciągnęła kołdrę pod brodę i przez chwilę siedziała bez ruchu, tylko ciężka mucha odbijała się dalej od okna, jakby jedyną drogą ucieczki było uporczywe walenie głową w szybę.
Drzwi do pokoju skrzypnęły i otworzyły się. Do środka wszedł wczorajszy Stanisław. Obrzucił Sowę przyjaznym spojrzeniem, gdy dziewczyna z mieszanką rozbawienia i konsternacji pociągnęła kołdrę, która zsunęła się z jej uda.
– Jak tam, wyspałaś się? – zapytał mężczyzna, siadając na brzegu pustego łóżka naprzeciwko. W ręce trzymał dwa kubki, których zawartość parowała.
Sowa pokręciła głową.
– Nie wiem! – odpowiedziała i wybuchła śmiechem.
Stanisław uniósł lekko brwi i również się uśmiechnął. W jasnym pokoju było widać, że i jego wczoraj nie oszczędziło słońce – cały czubek nosa miał czerwony. Wyciągnął wielką dłoń z kubkiem w stronę dziewczyny, która z uporem podtrzymywała spadającą kołdrę.
– Kawy? – zapytał krótko.
– Tak!
Sowa ochoczo wyciągnęła rękę po napój. W ciszy sączyli kawę przez parę chwil. W tym czasie w głowie dziewczyny fruwało dużo myśli i wszystkie odbijały się o siebie z pewną dozą beznadziei, jak ciężka mucha o okno pokoju.
– Nie jestem pewna, co się wczoraj wydarzyło – Sowa przerwała ciszę, dalej nie mogąc się w duchu zdecydować, czy ta sytuacja bardziej ją śmieszy, czy przeraża.
Stanisław zabawnie zastrzygł brwiami i jeden kącik ust uniósł mu się do góry. Odstawił na wpół wypitą kawę na stół. Odchrząknął, zanim odpowiedział.
– Rozmawialiśmy na werandzie… Piliśmy piwo.
– Okej, tę część pamiętam.
W momencie, gdy wypowiadała te słowa, Sowa poczuła się, jakby błyskawica przecięła jej głowę. Wśród wspomnień poprzedniej nocy odblokowała się jedna krótka, bardzo wyrazista wizja: łóżko, wielkie ciało Stanisława majaczące w ciemności pod jej biodrami i jej własny krzyk pełen pasji, zapadający w drewniane ściany pokoju.
Mężczyzna z zakłopotaniem potarł czoło dużą dłonią. Sowa nie potrafiła odczytać z jego twarzy, czy on przeżywa właśnie tę samą wizję, czy może jego pamięć zachowała jakieś inne, równie niedwuznaczne szczegóły.
– Jeśli nie chcesz o tym rozmawiać, całkowicie cię zrozumiem – dodała i poprawiła po raz kolejny spadającą kołdrę. – Masz może fajki? Czuję, że naprawdę muszę zapalić…
– Nie palę – odpowiedział Stanisław tym samym zdaniem, które słyszała wczoraj. Sięgnął jednak dłonią do kieszeni spodni i wyjął paczkę papierosów. – Palenie to najgorszy nałóg.
Gdy Sowa wyciągała rękę, zadzwonił telefon. Stanisław niechętnie spojrzał na wyświetlacz, zaklął pod nosem i odebrał z szorstkim „Halo.” Rzucił okiem na dziewczynę i widząc, że kiwnęła przyzwalająco głową, wstał z krzesła, a potem wyszedł z pokoju, żeby przeprowadzić biznesową rozmowę z kimś po drugiej stronie słuchawki.
Aleksandra została na chwilę sama ze swoimi myślami oraz niekompletną garderobą rozrzuconą w różnych miejscach pokoju. Palcami obracała papierosa, a w głowie przytępionej kacem miała nadal mieszankę paniki i rozbawienia.
– Nie ma co, Maciek – westchnęła w stronę muchy, która dalej bezskutecznie odbijała się od szyby. – Dobra rada, żeby zrobić sobie urlop… Tylko od siebie się nie da.